Bo czĹowiek gĹupi jest tak bez przyczyny
- Nazwa konta postaci: Grimaldis
- Nazwa postaci: Vincent Blake
- Płeć postaci: Mężczyzna
- Rasa postaci: Człowiek
- Klasa postaci: Czarnoksiężnik
- Wiek postaci: 37
- Wyznanie postaci: Brak
- Pochodzenie postaci: Okolice Nashkel
- Charakter postaci: Chaotyczny Dobry
- Wygląd: Popielate oczy, lekki zarost, łysy, średnia budowa, jasna karnacja, brak znaków szczególnych.
Historia:
Zatem pytasz kim jestem? Wybacz mi, że Cię rozczaruje. Za tymi szarymi oczami nie kryje się nikt ponad zwykłego rolnika. Wychowywałem się na małej farmie niedaleko Nashkel przy drodze prowadzącej do Beregostu. Mój ojciec zwał się Lucian, matka zaś Maria. To dzięki nim nauczyłem się jaką wartość niosą wraz z sobą słowa takie poświęcenie i ciężka praca. Obawiam się także, że z natury stronię od ludzi. Być może ma to związek z tym, że nasze gospodarstwo było zawsze omijane z daleka, a może taki po prostu jestem. No ale nie chcę Cię zanudzać opowieściami młodego wieśniaka. Mój ojciec opowiedziałby dużo ciekawsze historie. Widzisz, on nie zawsze był rolnikiem. Zawsze opowiadał o swoich przygodach, w których to pojawiały się niezliczone hordy koboldów i goblinów, najazdy na twierdze, pościgi za przestępcami, magia, a nawet ogry i trolle. Naprawdę niesamowite były te wszystkie historie i od kiedy pamiętam zawsze chciałem się wyrwać choć na jakiś czas z naszej farmy by zakosztować takiego życia. Udało mi się nawet pewnej wiosny zaprzyjaźnić z dwójką dzieci z Nashkel. Ojciec jednego z nich, Zniego jeśli mnie pamięć nie myli, był strażnikiem, a trzeba tu wspomnieć, że jak na syna stróża prawa był to bardzo niesforny dzieciak. W każdym razie wykradł on z domu swojego ojca dwa sztylety i małą tarczę. Podobno w pobliskim lesie obozował stary goblin i Zani wiedział gdzie. Plan był taki, że zakradnę się do niego i ogłuszę go tarczą w głowę, wtedy...Co, że przynudzam? Przepraszam, rzeczywiście się nieco rozpędziłem z wspomnieniami. Widzisz czasem robie się taki wylewny. W każdym razie historia skończyła się tak, że zbłądziliśmy w lesie, a w nocy znalazła nas moja matka. Nie wiem skąd wiedziała gdzie jesteśmy ale była wtedy zbyt zdenerwowana bym miał ochotę pytać ją o takie rzeczy. Odprowadziła moich znajomych do Nashkel i wróciliśmy do domu. No ale trudno porównać to do przygód mojego ojca. Co? Pytasz co z moją matką? No cóż, ona od zawsze była szwaczką, ojciec opowiadał jak poznali się w Amn podczas jednej z jego przygód. Potem wzięli ślub i zamieszkali na naszej farmie. Niechętnie opowiadała o swojej przeszłości i nigdy nie wdawała się w szczegóły. Teraz w każdym razie nie będę miał już okazji jej o to zapytać. Zmarła pewnej mroźniej zimy, siedem lat temu. Bardzo nam jej z ojcem brakowało, on zaś z każdym mijającym dniem zdawał się przygasać coraz bardziej. To było tak jakby umarł tamtej nocy wraz z nią pozostawiając jedynie pustą skorupę, starego, smutnego człowieka. Odszedł zeszłej jesieni w gorączce i majakach o mrocznym przeznaczeniu, czarnej krwi matki i niebezpiecznych ciemnościach. To smutne, że umysł tak nas zawodzi u kresu podróży. Spędziłem jeszcze kilka miesięcy starając się doglądać gospodarstwa ostateczne jednak niekrępowana teraz przez nic dusza podróżnika musiała wziąć górę. Tak więc rozpoczęło się moje marzenie o przygodzie podsycane wspomnieniami o zmarłym ojcu i jego pełnym fascynujących podróży życiu. Sprzedałem gospodarstwo za liche grosze i ruszyłem na szlak. W Beregoście dołączyłem do karawany kupieckiej zmierzającej do Wrót Baldura.
