ďťż
[ Druid ] Valin Silverwood


Bo człowiek głupi jest tak bez przyczyny

- Nazwa konta postaci: _Kronos_GC_
- Nazwa postaci: Valin Silverwood
- Płeć postaci: Mężczyzna
- Rasa postaci: Człowiek
- Charakter postaci: Neutralny Dobry
- Wiek postaci: 20
- Klasa postaci: Druid
- Wyznanie postaci: Silvanus
- Pochodzenie postaci: osada nieopodal Srebrnej Puszczy, okolice Silverymoon,

Opis:

Człowiek stojący przed tobą, jest wysokim mężczyzną w młodym wieku o pogodnym obliczu i przenikliwym spojrzeniu. Brązowe oczy, brunatne włosy i delikatna broda z wąsami postarzają go trochę. W lewych uchu mężczyzna nosi kolczyk w kształcie koła z zawieszoną w nim zieloną kulką natomiast na szyi można zauważyć zawieszony na rzemieniu drewniany liść dębu….

Zwierzęcy towarzysz :

Wilczyca, jasnoszara, prawie biała z ciemniejszym pasem futra, ciągnącego się od głowy po ogon Imię: Deva

Historia:

W centrum wiary druidów leży równowaga pomiędzy naturą ,a wszystkimi żywymi istotami. Gdy równowaga ta zostaje naruszona, wówczas przyroda i wszystko co leży w jej granicach, doznaje krzywdy. Obowiązkiem druida jest zrobić wszystko, co jest w jego mocy by zapobiec zachwianiu panującej równowagi……

Słowa te nieustannie powtarzał mi mój nauczyciel….. Poczciwy starzec, kiedyś pewnie nie zrozumiał bym do końca zawartego w nich przesłania, gdyby nie pewna lekcja, którą zafundowało mi samo życie……
Mój świat i związana z nim równowaga były nieodzownie połączone z niewielka osada leżącą w cieniu pięknego Silverymoon nieopodal Srebrnej Puszczy. Jako dziecko byłem raczej nieznośny, przynajmniej tak ciągle mówili rodzice. Zamiast siedzieć jak inne dzieciaki na naukach prowadzonych przez kapłana, czy pomagać rodzicom, ja wolałem chodzić na długie spacery do lasu. Podświadomie odczuwałem, iż otaczająca mnie przyroda, rośliny zwierzęta są mi bliższe niż rodzinna wioska….Włóczyłem się wśród konarów wielkich drzew, czasami całymi dniami wracając do domu o zmroku. Oczywiście moi rodzice nie byli z tego powodu zadowoleni. Delikatnie rzecz ujmując….. Jednak nakładane przez nich kary, nie przynosiły pożądanego efektu. Ojciec setki razy powtarzał ….
- Zacznij się uczyć bo skończysz na ulicy !
Trudno mu to było mieć za złe…… Od kiedy tylko sięgam pamięcią, zawsze wiązał moją przyszłość z rodzinnym interesem. Rodzice podobnie jak kiedyś dziadkowie, prowadzili niedaleko domu mały sklep z wyposażeniem dla podróżnych. Można w nim było znaleźć prawie wszystko od zwykłego garka, po sztylety czy nawet miecze.
Interes rozwijał się dobrze, jednak dla mnie perspektywa spędzenia całego dnia w sklepie, pomagając ojcu w sprzedaży ekwipunku, wydawała się najgorszą z możliwych kar. Zresztą ojciec chyba o tym dobrze wiedział, bo z czasem coraz częściej zabierał mnie ze sobą…..
Cóż mogłem na to poradzić….. Wymówki na niewiele się zdawały, więc pozostawała mi zawsze tylko jedna możliwość. Ucieczka do lasu, z której dość często korzystałem, nie przejmując się związanymi z tym konsekwencjami……..

Tak też było pewnego wiosennego dnia. Słońce od rana oświetlało swoim blaskiem okolicę budząc wszystkie żywe istoty do życia. Ja również czułem rozpierającą mnie energię, dla tego też, gdy tylko ojciec przez chwilę nie patrzył wymknąłem się tylnimi drzwiami ze sklepu i pomknąłem w kierunku lasu….
Woń świeżych zapachów, i soczystość otaczającej mnie zewsząd zieleni przytłaczała swoją różnorodnością. Zapewne było to związane z porą roku, jednak w tedy, w tym momencie, nie było to dla mnie wcale ważne. Po prostu, korzystałem z tej krótkiej chwili wolności, jaką miałem….. Przechadzając się powoli, pośród wysokich drzew, w pewnym momencie dostrzegłem jelenia. Dostojny samiec, z piękną koroną z powykrzywianych rogów, poruszał się w otaczającej go zieleni jak król, pan tego lasu. Obserwowałem go przez dłuższy czas, podążając za nim, krok w krok, próbując go nie spłoszyć. Jeleń nie zamierzał uciekać, najwyraźniej nie stanowiłem dla niego zagrożenia. Spokojnie, miarowym krokiem, przedzierał się przez gąszcz zieleni, aż w pewnym momencie niespodziewanie zniknął mi z oczu….
Nie zastanawiając się długo, ruszyłem szybko za nim chcąc dalej obserwować to piękne zwierzę i nim się obejrzałem, znalazłem się na niewielkiej polanie, otoczonej zewsząd gęstym lasem. Zacząłem rozglądać się po okolicy, jednak po jeleniu nie było śladu. Zawiedzony tym faktem ruszyłem powoli przez polanę w kierunku przeciwległego skraju lasu. Otaczająca mnie dookoła łąka wypełniona była morzem różnorakich kwiatów. Wśród tej tęczy kolorów mój wzrok zatrzymał się nagle na niepozornych żółtych dzwonkach, rosnących w samym centrum polany. Podążając za głosem swojej ciekawości podszedłem do nich i uklęknąłem by przyjrzeć się im dokładnie. Miały takie połyskujące od rosy płatki i ten zapach…… pamiętam go do dziś…..
Gdy nachyliłem się nad kwiatem, by go powąchać z pomiędzy płatków nagle wyleciał drobny pyłek, trafiając mnie prosto w nos. Kichnąłem zdrowo śmiejąc się sam z siebie, jednak wtedy zaczęło dziać się coś dziwnego. Otaczająca mnie łąka zaczęła falować, a jej barwy rozmywały się coraz bardziej tworząc gmatwaninę kolorów. Czując, że coś jest nie tak chciałem wstać jednak nogi również odmówiły mi posłuszeństwa. Powoli moje ciało poddawało się całkowicie działaniu pyłku. Tracąc resztki świadomości osunąłem się na ziemię pomiędzy rosnące dookoła kwiaty…..

Nie wiem, jak długo byłem nieprzytomny, jednak gdy się ocknąłem słońce ponownie stało wysoko. Pierwsze próby wstania spęzły na niczym, nie mogłem prawie się ruszyć. Dopiero po chwili, czucie w kończynach zaczęło stopniowo wracać. Odzyskując powoli kontrolę nad ciałem próbowałem sobie przypomnieć, co się właściwie stało. Nie było to łatwe dopiero, gdy obróciłem głowę i zobaczyłem połamane żółte dzwonki zrozumiałem, co zaszło…..
„Kwiaty zapomnienia” jak nazywają je druidzi, a dokładniej ich pyłek działa jak silny środek nasenny. Osoba, która nieostrożnie powącha zbyt blisko kwiat może stracić świadomość nawet na kilka dni. W moim wypadku były to 3 dni. Dni, które całkowicie zmieniły moje życie….