Gdy już tam dotarłem byłem z początku oszołomiony wielkością tego miasta, ilością ludzi, którzy przelewają się jego ulicami, bogaci, biedni, kupcy, rzemieślnicy. Gdy już doszedłem do siebie pozostało mi tylko jedno. Wybrać się do karczmy i szukać zleceń dla poszukiwaczy przygód tak jak to zawsze robił mój ojciec. Szybko jednak okazało się, że nie jest to takie proste. Nikt nie chciał pomocy od kogoś kto w życiu nie widział na oczy nawet goblina. Co prawda nie przeszkadzało mi to specjalnie dopóki miałem pieniądz by płacić za piwo, jadło, hazard i kobiety. Życie przez pewien czas było niczym z bajki, zamiast męczących przygód i zabijania w znoju i pocie czoła niebezpiecznych potworów codziennie mogłem świętować triumf, na jaki zazwyczaj można sobie pozwolić po takiej przygodzie. Sakiewka jednak szybko opustoszała. Nawyki z ostatnich miesięcy popchnęły mnie do zaciągnięcia paru długów, które niedługo byłem zmuszony odpracowywać. Zmywanie, stajnia i w końcu rozładunki statków. Tak trafiłem do doków. Gdy już uwolniłem się od długów trzeba było się czymś zająć, aby nie umrzeć z głodu albo nie skończyć żebrząc o marny grosz. Korzystając z okazji zatrudniłem się jako stróż magazynu w dokach. Dzień mijał za dniem, a ja coraz bardziej miałem wrażenie, że wciąż jestem uwięziony w nudnej, ciasnej farmie, która jedynie zmieniła kształt i rozmiary. Musiałem z tym skończyć więc pewnego dnia zebrałem wszystko co miałem, zwolniłem się z pracy i postanowiłem wsiąść na pierwszy wypływający z portu tego dnia statek, gdziekolwiek, byle w nieznane. Gdy statek wypływał obserwowałem znikający w dali port Wrót Baldura, gdy już zniknął z oczy spytałem się stojącego obok marynarza
- Dokąd właściwie zmierzamy?
- Ha! Jak to dokąd? - spojrzał na mnie zaskoczony - To statek handlowy do portu Aulos na Aeris. - odpowiedział i chichocząc odszedł do swoich obowiązków. Tak więc oto jestem czekając na to co przyniesie kolejny dzień.
Wiadomo?? ukryta / Hidden messageWiadomość została ukryta, aby ją przeczytać należy odpowiedzieć w temacie.
Wiadomo?? ukryta / Hidden messageWiadomość została ukryta, aby ją przeczytać należy odpowiedzieć w temacie.
Wiadomo?? ukryta / Hidden messageWiadomość została ukryta, aby ją przeczytać należy odpowiedzieć w temacie.
Wiadomo?? ukryta / Hidden messageWiadomość została ukryta, aby ją przeczytać należy odpowiedzieć w temacie.
Wiadomo?? ukryta / Hidden messageWiadomość została ukryta, aby ją przeczytać należy odpowiedzieć w temacie.
Czyli jestem jednak skazany na Różowoksiężnika zamiast Czarnoksiężnika? Hmm... postać borykająca się z bajkowym przeznaczenie starająca pogodzić życie normalnego człowieka z kolorowym świtem który pozostawiło mu przed stopami przeznaczenie.... nie to chyba nie ma sensu nie taką postać chciałem wykreować.
Wiadomo?? ukryta / Hidden messageWiadomość została ukryta, aby ją przeczytać należy odpowiedzieć w temacie.
Tak się dzieje jak się nie przekleja tagów tylko samemu chce się je wyczarować.
Wiadomo?? ukryta / Hidden messageWiadomość została ukryta, aby ją przeczytać należy odpowiedzieć w temacie.