Do rodzinnej wioski udało mi się dotrzeć dopiero na wieczór. Skonany padłem na łóżko w swoim pokoju nie zwracając uwagi na to, że rodziców nie ma w domu. Dopiero późnym południem, gdy zszedłem do kuchni i ponownie zastałem puste domostwo poczułem, że coś jest nie tak. Pełen obaw pobiegłem w kieruj ku sklepu jednak tam również nie było nikogo. Co dziwniejsze, sklep był zamknięty. Niewiedzą, co dalej robić stałem tak przez dłuższą chwilę, przed rodzinnym sklepem, aż w pewnej chwili, jeden z miejskich strażników podszedł do mnie i zawołał mnie po imieniu…. Instynktownie odwróciłem się do niego, a on widząc, iż dobrze trafił chwycił mnie za ramię i poprosił, bym poszedł z nim do dowódcy.
Przepełniony strachem poszedłem z nim w kierunku strażnicy. Po drodze dostrzegłem kilku sąsiadów i znajomych moich rodziców jednak wszyscy jakoś dziwnie odwracali ode mnie wzrok i spuszczali smutno oczy…...

Mieli ku temu powód…… Na miejscu dowódca straży surowym głosem opowiedział mi co zaszło w ciągu tych trzech dni, które spędziłem na polanie……. Według relacji świadków, pierwszego dnia, moja nie obecność nie zdziwiła zbytnio rodziców. Byli przyzwyczajeni do wycieczek ich syna, jednak, gdy zaczął zapadać zmrok, a mnie ciągle nie było, rodzice zaczęli się niepokoić. Mieli nadzieję, iż dotrę do domu w nocy, jednak gdy słońce wstało nad wioską, a ja nadal nie dawałem znaku życia, wiedzieli już iż coś jest nie tak. Za namową matki, ojciec wyruszył na poszukiwania. Cały dzień przeczesywał pobliskie okolicę szukając syna, jednak nikt go nie widział od prawie dwóch dni. W tedy, rodzice przypomnieli sobie moje opowieści o lesie i postanowi przeszukać okoliczne zagajniki….. Niestety, nie znali ich tak dobrze jak ja…… Czas płynął nieubłaganie, i wkrótce drugi dzień mojej nie obecności zaczął chylić się ku końcowi. Zmęczenie i zapadające ciemności zmusiły w końcu rodziców do powrotu. Zrozpaczeni ruszyli w kierunku wioski jednak los sprzysiągł się całkowicie przeciwko nim i w zapadających ciemnościach wkrótce zgubili trakt. Zamiast zbliżać się do wioski, zaczęli się od niej oddalać, kierując się w mało uczęszczane tereny….….
Dowódca straży zamilkł na chwilę…. W jego oczach malowało się skrywane oskarżenie….. Czułem, że coś ukrywa.…..Gdy wznowił rozmowę, powoli zaczęła do mnie docierać mroczna prawda….. Tego, co dokładnie się wydarzyło, dowódca straży nie wiedział, albo nie chciał mi powiedzieć. Może chciał mi oszczędzić, choć trochę cierpienia…. Niemniej jednak suche fakty, jakie mi podał w oczach dziecka i tak były przerażające…..
- Wysłany z miasta patrol odnalazł rano ciała obojga twoich rodziców. Ślady wskazywały na oddział orków, grasujący ostatnio w okolicy…. Niestety nie mieli szans……. Przykro, mi chłopcze…. – oznajmił uciekając od mojego spojrzenia……
W strażnicy zapanowała nieznośna cisza….Ostatnie wypowiedziane słowa były dla mnie katorgą…… katorgą, która ciągle narastała…… Nie wiedziałem co mam powiedzieć, zrobić…. Stopniowo w moim umyśle rodziła się tylko jedna myśl….To wszystko to moja wina…., to stało się przeze mnie….. to ja….ja zabiłem swoich rodziców. Swoją nieodpowiedzialnością i dziecięcą arogancją zniszczyłem nasze szczęście, nasz dom……..
Nie mogąc znieść poczucia winy zerwałem się nagle z krzesła i jak oszalały uciekłem ze strażnicy, biegnąc na oślep przed siebie. Nim spostrzegłem, znalazłem się ponownie w lesie. Zapadający powoli zmrok powodował, iż tak przyjazny za dnia las teraz, wydawał mi się straszny i groźny. Panikując zaczełem biec jeszcze szybciej przewracając się co chwilę o wystające korzenie. Brakło mi tchu, ale ja nadal biegłem, wreszcie ostatkiem sił wypadłem na otwartą przestrzeń…. W blasku zachodzącego słońca dostrzegłem znajome barwy….. to było to miejsce, ta polana na której wszystko się zaczęło. Bez namysłu ruszyłem w kierunku żółtych dzwonków targany rozpaczą. Pragnąłem ponownie zasnąć, zapomnieć o dręczącym mnie bólu i poczuciu winy. Zrywając kwiaty padłem na kolana i zacząłem jak oszalały wdychać ich pyłek. Moja okaleczona dusza nie musiała długo czekać na ukojenie. Oczy ponownie zaszły mi mgłą i osunąłem się na ziemię w obiecane zapomnienie……