Wiadomo?? ukryta / Hidden messageWiadomość została ukryta, aby ją przeczytać należy odpowiedzieć w temacie.
Wiadomo?? ukryta / Hidden messageWiadomość została ukryta, aby ją przeczytać należy odpowiedzieć w temacie.
Wiadomo?? ukryta / Hidden messageWiadomość została ukryta, aby ją przeczytać należy odpowiedzieć w temacie.
Wiadomo?? ukryta / Hidden messageWiadomość została ukryta, aby ją przeczytać należy odpowiedzieć w temacie.
Wiadomo?? ukryta / Hidden messageWiadomość została ukryta, aby ją przeczytać należy odpowiedzieć w temacie.
Wiadomo?? ukryta / Hidden messageWiadomość została ukryta, aby ją przeczytać należy odpowiedzieć w temacie.
- Nazwa konta postaci: Grimaldis
- Nazwa postaci: Vincent Blake
- Płeć postaci: Mężczyzna
- Rasa postaci: Człowiek
- Klasa postaci: Czarnoksiężnik
- Wiek postaci: 21
- Wyznanie postaci: Chauntea
- Pochodzenie postaci: Okolice Nashkel
- Charakter postaci: Chaotyczny Dobry
- Wygląd: Popielate oczy, lekki zarost, łysy, średnia budowa, jasna karnacja, brak znaków szczególnych.
Historia:
Zatem pytasz kim jestem? Wybacz mi, że Cię rozczaruje. Za tymi szarymi oczami nie kryje się nikt ponad zwykłego rolnika. Wychowywałem się na małej farmie niedaleko Nashkel przy drodze prowadzącej do Beregostu. Mój ojciec zwał się Lucian, matka zaś Maria. To dzięki nim nauczyłem się jaką wartość niosą wraz z sobą słowa takie poświęcenie i ciężka praca. Obawiam się także, że z natury stronię od ludzi. Być może ma to związek z tym, że nasze gospodarstwo było zawsze omijane z daleka, a może taki po prostu jestem. No ale nie chcę Cię zanudzać opowieściami młodego wieśniaka. Mój ojciec opowiedziałby dużo ciekawsze historie. Widzisz, on nie zawsze był rolnikiem. Często opowiadał o swoich przygodach, w których to pojawiały się niezliczone hordy koboldów i goblinów, najazdy na twierdze, pościgi za przestępcami, magia, a nawet ogry i trolle. Naprawdę niesamowite były te wszystkie historie i od kiedy pamiętam, zawsze chciałem się wyrwać choć na jakiś czas z naszej farmy, by zakosztować takiego życia. Udało mi się nawet pewnej wiosny zaprzyjaźnić z dwójką dzieci z Nashkel. Ojciec jednego z nich, Zaniego jeśli mnie pamięć nie myli, był strażnikiem, a trzeba tu wspomnieć, że jak na syna stróża prawa był to bardzo niesforny dzieciak. W każdym razie, wykradł on z domu swojego ojca dwa sztylety i małą tarczę. Podobno w pobliskim lesie obozował stary goblin i Zani wiedział gdzie. Plan był taki, że zakradnę się do niego i ogłuszę go tarczą w głowę, wtedy...Co, że przynudzam? Przepraszam, rzeczywiście się nieco rozpędziłem z wspomnieniami. Widzisz czasem robie się taki wylewny. W każdym razie historia skończyła się tak, że zbłądziliśmy w lesie, a w nocy znalazła nas moja matka. Nie wiem skąd wiedziała gdzie jesteśmy, ale była wtedy zbyt zdenerwowana bym miał ochotę pytać ją o takie rzeczy. Odprowadziła moich znajomych do Nashkel i wróciliśmy do domu. No, ale trudno porównać to do przygód mojego ojca. Co? Pytasz co z moją matką? No cóż, ona od zawsze była szwaczką, ojciec opowiadał jak poznali się w Amn podczas jednej z jego przygód. Potem wzięli ślub i zamieszkali na naszej farmie. Niechętnie opowiadała o swojej przeszłości i nigdy nie wdawała się w szczegóły.