Z perspektywy czasu wszystko to wydaje się takie nie realne….. jednak w tedy, było aż za nadto prawdziwe. Nie miałem siły myśleć logicznie o konsekwencjach swojego czynu. Pragnąłem tylko zasnąć i obudzić się ponownie w domu wraz z rodzicami. Dusza dziecka pragnęła by to wszystko, było tylko złym snem. Niestety nie było…..

Z opowiadań wiem, iż prawdopodobnie spędziłem na polanie kolejne 4 dni, zanim natrafił na mnie przypadkiem, zbierając zioła, stary druid o imieniu Tassir. Starzec, nie zastanawiał się długo, widząc w dłoni chłopca kwiaty zapomnienia. Podniósł moje przemoknięte od wiosennego deszczu ciało i zabrał je do swojej chaty, położonej głęboko w lesie. Wiele czasu upłynęło zanim odzyskałem przytomność, właściwie to tylko dzięki zabiegom druida wróciłem do zdrowia. Sam pyłek nie był śmiertelny, jednak w tak dużej ilości mógł wywołać długotrwałą śpiączkę, której organizm dziecka, pozostawiony na pastwo natury mógł nie przetrzymać. Leżąc w łóżku przykryty zwierzęcymi skórami majaczyłem pod wpływem gorączki. Moje na wpół przytomne oczy w krótkich chwilach świadomości widziały przez mgłę palące się ognisko, dziwne cienie i niewyraźną sylwetkę jakiegoś człowieka, który gdy nie spałem, na siłę wlewał mi do ust jakieś kwaśny płyn i kładł na czoło przynoszący ukojenie chłodny kompres….
Taki stan utrzymywał się przez kilka dni, jednak w końcu gorączka ustąpiła i pewnego dnia obudziłem się całkowicie przytomny. Gdy otworzyłem oczy, pierwszą rzeczą jaką zobaczyłem był siedzący obok łóżka wilk. Jego błyszczące oczy wpatrywały się we mnie. W pierwszej chwili wpadłem w panikę, chciałem zerwać się do ucieczki, jednak szybko okazało się to daremne. Mimo iż mój umysł odzyskał jasność to moje ciało, nadal było wycieńczone i odmawiało posłuszeństwa. Czując, iż nie starczy mi sił by wstać ponownie upadłem na posłanie, oddychając ciężko. W tedy do moich uszu dobiegł odgłos otwieranych drzwi i zbliżających się kroków. Siedzący obok wilk gwałtownie się zerwał i podbiegł do nieznajomego…..
Nie mogąc nic zrobić leżałem przepełniony strachem, czekając na rozwój sytuacji. Mając świeżo w pamięci błyszczące oczy wilka spodziewałem się najgorszego, dlatego gdy ujrzałem nad sobą głowę starca i poczułem chłodną dłoń na czole, odetchnąłem z ulgą….
Widząc to druid uśmiechnął się i przywitał mnie ciepłym głosem mówiąc
– Witamy z powrotem wśród żywych….
Odpowiedziałem mu uśmiechem jednak od razu moją głowę zapełniły pytania. Zbierając resztki sił podniosłem się na rękach i zacząłem wypytywać gdzie jestem i jak się tu znalazłem. Druid nic nie odpowiedział, tylko stanowczo położył mnie z powrotem i kazał wypić dziwnie smakujący specyfik, obiecując iż na odpowiedzi przyjdzie czas. Nie wiem, co dokładnie było w tej miksturze, ale prawie natychmiast zasnąłem głębokim, spokojnym snem. Snem, który dla mojego wycieńczonego organizmu był w tej chwili najlepszym lekarstwem.

Gdy obudziłem się następnego dnia, nieznajomy ponownie siedział przy moim łóżku. Dziwny sen, jak mi się w pierwszej chwili zdawało, okazał się jawą. Widząc, iż nie śpię druid spokojnie popatrzył na mnie i spytał czy pamiętam jak się nazywam. Po chwili namysłu odpowiedziałem mu, że tak i wyjawiłem swoje imię. Dalsza rozmowa potoczyła już się sama, druid opowiedział mi jak znalazł mnie nieprzytomnego na polanie, z kwiatami zapomnienia w dłoni, a ja powoli przypominałem sobie wszystkie szczegóły tamtego popołudnia, w którym skończyło się moje stare życie…..
Tassir nie nalegałbym mu wyjawił jak się znalazłem na tej polanie. Przypuszczam, iż dobrze wiedział, iż moje wymówki „że nic nie pamiętam” były zmyślone. Ale mimo to starzec zaakceptował mnie takim, jakim mnie zastał. Uznając, iż gdy nadejdzie czas, sam mu o tym opowiem……
I miał w tym rację, po 2 miesiącach pobytu u druida prawie zupełnie wróciłem do sił. Coraz częściej wychodziłem z chaty, zwiedzając okolicę w towarzystwie nie odstępującego mnie na krok wilka. Z początku bałem się drapieżnika, omijając go dużym łukiem. Pamiętam, że gdy Surak,…. tak nazywał go Tassir szczerzył podczas zabawy z nim kły przechodziły mnie ciarki, a jeszcze gorzej było gdy wilk gwałtownie podbiegał do mnie. W tedy zamierałem ze strachu i nie ruszałem się z miejsca do póki nie odszedł. Dni mijały, a ja powoli oswajałem się z obecnością drapieżnika, po pewnym czasie nawet odważyłem się by go pogłaskać i gdy Surak zaczął łasić się dopominając się moich pieszczot resztki strachu czmychnęły w zapomnienie. Od tej pory już bez dzielącego nas strachu przemierzaliśmy razem okolicę. Także Tassir z każdym dniem stawał mi się bliższy i darzyłem go coraz większym zaufaniem. W końcu poczułem się na tyle bezpiecznie, iż pewnego wieczoru sam, z bólem serca, wyjawiłem mu dręczącą mnie tajemnicę…..
Pamiętam, że wyciągając na światło dzienne głęboko zagrzebane wspomnienia prawie zupełnie straciłem nad sobą kontrolę. Płakałem jak małe dziecko ponownie obwiniając się za śmierć rodziców i jednocześnie, desperacko próbując jakoś usprawiedliwić swoje czyny,…. Choć wcale to nie było konieczne. Tassir wszystko rozumiał, nie osądzał tylko spokojnie słuchał i pozwolił, bym wyrzucił z siebie dręczący mnie ból….
Nazajutrz po tym zdarzeniu, poczułem się znacznie lepiej. Serce nadal bolało po stracie rodziców jednak to, że mogłem się z kimś podzielić moim bólem dało mi nowej energii do życia. Tego samego dnia Tassir złożył mi propozycję, którą z szczerym sercem przyjąłem. Za jego namową zostałem uczniem druida i podjąłem trudną naukę zgłębiania tajników rządzących otaczającą nas naturą i drzemiącą w niej ukrytą mocą. Mała wilczyca, jedno ze szczeniąt Suraka stała się mym wiernym i bliskim memu sercu druhem. Lata mijały, a ja powoli dorastałem pośród otaczającej mnie zewsząd przyrody, patrząc na nią z czasem zupełnie inaczej. Dziecięca fascynacja zamieniła się w szacunek i respekt, a poznawana wiedza klarowała przede mną jasno drogę, jaką powinienem podążyć. Mądre słowa starego mistrza nabrały wyraźnego sensu i stały się tak oczywiste…..