Teraz w każdym razie nie będę miał już okazji jej o to zapytać. Jakaś zaraza zabrała ją pewnej mroźniej zimy, siedem lat temu. Bardzo nam jej z ojcem brakowało, on zaś, z każdym mijającym dniem zdawał się przygasać coraz bardziej. To było tak jakby umarł tamtej nocy wraz z nią pozostawiając jedynie pustą skorupę, starego, smutnego człowieka. Odszedł zeszłej jesieni w gorączce i majakach o mrocznym przeznaczeniu, czarnej krwi matki i niebezpiecznych ciemnościach. To smutne, że umysł tak nas zawodzi u kresu podróży.
Spędziłem jeszcze kilka miesięcy starając się doglądać gospodarstwa ostateczne jednak niekrępowana teraz przez nic dusza podróżnika musiała wziąć górę. Tak więc rozpoczęło się moje marzenie o przygodzie podsycane wspomnieniami o zmarłym ojcu i jego pełnym fascynujących podróży życiu. Sprzedałem gospodarstwo za liche grosze i ruszyłem na szlak. W Beregoście dołączyłem do karawany kupieckiej zmierzającej do Wrót Baldura.
Gdy już tam dotarłem byłem z początku oszołomiony wielkością tego miasta, ilością ludzi, którzy przelewają się jego ulicami, bogaci, biedni, kupcy, rzemieślnicy. Gdy już doszedłem do siebie pozostało mi tylko jedno. Wybrać się do karczmy i szukać zleceń dla poszukiwaczy przygód tak jak to zawsze robił mój ojciec. Szybko jednak okazało się, że nie jest to takie proste. Nikt nie chciał pomocy od kogoś kto w życiu nie widział na oczy nawet goblina. Co prawda nie przeszkadzało mi to specjalnie dopóki miałem pieniądz by płacić za piwo, jadło, hazard i kobiety. Życie przez pewien czas było niczym z bajki, zamiast męczących przygód i zabijania w znoju i pocie czoła niebezpiecznych potworów codziennie mogłem świętować triumf, na jaki zazwyczaj można sobie pozwolić po takiej przygodzie. Sakiewka jednak szybko opustoszała. Nawyki z ostatnich miesięcy popchnęły mnie do zaciągnięcia paru długów, które niedługo byłem zmuszony odpracowywać. Zmywanie, stajnia i w końcu rozładunki statków. Tak trafiłem do doków. Gdy już uwolniłem się od długów trzeba było się czymś zająć, aby nie umrzeć z głodu albo nie skończyć żebrząc o marny grosz. Korzystając z okazji zatrudniłem się jako stróż magazynu w dokach.
Przez ostatnie dwa dni pojawiło się już kilka postaci oraz wypowiedzi. Czy ktoś znalazłby czas zwrócić uwagę na tą historię. Może zbyt wiele treści i nikomu się nie chce czytać?
Akceptuję - pod warunkiem zmiany charakteru na chaotyczny neutralny.
Dziękuję, w takim razie zamieszczam poprawioną wersję.
Otrzymałem już kilka sugestii, że ta historia nie ma sensu czytana bez ukrytych fragmentów, które dodatkowo niewygodnie się odczytuje. Postanowiłem, więc zamieścić całość widoczną.
- Nazwa konta postaci: Grimaldis
- Nazwa postaci: Vincent Blake
- Płeć postaci: Mężczyzna
- Rasa postaci: Człowiek
- Klasa postaci: Czarnoksiężnik
- Wiek postaci: 21
- Wyznanie postaci: Chauntea
- Pochodzenie postaci: Okolice Nashkel
- Charakter postaci: Chaotyczny Neutralny
- Wygląd: Popielate oczy, lekki zarost, łysy, średnia budowa, jasna karnacja, brak znaków szczególnych.