Mile wspominam tamte lata….jednak jak wszystko inne i ten okres mojego życia musiał także kiedyś dobiec do końca. W naturze nic nie trwa wiecznie. Cały otaczający nas świat ulega ciągłym zmianom, przekształcając się w różnoraki sposób. Tak samo teraz, przyszedł czas by moje życie uległo zmianie. Dziś mija dokładnie 10 lat od tego pamiętnego dnia, w którym skończyło się moje stare życie, a zaczęło nowe. Jest to również dzień, w którym przyjdzie mi się rozstać ze starym nauczycielem….

Kilka dni temu zawitał do nas stary znajomy Tassira, druid o imieniu Osaw. Jak się okazało należał on jak i niegdyś mój nauczyciel do grupy braci, nazywanych przez innych Bractwem Zielonego Gaju. Ze słów Osawa wynikało, iż on i jemu podobni przyjęli na siebie rolę, bycia uszami i oczyma kręgów. Bractwo, było nieformalną organizacją, zrzeszającą dębowych braci, którzy poświęcali swe życie zdobywaniu i rozpowszechnianiu wiedzy o naturze. Przemierzali oni krainy w poszukiwaniu nieznanych nikomu dotąd stworzeń i roślin. Dzielili się informacjami na temat napotkanych, nowych cudów natury, opowiadali o odkrytych nowych krainach. Przekazywali wiedzę na temat czarów i magicznych przedmiotów, które ostatnio weszły do użytku w miastach. A czasem, po prostu pełnili rolę posłańców, przenosząc podczas kryzysów wieści, pomiędzy niezależnymi kręgami druidycznymi. Większość z nich związana była z jakimś miejscem, kręgiem, lecz byli i tacy, którzy przemierzali krainy jako wędrowcy, poszukiwacze przygód. Wszystkich ich, łączył jednak ten sam wspólny cel …..
Z zapartym tchem słuchałem opowieści druida o odległych krainach i niesamowitych zwierzętach, jakie napotkał na swojej drodze. Mój nauczyciel szybko dostrzegł w mych oczach budzącą się tęsknotę za światem czekającym poza granicami znanego mi lasu i mimo iż było mu żal na sercu po krótkiej rozmowie z bratem Osawem oznajmił mi, iż nadszedł czas bym sam zaczął kształtować swój los. W jego mniemaniu przekazał mi już on całą wiedzę jaką niegdyś on sam posiadł od swojego nauczyciela przed swa pierwszą wyprawą…..
- Reszty może cię nauczyć tylko samo życie…. – mówił….
Na pożegnanie, stary mistrz podarował mi swój młodzieńczy strój, pięknie rzeźbiony kostur, z którym niegdyś on sam, przemierzał północne krainy oraz kolczyk w kształcie koła z zawieszoną na nim zielona kulką. Od teraz ten symbol, będący znakiem rozpoznawczym dla innych członków bractwa, miał mi towarzyszyć wszędzie, gdzie się udam. W tajemnicy zdradził mi jeszcze, iż ów symbol poza swoją rozpoznawczą rolą był również perłą mocy, chroniącą tego, kto ją nosi. Była to jedna z tajemnic Bractwa Zielonego Gaju, o której nie mówiło się głośno….. Przyjąłem te dary z szczerym szacunkiem zamierzając podążyć śladami mego nauczyciela…..

Samo rozstanie było dla nas obu bolesne, dlatego nie przeciągaliśmy go nie potrzebie. Każdy z nas wiedział, co czuje drugi. Dla mnie, Tassir był utraconym ojcem, natomiast dla niego ja byłem synem, którego nigdy nie miał. Podaliśmy sobie dłonie i każdy odszedł w przeciwnym kierunku. Przed rozstaniem, Osaw obiecał memu nauczycielowi, iż odprowadzi mnie do Waterdeep skąd dalej, już sam, miałem udać się w kierunku niedawno odkrytej wyspy o tajemniczym imieniu, Aeris….. Jak mówił Osaw był to niezbadany ląd o którym nie wiele było wiadomo, a ja zamierzałem to zmienić………

Stojąc na pokładzie statku obserwowałem okolice. Rysujące się na horyzoncie znajome wybrzeże szybko znikało kryjąc się we mgle. Niespokojny pomruk siedzącej obok jasnoszarej wilczycy, mojej wiernej towarzyszki mówił mi, iż ona, podobnie jak i ja, z żalem opuszczała znane jej okolice. Czekała nas długa podróż…… Podróż w nieznane……


Akceptuję

Chociaż mam wrażenie, że Mielikki byłaby lepszym wyborem.
Akceptuję i nawet bardzo przyjemnie się czytało, gdyby jeszcze nie moja alergia na wielokropki
No proszę jak poszło sprawnie Dziękuję za pozytywne recenzje.
W sumie przez jakiś czas zastanawiałem się nad wyborem Mielikki, ale koniec końców pozostałem przy Silvanusie. Przyzwyczaiłem się już do jego zasad i odgrywanie postaci stawiającej sobie za cel utrzymanie równowagi w otaczającym ją świecie, weszło trochę mi w krew. Jak we wszystkim tak i u wyznawców Silvanusa bywają skrajności jednak te przeczą trochę jego naukom. Pan równowagi wyznacza mi jasną drogę którą podążam więc się nie obawiajcie nie będę zabijał wszystkich dookoła za ścięcia drzewa czy temu podobne rzeczy Cieszę się że opowiadanie przypadło wam do gustu. Swojego czasu w troszkę innej postaci było wprowadzeniem do serii opowiadań, które jeśli będziecie chcieli możecie odnaleźć na stronie naszej małej grupki przyjaciół.
Pozdrawiam i do zobaczenia na Aeris


Witam zamieszczam aktualizacje opisu postaci zmienił się także wiek gdyż uwzględnia czas spędzony na wyspie.

************

Opis:

Człowiek stojący przed tobą, jest wysokim mężczyzną o pogodnym obliczu i przenikliwym spojrzeniu. Brązowe oczy, brunatne lekko posiwiałe włosy i delikatna broda z wąsami postarzają go trochę. W lewych uchu mężczyzna nosi kolczyk w kształcie koła z zawieszoną w nim zieloną kulką natomiast na szyi można zauważyć zawieszony na rzemieniu drewniany liść dębu....

Wiek 23 lata

Języki: druidzki, leśny, elfi, wspólny, drzewców....... powinien być jeszcze chondathski ze względu na pochodzenie ale zabrakło więc zostanie jako fabularny.

************

Zmiany w wyglądzie spowodowane są fabułą i pokonaniem szalonego druida. Wynik rytuału. Druid stracił cześć swej mocy i energii życiowej ( tłumaczy utratę poziomów )
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • latwa-kasiora.pev.pl