Historia:
Zatem pytasz kim jestem? Wybacz mi, że Cię rozczaruje. Za tymi szarymi oczami nie kryje się nikt ponad zwykłego rolnika. Wychowywałem się na małej farmie niedaleko Nashkel przy drodze prowadzącej do Beregostu. Mój ojciec zwał się Lucian, matka zaś Maria. To dzięki nim nauczyłem się jaką wartość niosą wraz z sobą słowa takie poświęcenie i ciężka praca. Obawiam się także, że z natury stronię od ludzi. Być może ma to związek z tym, że nasze gospodarstwo było zawsze omijane z daleka, a może taki po prostu jestem. No ale nie chcę Cię zanudzać opowieściami młodego wieśniaka. Mój ojciec opowiedziałby dużo ciekawsze historie. Widzisz, on nie zawsze był rolnikiem. Często opowiadał o swoich przygodach, w których to pojawiały się niezliczone hordy koboldów i goblinów, najazdy na twierdze, pościgi za przestępcami, magia, a nawet ogry i trolle. Naprawdę niesamowite były te wszystkie historie i od kiedy pamiętam, zawsze chciałem się wyrwać choć na jakiś czas z naszej farmy, by zakosztować takiego życia. Udało mi się nawet pewnej wiosny zaprzyjaźnić z dwójką dzieci z Nashkel. Ojciec jednego z nich, Zaniego jeśli mnie pamięć nie myli, był strażnikiem, a trzeba tu wspomnieć, że jak na syna stróża prawa był to bardzo niesforny dzieciak. W każdym razie, wykradł on z domu swojego ojca dwa sztylety i małą tarczę. Podobno w pobliskim lesie obozował stary goblin i Zani wiedział gdzie. Plan był taki, że zakradnę się do niego i ogłuszę go tarczą w głowę, wtedy...Co, że przynudzam? Przepraszam, rzeczywiście się nieco rozpędziłem z wspomnieniami. Widzisz czasem robie się taki wylewny. W każdym razie historia skończyła się tak, że zbłądziliśmy w lesie, a w nocy znalazła nas moja matka. Nie wiem skąd wiedziała gdzie jesteśmy, ale była wtedy zbyt zdenerwowana bym miał ochotę pytać ją o takie rzeczy. Odprowadziła moich znajomych do Nashkel i wróciliśmy do domu. No, ale trudno porównać to do przygód mojego ojca. Co? Pytasz co z moją matką? No cóż, ona od zawsze była szwaczką, ojciec opowiadał jak poznali się w Amn podczas jednej z jego przygód. Potem wzięli ślub i zamieszkali na naszej farmie. Niechętnie opowiadała o swojej przeszłości i nigdy nie wdawała się w szczegóły.
Teraz w każdym razie nie będę miał już okazji jej o to zapytać. Jakaś zaraza zabrała ją pewnej mroźniej zimy, siedem lat temu. Bardzo nam jej z ojcem brakowało, on zaś, z każdym mijającym dniem zdawał się przygasać coraz bardziej. To było tak jakby umarł tamtej nocy wraz z nią pozostawiając jedynie pustą skorupę, starego, smutnego człowieka. Odszedł zeszłej jesieni w gorączce i majakach o mrocznym przeznaczeniu, czarnej krwi matki i niebezpiecznych ciemnościach. To smutne, że umysł tak nas zawodzi u kresu podróży.
Spędziłem jeszcze kilka miesięcy starając się doglądać gospodarstwa ostateczne jednak niekrępowana teraz przez nic dusza podróżnika musiała wziąć górę. Tak więc rozpoczęło się moje marzenie o przygodzie podsycane wspomnieniami o zmarłym ojcu i jego pełnym fascynujących podróży życiu. Sprzedałem gospodarstwo za liche grosze i ruszyłem na szlak. W Beregoście dołączyłem do karawany kupieckiej zmierzającej do Wrót Baldura.
Gdy już tam dotarłem byłem z początku oszołomiony wielkością tego miasta, ilością ludzi, którzy przelewają się jego ulicami, bogaci, biedni, kupcy, rzemieślnicy. Gdy już doszedłem do siebie pozostało mi tylko jedno. Wybrać się do karczmy i szukać zleceń dla poszukiwaczy przygód tak jak to zawsze robił mój ojciec. Szybko jednak okazało się, że nie jest to takie proste. Nikt nie chciał pomocy od kogoś kto w życiu nie widział na oczy nawet goblina. Co prawda nie przeszkadzało mi to specjalnie dopóki miałem pieniądz by płacić za piwo, jadło, hazard i kobiety. Życie przez pewien czas było niczym z bajki, zamiast męczących przygód i zabijania w znoju i pocie czoła niebezpiecznych potworów codziennie mogłem świętować triumf, na jaki zazwyczaj można sobie pozwolić po takiej przygodzie. Sakiewka jednak szybko opustoszała. Nawyki z ostatnich miesięcy popchnęły mnie do zaciągnięcia paru długów, które niedługo byłem zmuszony odpracowywać. Zmywanie, stajnia i w końcu rozładunki statków. Tak trafiłem do doków. Gdy już uwolniłem się od długów trzeba było się czymś zająć, aby nie umrzeć z głodu albo nie skończyć żebrząc o marny grosz. Korzystając z okazji zatrudniłem się jako stróż magazynu w dokach.
Jako, że ufam tobie, dodam, że już od czasu opuszczenia gospodarstwa nękały mnie dziwne sny pełne krwi, krzyków i mrocznych krajobrazów. Początkowo z rzadka lecz w miarę upływu czasu z coraz większą częstotliwości i z coraz większym natężeniem, by w owych dniach, gdy pracowałem w dokach przybierać nieraz formę niemal namacalnych omamów nie tylko po nocach. Stale miałem wrażenie, że ktoś mnie obserwuje, szum z ulic cichł zmieniając się w szept by chwile później huczeć ze zwielokrotnioną siłą, między tłumem przenikały cieniste postacie. Te i wiele innych niepokojących zjawisk sprawiły, że stałem się roztrzęsiony i nerwowy. Pamiętnego dnia stałem na straży, wpatrując się jak to już miałem w zwyczaju, w bezmiar wód. Morze było spokojne, lecz nagle ciemne chmury zasnuły niebo i zerwała się wichura, już samo to prognozowało kolejny napad majaków i gdy już zaczynałem mieć nadzieję, że na tym się skończy, a z kolejnym mrugnięciem wszystko wróci nagle do normy, wody poczerwieniały, podobnie niebo i tak oto stałem, już nie u drzwi magazynu lecz na skraju przepaści nad którą szalało morze gęstej, szkarłatnej posoki. Nagle ziemi pod mymi stopami zajęła się żywym ogniem, płonąłem, klnę się na Chauntee, płonąłem niczym snop siana. Krzyknąłem z bólu i gdy otworzyłem oczy leżałem oparty o ścianę magazynu, zlany zimnym potem. Podobno byłem blady niczym marmur, a krzyk jaki z siebie wydałem poniósł się echem po całej dzielnicy. Dostałem wolne tego dnia i wróciłem do karczmy w której spędzałem noce. Nie mogłem spać, nękany wizją i obawą przed jej powrotem. Wtedy właśnie w mojej komnacie pojawił się zakapturzony mężczyzna. Nie chciał ujawniać swojej tożsamości. Wytłumaczył mi jedynie, że problemy z jakimi się borykam są związane z krwią, która płynie w moich żyłach, z darem i klątwą jaką przekazała mi moja matka. Mówił, że demoniczna moc tętniła we mnie wzrastając z każdym dniem i jeśli nie nauczę się kontrolować jej według własnej woli, pochłonie doszczętnie mój umysł i ducha. Oczywiście z początku nie mogłem w to uwierzyć. To prawda, ostatnie wydarzenia były dość niepokojące, nietypowe, ale zaraz demony, mroczne moce i do tego to wszystko przez moją matkę? nie! nie potrafiłem tego zaakceptować. Nieznajomy milczał przez dłuższą chwilę po czym sięgnął do do swego płaszcza po skórzaną tubę. Podał mi ją mówiąc:
- To zapiski twojej matki. Z czasów gdy podróżowaliśmy razem. Przekazała mi je po tym jak postanowiła zakończyć nasze... - nieznajomy zamilkł na chwilę wpatrzony w niebo za oknem po czym skończył krótko - badania. Teraz oddaję je w twoje ręce.
Pochwyciłem zatem podarek, on jednak nie wypuszczał go z rąk.
- Dasz mi je czy nie?! - krzyknąłem
- Chcesz je mieć? - zapytał ze spokojem i przysiągłbym, że pod czarną tkaniną skrywającą jego twarz pojawił się szeroki uśmiech. To do końca wyprowadziło mnie z równowagi.
- Tak! Dawaj te piekielne notatki, bo przysięgam...! - szarpnąłem, puścił, ja powędrowałem na drugą stronę łóżka zatrzymując się z hukiem na ścianie.
- Są twoje, postępuj dalej podług własnej woli. - dodał odwracając się w stronę drzwi.
- Hej wybacz, poniosło mnie trochę, chyba nie chowasz urazy?
- O ależ skąd - dodał z wyraźnym zadowoleniem - ależ skąd. - drzwi się zamknęły.
Od tamtego czasu już go nie spotkałem. Oddałem się zaś czym prędzej przejmującej lekturze. Zapiski mojej matki, Marii Izabeli Salizar zawierały rozliczne wskazówki co do tego jak przywoływać i rozbudzać w sobie mroczne siły oraz pętać je i kreować. Opisy, przemyślenia, obrazy. Z każdym dniem wiedziałem więcej o swoim stanie, a strach i paranoja ustępowały zrozumieniu i pewności siebie. Być może znaczy to, że nie jestem już prostym wieśniakiem, rolnikiem Nashkel. Cóż, nawet jeśli to prawda, jest to dopiero początek nowej drogi.
Tymczasem dzień mijał za dniem, a ja coraz większe miałem wrażenie, że wciąż jestem uwięziony cna starej farmie, która jedynie zmieniła kształt i rozmiary. Musiałem z tym skończyć, więc pewnego dnia zebrałem wszystko co miałem, zwolniłem się z pracy i postanowiłem wsiąść na pierwszy wypływający z portu tego dnia statek, gdziekolwiek, byle w nieznane. Gdy statek wypływał obserwowałem znikający w dali port Wrót Baldura, gdy już zniknął z oczy spytałem się stojącego obok marynarza
- Dokąd właściwie zmierzamy?
- Ha! Jak to dokąd? - spojrzał na mnie zaskoczony - To statek handlowy do portu Aulos na Aeris. - odpowiedział i chichocząc odszedł do swoich obowiązków. Tak więc oto jestem czekając na to co przyniesie kolejny dzień.
Pamiętniki i zapiski Marii Izabeli Salizar.
Ktoś najwyraźniej starał się zniszczyć te zapiski. Wiele pergaminów jest nadpalonych lub zamazanych sadzą jednak początkowe rozdziały są w porównaniu z pozostałą częścią w idealnym stanie. Opisują one jak ich właścicielka borykała się z chorobą, która toczyła jej ciało, do czasu aż natknęła się na cygankę, która ofiarowała remedium na jej dolegliwości. Z kart wywróżyła, że choroba to wielka moc jaką odziedziczyła po swym ojcu, nie mogąc znaleźć ujścia pustoszy organizm i wyniszcza ducha. Przepowiedziała także, iż przyjdzie jej zmierzyć się z wielkim złem i musiała wzrosnąć w swej potędze, by mogła się przeciwstawić nadchodzącemu przeznaczeniu. Cyganka przewija się w jeszcze wielokrotnie w dalszych, niekompletnych fragmentach służąc radą i pomocą, lecz od pewnego momentu brakuje jakichkolwiek wzmianek na jej temat. W dalszej ostatnich fragmentach zdaje się pojawia się kolejna postać do której często zwraca się Maria. Jeden z dłuższych fragmentów mocno cię zaniepokoił.
(...)stko to kłamstwa! Przez te wszystkie lata czas wykonywałam jego polecenia. Czemu byłam taka ślepa, naiwna. Wszyscy, których pozostawiła w tyle, martwi. Natomiast ja wmanipulowana w ich zabójstwa. Na Wszystkie Świętości! bracia, siostry przebaczcie mi.! Nie! być może nie jestem godna, aby mi przebaczać cokolwiek. Muszę zakończyć ten szaleńczy teatr śmierci. To nie oni byli, złem z którym miałam się zmierzyć, tym złem by(...)
Warunkowo Akceptuję
Uprzejmie dziękuję za akceptacje.
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL