Bo czĹowiek gĹupi jest tak bez przyczyny
- Nazwa konta postaci: loqis
- Nazwa postaci: Moren Stringdale
- Płeć postaci: Mężczyzna
- Rasa postaci: Człowiek
- Klasa postaci: Bard
- Wiek postaci: 19
- Wyznanie postaci: Waukeen
- Pochodzenie postaci: Cienista Dolina
- Charakter postaci: Chaotyczny neutralny
- Języki: Wspólny, elficki, chondathski
Krótki opis:
Widzisz przyzwoicie zbudowanego, wysokiego młodzieńca o piwnych oczach i jasnej karnacji, wskazującej na północne pochodzenie. Jego tęgość jest charakterystyczna dla ludzi pochodzących z Dolin. Ma brązowe włosy zawinięte w modną kitkę, swobodnie kołyszą się w rytmie jego kroków. Porusza się krokiem zapalczywego mężczyzny, który dopiero rozpoczął ścieżkę dorosłości. Widać, że jego palce są zwinne od częstego grania na instrumencie strunowym. Na szyi ma zawieszony złoty medalion w kształcie monety. Widnieje na nim wizerunek kobiety z głową skierowaną w lewo.
Urodziłem się w Cienistej Dolinie, moi rodzice byli handlarzami, prowadzącymi skromny rodzinny interes. Przybyli do Dolin parę lat przed moimi narodzinami, dlatego nie zaprzyjaźnili się jeszcze z lokalną społecznością. Pierwszy kontakt pomogłem nawiązać im ja, bombardując z procy domy sąsiadów i narażając rodziców na niemiłe spotkania, które ostatecznie zamieniały się w wesołe wspominanie przez dorosłych własnego dzieciństwa. Podczas cotygodniowych wizyt u sąsiadów zaprzyjaźniłem się z synami Backburley’ów, Tehlasem i Arnardem. Stworzyliśmy najbardziej rozrabiającą grupę w Dolinach, której działania odczuły niebawem cała okolica.
Razem z upływem lat przestało mnie bawić psocenie i zacząłem interesować się muzyką. Zmotywował mnie niej wzruszający koncert przyjezdnego barda w centrum miasteczka. W moje ślady poszli najbliżsi przyjaciele i w ten oto sposób założyliśmy nasz pierwszy zespół. Nie mieliśmy bladego pojęcia o muzykowaniu i ostatecznie doszło do tego, iż nasze próby sprowadzały się do bezmyślnego wydawania dźwięków z instrumentów. Ja próbowałem improwizować na starej lutni, którą znalazłem na strychu. W zespole grali jeszcze Thelas na harfie oraz Arnard na tantanie. Podczas jednej z naszych prób przyłapał nas pan Aenar, emerytowany trubadur z pobliskiego domu. Miał nieszczęście przesłuchać nasz repertuar, brzmiący jak okropny zlepek różnych pisków. Postanowił zostać naszym mentorem, pokazał nam skale i tonacje, zademonstrował nam, jak powinniśmy grać, żeby brzmieć. Poświęcał nam bardzo dużo czasu organizując prywatne lekcje, które opłacali nasi rodzice. Gdy nauczyłem się grać wszystkie dźwięki na gryfie i jak opanowałem kilka najistotniejszych tonacji, zaczęliśmy grać utwory. Odgrywaliśmy repertuary smutne i wesołe, wolne i szybkie. Poznałem pionierów gry na lutni, ich najważniejsze solówki i duety. Tak oto rozpoczęła się moja przygoda z muzyką.
Po osiągnięciu wieku nastoletniego, zaczęły się u mnie pojawiać się u mnie pierwsze oznaki dojrzewania. Mój głos zaczął chwiać się jak przestrajana struna, czasem potrafiłem przemówić strasznie basowym tonem a niekiedy zapiszczeć jak zarzynana świnka. Mój nauczyciel stwierdził, iż czas przenieść instrument na drugi plan i zacząć pracę nad głosem. Pokazał mi skomplikowane ćwiczenia, staraliśmy się poprawić wymowę i uczyliśmy się panowania nad głosem. Wykazał mi, że jestem tenorem i po zdobyciu trochę wprawy w ćwiczeniach, zaczęliśmy śpiewać wspólnie różne partię wokalne odpowiadające mojemu rejestrowi. Najpierw zaczęliśmy od słynnych cienistodolinnych ballad a potem przeszliśmy na zagraniczne utwory. W miarę jak zaczynałem zyskiwać władzę nad moim głosem, przechodziliśmy na coraz to trudniejsze pieśni i ostatecznie doszliśmy do elfickich. Całe dnie spędzałem na uczeniu się znaczenia poszczególnych słów z tego trudnego języka, godzinami starałem się opanowywać wymowę i akcenty. Pan Aenar wyjawił mi w tajemnicy, iż radzę sobie naprawdę dobrze, lecz nigdy nie dorównam nawet przeciętnie uzdolnionemu elfowi. Wypowiedziane przez niego słowa zmotywowały mnie do jeszcze cięższej pracy nad głosem. W miarę rozwoju umiejętności zacząłem coraz sprawniej łączyć grę na lutni oraz śpiew i szło mi coraz lepiej z językiem elfickim.
Lata mijały i pewnego razu razem z dwójką moich najlepszych przyjaciół postanowiliśmy o naszej przyszłości. Zamierzaliśmy zostać zawodowymi trubadurami, marząc o górach złota za pojedynczy występ i setkach fanek. Każdy z nas zapytał rodziców o zgodę na opuszczenie domu. Rodzice Thelasa i Arnarda jak i wszyscy mieszkańcy Cienistej Doliny, byli doskonale zaznajomieni z chęcią poszukiwania przygód przez ich dzieci. Ostatecznie wyszło na to, że moi przyjaciele otrzymali zgodę na wyjazd i tylko ja spotkałem się z kategoryczną odmową moich cudzoziemskich rodziców. Próbowali przekonać mnie do obrania drogi kupieckiej i kontynuowania rodzinnej tradycji, jednak ja już znałem swoje przeznaczenie. W nocy spakowałem lutnię, zabrałem trochę jedzenia, otworzyłem okno i wyskoczyłem ku przygodzie.
Udaliśmy się do gospody „Pod Starą Czaszką” i przysiedliśmy się do pewnej kupieckiej grupy, która zamierzała udać się do Waterdeep z ładunkami piwa i zboża. Jako iż w tym roku drogi były wyjątkowo bezpieczne, postanowili zaoszczędzić na profesjonalnej ochronie i zatrudnili nas, młodzieńców-amatorów. Dostaliśmy marne zbroje skórzane oraz wątpliwej jakości długie miecze i wyruszyliśmy Czarną Drogą w kierunku pustyni Anauroch. W napotkanej wiosce dołączył do karawany jako pasażer mężczyzna o imieniu Zakrand. Do pasa miał przyczepiony błyszczący miecz, pokryty nieznanymi mi znakami. Podczas postoju zapytałem go o jego historię i usłyszałem ciekawą opowieść o bitwie z Zhentarimami. Parę godzin później zauważył, jak za wozem nieudolnie macham mieczem, próbując naśladować jego walkę z dowódcą zhentarimskiego oddziału. Zaśmiał się widząc moje braki w technice i zaproponował mi, że pokaże mi kilka ciekawych kombinacji. Dzięki jego lekcjom zabijaliśmy nudę, jaka towarzyszyła nam w czasie jechania bezpiecznymi pustynnymi ścieżkami, wskazanymi przez bedynów. Tak minęła nam podróż przez Anauroch i obrzeża Wysokiego Lasu. Po dotarciu do Waterdeep otrzymałem zapłatę za ochronę i gdy próbowałem finansowo odwdzięczyć się Zakrandowi za lekcje, odparł szczerze, że w tym mieście bardziej mi się przydadzą. Pożegnaliśmy się z wojownikiem oraz kupcami, oddaliśmy wypożyczony ekwipunek i wyruszyliśmy w miasto ku przygodzie.
Pierwsze chwile spędzone w Waterdeep były najpiękniejszym momentem mojego życia. Razem z przyjaciółmi wynajęliśmy dwa czyste pokoje w tawernie „Złoty kieł” i wzięliśmy się za roztrwanianie pieniędzy. Czas mijał nam bardzo przyjemnie przy winie i dziewkach, śmialiśmy się myśląc chudnących sakiewkach. Po wydaniu ostatnich monet zaczęliśmy się martwić. Wino i dziewczyny nagle wyparowały z naszego życia a głód nas zmusił do grania w małych tawernach, gdzie dostawaliśmy za występ psie pieniądze. Monety za granie wystarczały nam na wyżywienie, jednak nie zdołaliśmy opłacić pokoi w gospodzie. Musieliśmy zamieszkać na ulicy i dzielnie znosić niewygody miasta. Nasz coraz to obskurniejszy wygląd powoli zaczął uniemożliwiać nam granie w dostatnich gospodach i dochody stopniały nam do takiego stopnia, iż nie byliśmy w stanie się wyżywić. Wtedy podjęliśmy zdesperowaną decyzję o rozstaniu, w celu znalezienia domu, który mógłby nas utrzymać. Po podsumowaniu przeszłości z smutkiem rozeszliśmy się i każdy z nas udał się w inną stronę. Nie zamierzałem marnować życia i talentu, służąc w jakimś zamożnych domu. Udałem się do Świątyni Waukeen i zacząłem modlić się o pieniądze na dom, jedzenie oraz na nową lutnie, gdyż stara była w opłakanym stanie. Wyjąłem mój instrument i zacząłem śpiewać psalm ku bogini:
„Władczyni handlu, pani pieniądza
Uracz mnie wiarą, bo ci, którzy mię w serce dźgają
Zaznają piękna i miłości a nie imają się twej boskości
Obdarz mnie lutnią małą a prędko okryję Cię chwałą
Skończą się złe parodię, nastaną nowe, piękne melodie
Ku twej czci chwale, żem wyrażę się poufale
Zapewnię Ci wiern żywoty, a gdy będą Tobie śpiewać roty
Pamiętaj o mię, Twym słudze...”
Zaimprowizowana pieśń nie była wybitna, jednak ludzie przechadzający się blisko świątyni zainteresowani weszli do środka, żeby posłuchać koncertu. Skończyłem utwór delikatnie uderzając akord a-moll. Kiedy struny przestały brzmieć, podszedł do mnie kapłan Waukeen i poprosił o datek na świątynie. Odparłem mu, że nie mam pieniędzy nawet na jedzenie. Z uśmiechem powiedział mi, że pieśń nie była zbyt piękna, jednak każdy wierny sługa jego bogini powinni mieć szansę na zdobycie majątku. Opowiedział mi o znajomym kapitanie, który mógłby zabrać mnie na pewną wyspę, gdzie biedni stają się bogaci. Dał mi symbol, dzięki któremu kapitan mnie rozpozna, był to zrobiony z złota medalion. Zdumiony jego szczodrością, zapytałem, jak się mogę mu odwdzięczyć. Kapłan powoli się odwrócił, spojrzał na salę pełną przechodniów z pełnymi sakiewkami, wziął misę i odparł zadowolony, że już spłaciłem dług. Przeżegnałem się i wyszedłem z świątyni w kierunku Dzielnicy Portowej. Po okazaniu symbolu Waukeen zostałem wpuszczony na statek. Znalazłem swoje miejsce pod pokładem i przespałem się. Po wyjściu na zewnątrz kapitan okrętu zaczepił mnie i zapytał, czy ja w ogóle wiem, gdzie płynę. Odparłem, że jest to nieistotne.
Po dwóch miesiącach żeglugi ujrzeliśmy wybrzeże Aeris i tak rozpoczęła się największa przygoda w moim życiu...
Nie wychwyciłem drobnej literówki w przedostatnim akapicie. Poprawka.
- Nazwa konta postaci: loqis
- Nazwa postaci: Moren Stringdale
- Płeć postaci: Mężczyzna
- Rasa postaci: Człowiek
- Klasa postaci: Bard
- Wiek postaci: 19
- Wyznanie postaci: Waukeen
- Pochodzenie postaci: Cienista Dolina
- Charakter postaci: Chaotyczny neutralny
- Języki: Wspólny, elficki, chondathski
Krótki opis:
Widzisz przyzwoicie zbudowanego, wysokiego młodzieńca o piwnych oczach i jasnej karnacji, wskazującej na północne pochodzenie. Jego tęgość jest charakterystyczna dla ludzi pochodzących z Dolin. Ma brązowe włosy zawinięte w modną kitkę, swobodnie kołyszą się w rytmie jego kroków. Porusza się krokiem zapalczywego mężczyzny, który dopiero rozpoczął ścieżkę dorosłości. Widać, że jego palce są zwinne od częstego grania na instrumencie strunowym. Na szyi ma zawieszony złoty medalion w kształcie monety. Widnieje na nim wizerunek kobiety z głową skierowaną w lewo.
Urodziłem się w Cienistej Dolinie, moi rodzice byli handlarzami, prowadzącymi skromny rodzinny interes. Przybyli do Dolin parę lat przed moimi narodzinami, dlatego nie zaprzyjaźnili się jeszcze z lokalną społecznością. Pierwszy kontakt pomogłem nawiązać im ja, bombardując z procy domy sąsiadów i narażając rodziców na niemiłe spotkania, które ostatecznie zamieniały się w wesołe wspominanie przez dorosłych własnego dzieciństwa. Podczas cotygodniowych wizyt u sąsiadów zaprzyjaźniłem się z synami Backburley’ów, Tehlasem i Arnardem. Stworzyliśmy najbardziej rozrabiającą grupę w Dolinach, której działania odczuły niebawem cała okolica.
Razem z upływem lat przestało mnie bawić psocenie i zacząłem interesować się muzyką. Zmotywował mnie niej wzruszający koncert przyjezdnego barda w centrum miasteczka. W moje ślady poszli najbliżsi przyjaciele i w ten oto sposób założyliśmy nasz pierwszy zespół. Nie mieliśmy bladego pojęcia o muzykowaniu i ostatecznie doszło do tego, iż nasze próby sprowadzały się do bezmyślnego wydawania dźwięków z instrumentów. Ja próbowałem improwizować na starej lutni, którą znalazłem na strychu. W zespole grali jeszcze Thelas na harfie oraz Arnard na tantanie. Podczas jednej z naszych prób przyłapał nas pan Aenar, emerytowany trubadur z pobliskiego domu. Miał nieszczęście przesłuchać nasz repertuar, brzmiący jak okropny zlepek różnych pisków. Postanowił zostać naszym mentorem, pokazał nam skale i tonacje, zademonstrował nam, jak powinniśmy grać, żeby brzmieć. Poświęcał nam bardzo dużo czasu organizując prywatne lekcje, które opłacali nasi rodzice. Gdy nauczyłem się grać wszystkie dźwięki na gryfie i jak opanowałem kilka najistotniejszych tonacji, zaczęliśmy grać utwory. Odgrywaliśmy repertuary smutne i wesołe, wolne i szybkie. Poznałem pionierów gry na lutni, ich najważniejsze solówki i duety. Tak oto rozpoczęła się moja przygoda z muzyką.
Po osiągnięciu wieku nastoletniego, zaczęły się u mnie pojawiać się u mnie pierwsze oznaki dojrzewania. Mój głos zaczął chwiać się jak przestrajana struna, czasem potrafiłem przemówić strasznie basowym tonem a niekiedy zapiszczeć jak zarzynana świnka. Mój nauczyciel stwierdził, iż czas przenieść instrument na drugi plan i zacząć pracę nad głosem. Pokazał mi skomplikowane ćwiczenia, staraliśmy się poprawić wymowę i uczyliśmy się panowania nad głosem. Wykazał mi, że jestem tenorem i po zdobyciu trochę wprawy w ćwiczeniach, zaczęliśmy śpiewać wspólnie różne partię wokalne odpowiadające mojemu rejestrowi. Najpierw zaczęliśmy od słynnych cienistodolinnych ballad a potem przeszliśmy na zagraniczne utwory. W miarę jak zaczynałem zyskiwać władzę nad moim głosem, przechodziliśmy na coraz to trudniejsze pieśni i ostatecznie doszliśmy do elfickich. Całe dnie spędzałem na uczeniu się znaczenia poszczególnych słów z tego trudnego języka, godzinami starałem się opanowywać wymowę i akcenty. Pan Aenar wyjawił mi w tajemnicy, iż radzę sobie naprawdę dobrze, lecz nigdy nie dorównam nawet przeciętnie uzdolnionemu elfowi. Wypowiedziane przez niego słowa zmotywowały mnie do jeszcze cięższej pracy nad głosem. W miarę rozwoju umiejętności zacząłem coraz sprawniej łączyć grę na lutni oraz śpiew i szło mi coraz lepiej z językiem elfickim.
Lata mijały i pewnego razu razem z dwójką moich najlepszych przyjaciół postanowiliśmy o naszej przyszłości. Zamierzaliśmy zostać zawodowymi trubadurami, marząc o górach złota za pojedynczy występ i setkach fanek. Każdy z nas zapytał rodziców o zgodę na opuszczenie domu. Rodzice Thelasa i Arnarda jak i wszyscy mieszkańcy Cienistej Doliny, byli doskonale zaznajomieni z chęcią poszukiwania przygód przez ich dzieci. Ostatecznie wyszło na to, że moi przyjaciele otrzymali zgodę na wyjazd i tylko ja spotkałem się z kategoryczną odmową moich cudzoziemskich rodziców. Próbowali przekonać mnie do obrania drogi kupieckiej i kontynuowania rodzinnej tradycji, jednak ja już znałem swoje przeznaczenie. W nocy spakowałem lutnię, zabrałem trochę jedzenia, otworzyłem okno i wyskoczyłem ku przygodzie.
Udaliśmy się do gospody „Pod Starą Czaszką” i przysiedliśmy się do pewnej kupieckiej grupy, która zamierzała udać się do Waterdeep z ładunkami piwa i zboża. Jako iż w tym roku drogi były wyjątkowo bezpieczne, postanowili zaoszczędzić na profesjonalnej ochronie i zatrudnili nas, młodzieńców-amatorów. Dostaliśmy marne zbroje skórzane oraz wątpliwej jakości długie miecze i wyruszyliśmy Czarną Drogą w kierunku pustyni Anauroch. W napotkanej wiosce dołączył do karawany jako pasażer mężczyzna o imieniu Zakrand. Do pasa miał przyczepiony błyszczący miecz, pokryty nieznanymi mi znakami. Podczas postoju zapytałem go o jego historię i usłyszałem ciekawą opowieść o bitwie z Zhentarimami. Parę godzin później zauważył, jak za wozem nieudolnie macham mieczem, próbując naśladować jego walkę z dowódcą zhentarimskiego oddziału. Zaśmiał się widząc moje braki w technice i zaproponował mi, że pokaże mi kilka ciekawych kombinacji. Dzięki jego lekcjom zabijaliśmy nudę, jaka towarzyszyła nam w czasie jechania bezpiecznymi pustynnymi ścieżkami, wskazanymi przez bedynów. Tak minęła nam podróż przez Anauroch i obrzeża Wysokiego Lasu. Po dotarciu do Waterdeep otrzymałem zapłatę za ochronę i gdy próbowałem finansowo odwdzięczyć się Zakrandowi za lekcje, odparł szczerze, że w tym mieście bardziej mi się przydadzą. Pożegnaliśmy się z wojownikiem oraz kupcami, oddaliśmy wypożyczony ekwipunek i wyruszyliśmy w miasto ku przygodzie.
Pierwsze chwile spędzone w Waterdeep były najpiękniejszym momentem mojego życia. Razem z przyjaciółmi wynajęliśmy dwa czyste pokoje w tawernie „Złoty kieł” i wzięliśmy się za roztrwanianie pieniędzy. Czas mijał nam bardzo przyjemnie przy winie i dziewkach, śmialiśmy się myśląc chudnących sakiewkach. Po wydaniu ostatnich monet zaczęliśmy się martwić. Wino i dziewczyny nagle wyparowały z naszego życia a głód nas zmusił do grania w małych tawernach, gdzie dostawaliśmy za występ psie pieniądze. Monety za granie wystarczały nam na wyżywienie, jednak nie zdołaliśmy opłacić pokoi w gospodzie. Musieliśmy zamieszkać na ulicy i dzielnie znosić niewygody miasta. Nasz coraz to obskurniejszy wygląd powoli zaczął uniemożliwiać nam granie w dostatnich gospodach i dochody stopniały nam do takiego stopnia, iż nie byliśmy w stanie się wyżywić. Wtedy podjęliśmy zdesperowaną decyzję o rozstaniu, w celu znalezienia domu, który mógłby nas utrzymać. Po podsumowaniu przeszłości z smutkiem rozeszliśmy się i każdy z nas udał się w inną stronę. Nie zamierzałem marnować życia i talentu, służąc w jakimś zamożnych domu. Udałem się do Świątyni Waukeen i zacząłem modlić się o pieniądze na dom, jedzenie oraz na nową lutnie, gdyż stara była w opłakanym stanie. Wyjąłem mój instrument i zacząłem śpiewać psalm ku bogini:
„Władczyni handlu, pani pieniądza
Uracz mnie wiarą, bo ci, którzy mię w serce dźgają
Zaznają piękna i miłości a nie imają się twej boskości
Obdarz mnie lutnią małą a prędko okryję Cię chwałą
Skończą się złe parodię, nastaną nowe, piękne melodie
Ku twej czci chwale, żem wyrażę się poufale
Zapewnię Ci wiern żywoty, a gdy będą Tobie śpiewać roty
Pamiętaj o mię, Twym słudze...”
Zaimprowizowana pieśń nie była wybitna, jednak ludzie przechadzający się blisko świątyni zainteresowani weszli do środka, żeby posłuchać koncertu. Skończyłem utwór delikatnie uderzając akord a-moll. Kiedy struny przestały brzmieć, podszedł do mnie kapłan Waukeen i poprosił o datek na świątynie. Odparłem mu, że nie mam pieniędzy nawet na jedzenie. Z uśmiechem powiedział mi, że pieśń nie była zbyt piękna, jednak każdy wierny sługa jego bogini powinien mieć szansę na zdobycie majątku. Opowiedział mi o znajomym kapitanie, który mógłby zabrać mnie na pewną wyspę, gdzie biedni stają się bogaci. Dał mi symbol, dzięki któremu kapitan mnie rozpozna, był to zrobiony z złota medalion. Zdumiony jego szczodrością, zapytałem, jak się mogę mu odwdzięczyć. Kapłan powoli się odwrócił, spojrzał na salę pełną przechodniów z pełnymi sakiewkami, wziął misę i odparł zadowolony, że już spłaciłem dług. Przeżegnałem się i wyszedłem z świątyni w kierunku Dzielnicy Portowej. Po okazaniu symbolu Waukeen zostałem wpuszczony na statek. Znalazłem swoje miejsce pod pokładem i przespałem się. Po wyjściu na zewnątrz kapitan okrętu zaczepił mnie i zapytał, czy ja w ogóle wiem, gdzie płynę. Odparłem, że jest to nieistotne.
Po dwóch miesiącach żeglugi ujrzeliśmy wybrzeże Aeris i tak rozpoczęła się największa przygoda w moim życiu...
Cytat
- Nazwa konta postaci: loqis
- Nazwa postaci: Moren Stringdale
- Płeć postaci: Mężczyzna
- Rasa postaci: Człowiek
- Klasa postaci: Bard
- Wiek postaci: 19
- Wyznanie postaci: Waukeen
- Pochodzenie postaci: Waterdeep
- Charakter postaci: Chaotyczny neutralny
- Języki: Wspólny, elficki, chondathski
Krótki opis:
Widzisz przyzwoicie zbudowanego, wysokiego młodzieńca o piwnych oczach i jasnej karnacji, wskazującej na północne pochodzenie.. Ma brązowe włosy zawinięte w modną kitkę, swobodnie kołyszą się w rytmie jego kroków. Porusza się energicznym krokiem mężczyzny, który dopiero rozpoczął ścieżkę dorosłości. Na plecach ma zawieszoną drewnianą lutnię, świadczącą o jego profesji. Palce wesoło wybijają tempo nuconej przez niego melodii.
Historia:
Urodziłem się w Waterdeep, w rodzinie kupieckiej czczącej boginię Waukeen, Przyjaciółkę Kupców. Pieniędzy wystarczało nam na utrzymanie przyzwoitego domu w Dzielnicy Handlowej, w którym spędzaliśmy mroźne zimy. Wiosną wyruszaliśmy w kierunku Silverymoon, handlując po drodze meblami, piwem i suknem. Podczas corocznych wypraw rodzice nauczyli mnie, iż na szlaku życie najłatwiej stracić wtrącając się do cudzych spraw. Niedługo przed ukończeniem jedenastu lat udałem się z rodzicami na pokazy bardów z Nowego Olamnu. Tam nastąpił mój pierwszy kontakt z lutnią, która od tego czasu stała się dla mnie wszystkim. Po długich pertraktacjach rodzice zgodzili się kupić mi na urodziny mój pierwszy instrument. Na imprezie kończącej moją jedenastą wiosenkę dostałem od rodziców wymarzony prezent. Była to piękna lutnia wykonana przez Kriiosa Halambara, która nagle stała się całym moim życiem. Udało mi się ze słuchu opracować moją pierwszą skalę i podróże zacząłem umilać sobie improwizowanym plumkaniem. Podczas postoju w Silverymoon postanowiłem rozstać się z rodzicami i rozpocząć muzyczną edukację. Rodzice po długich namowach pozwolili mi zapisać się do Srebrnych Marchii, jednej z najlepszych w Faerunie. Zapłacili za czesne, wynajęli mi stancję i wyruszyli dalej na szlak. Tak rozpoczął się nowy etap mojego życia. Razem z dwudziestoma dziewięcioma innymi uczniami zaczęliśmy pierwszy semestr. Poznawaliśmy skale, zapisy nutowe i podstawy improwizacji. Ciężko pracowałem, ucząc się ballad i poznając fundamenty języka elfickiego. Po zakończeniu trzeciej klasy, moje dobre wyniki pozwoliły mi dostać się do pięcioosobowej klasy prowadzonej przez Kriiosa Halambara w Nowym Olamnie, znajdującego się na szczycie Góry Waterdeep. Tam, pod czujnym okiem Halambara kształciliśmy nasze umiejętności śpiewania, użycia języka elfickiego i uczyliśmy się zaawansowanych utworów instrumentalnych. Podczas wykładu na Srebrnych Marchiach doszła do mnie wieść o śmierci maga Halastera i wielkim trzęsieniu ziemi na Podgórzu w Mieście Wspaniałości. Najszybciej jak mogłem dostałem się do Waterdeep, powoli wracającego do codziennego rytmu. Dotarłem na ruin Olamnu, które nieszczęśliwie znajdował się nad centrum trzęsienia ziemi. Po chwili szoku zrozumiałem, iż właśnie zakończył się kolejny etap mojego życia. Spotkałem Kriiosa, który razem z grupą robotników naprawiał zdemolowany sklep muzyczny. Gdy spytałem go, cóż mogę teraz zrobić, odpowiedział, że mam dwie możliwości. Jedną z nich byłoby rozpoczęcie kariery barda z użyciem zdobytych umiejętności lub powrót do Foclucanu, gdzie przyjęliby mnie z otwartymi ramionami. Postanowiłem wybrać pierwszą opcję. Zwrócił mi czesne za semestr, które pozwoliło mi wyrwać się z miasta. Udałem się do Dzielnicy Doków i wstąpiłem na pokład pierwszego statku, który nie wyglądał na łajbę. Zapytałem kapitana o cel jednostki i usłyszałem o wyspie Aeris. Jako iż słyszałem w przeszłości wiele pozytywnych opinii o tym miejscu, bez skrępowania zapłaciłem za rejs. Rozgościłem się w kajucie, zastanawiając się, co mnie czeka na miejscu.
Wersja poprawiona. Usunąłem sporo nieścisłości i błędów.
- Nazwa konta postaci: loqis
- Nazwa postaci: Moren Stringdale
- Płeć postaci: Mężczyzna
- Rasa postaci: Człowiek
- Klasa postaci: Bard
- Wiek postaci: 19
- Wyznanie postaci: Waukeen
- Pochodzenie postaci: Waterdeep
- Charakter postaci: Chaotyczny neutralny
- Języki: Wspólny, elficki, chondathski
Krótki opis:
Widzisz przyzwoicie zbudowanego, wysokiego młodzieńca o piwnych oczach i jasnej karnacji, wskazującej na północne pochodzenie.. Ma brązowe włosy zawinięte w modną kitkę, swobodnie kołyszą się w rytmie jego kroków. Porusza się energicznym krokiem mężczyzny, który dopiero rozpoczął ścieżkę dorosłości. Na plecach ma zawieszoną drewnianą lutnię, świadczącą o jego profesji.
Historia:
Urodziłem się w Waterdeep, w rodzinie kupieckiej czczącej boginię Waukeen, Przyjaciółkę Kupców. Pieniędzy wystarczało nam na utrzymanie przyzwoitego domu w Dzielnicy Handlowej, w którym spędzaliśmy mroźne zimy. Wiosną wyruszaliśmy w kierunku Silverymoon, handlując po drodze meblami, piwem i suknem. Niedługo przed ukończeniem trzynastu lat przebywając w Waterdeep udałem się z rodzicami na instrumentalne pokazy uczniów z Nowego Olamnu, jednego z nielicznych kolegiów dla bardów. Tam nastąpił mój pierwszy kontakt z lutnią, która nagle dostała się na pierwszym miejscu na liście oczekiwanych prezentów. Po długich pertraktacjach rodzice zgodzili się kupić mi na urodziny mój wymarzony instrument. Otrzymałem od nich piękną lutnię wykonaną przez Kriiosa Halambara, przy której zacząłem spędzać każdą wolną chwilę. Przed końcem zimy postanowiłem związać swój los z moim instrumentem i rozpocząć muzyczną edukację. Po wyczerpującej rozmowie zapisali mnie do kolegium dla bardów, zwanego Nowym Olamnem. Zapłacili czesne i po udzieleniu mi wielu ostrzeżeń i porad, wyruszyli w dalszą drogę. W kolegium, pod czujnym okiem doświadczonych trubadurów zacząłem kształcić moje umiejętności gry na lutni i śpiewania. W późniejszych latach do mojego programu zostały wprowadzone pieśni elfickie. Razem z paroma innymi pretendentami do zawodu barda ciężko pracowaliśmy, starając się rozpracować język. W wieku dziewiętnastu lat, podczas wizyty w silverymoońskim Domu Harfy, doszła do mnie wieść o śmierci maga Halastera i wielkim trzęsieniu ziemi na Podgórzu w Waterdeep. Najszybciej jak mogłem dostałem się do Miasta Wspaniałości, powoli otrząsającego się z kataklizmu. Dotarłem na ruin Olamnu, które nieszczęśliwie znajdował się w epicentrum trzęsienia. Po otrząśnięciu się z szoku ruszyłem w stronę domu Halambara. Na pytanie dotyczące mojej przyszłości, odparł, iż mam dwie możliwości. Mogłem czekać na wznowienie działalności szkoły lub zacząć praktycznie wykorzystywać poznane umiejętności. Postanowiłem wybrać drugą opcję. Zwrócił mi trochę pieniędzy za niedokończony semestr i polecił rozpoczęcie wypłynięcie na wyspy, gdzie najłatwiej rozpocząć karierę. Pożegnałem się i udałem w stronę Dzielnicy Doków. Po krótkich oględzinach wzdłuż portu, wstąpiłem na najsolidniej wyglądający okręt. Zapytałem kapitana o cel jednostki i usłyszałem o wyspie Aeris. Nie zastanawiając się długo, uregulowałem należność za rejs i udałem się do kajuty, zastanawiając się, co dla mnie szykuje los...
Nie zgadza się chronologia.
Do Nowego Olamnu (ale i też do Domu Harfy) przyjmuje się pełnoletnich adeptów. Postać, która ukończyła, którakolwiek szkołę bardowską na pewno nie jest pierwszopoziomowa.
- Nazwa konta postaci: loqis
- Nazwa postaci: Moren Stringdale
- Płeć postaci: Mężczyzna
- Rasa postaci: Człowiek
- Klasa postaci: Bard
- Wiek postaci: 19
- Wyznanie postaci: Waukeen
- Pochodzenie postaci: Waterdeep
- Charakter postaci: Chaotyczny neutralny
- Języki: Wspólny, elficki, chondathski
Krótki opis:
Widzisz przyzwoicie zbudowanego, wysokiego młodzieńca o piwnych oczach i jasnej karnacji, wskazującej na północne pochodzenie.. Ma brązowe włosy zawinięte w modną kitkę, swobodnie kołyszą się w rytmie jego kroków. Porusza się energicznym krokiem mężczyzny, który dopiero rozpoczął ścieżkę dorosłości. Na plecach ma zawieszoną drewnianą lutnię, świadczącą o jego profesji.
Historia:
Urodziłem się w Waterdeep, w rodzinie kupieckiej wierzącej w Waukeen. Pieniędzy wystarczało nam na utrzymanie przyzwoitego domu w Dzielnicy Handlowej, w którym spędzaliśmy mroźne zimy. Wiosną wyruszaliśmy w kierunku Silverymoon, handlując po drodze meblami, piwem i suknem. Niedługo przed ukończeniem trzynastu lat przebywając w Mieście Wspaniałości udałem się z rodzicami na instrumentalne pokazy uczniów z Nowego Olamnu, waterdeepskiego kolegium dla bardów. Tam nastąpił mój pierwszy kontakt z lutnią, która nagle dostała się na pierwsze miejsce na liście oczekiwanych prezentów. Po długich pertraktacjach rodzice zgodzili się kupić mi na urodziny wymarzony instrument. Otrzymałem od nich piękną lutnię wykonaną przez Kriiosa Halambara, przy której zacząłem spędzać każdą wolną chwilę. Przed końcem zimy postanowiłem związać los z moim instrumentem i rozpocząć muzyczną edukację. Po wyczerpującej rozmowie rodzice wynajęli mi nauczyciela muzyki. Pod jego czujnym okiem zacząłem kształcić moje umiejętności śpiewu i gry na lutni. W późniejszych latach do mojego programu zostały wpisane pieśni elfickie. W wieku dziewiętnastu lat postanowiłem odciąć się od pępowiny rodziców i rozpocząć samodzielne życie. Długo rozmowiałem z bliskimi, nie potrafiącymi uwierzyć, że syn ich opuszcza. Pożegnałem się, przypasałem lutnie przez plecy i wyszedłem z rodzinnego domu. Po chwili zastanowienia ruszyłem do Dzielnicy Doków i zacząłem wypatrywać solidnie wyglądającego okrętu. Zapytałem przechodzącego marynarza, gdzie początkujący trubadur mógłby znaleźć najlepszą widownie. Usłyszałem o wyspie Aeris, gdzie sakiewki słuchaczy są pełne i otwarte dla dobrych muzyków. Udałem się do wskazanej przez niego jednostki, zapłaciłem kapitanowi za rejs i udałem się do kajuty. Po długiej żegludze ujrzeliśmy brzegi Aeris...
Akceptuję.
Akceptuję.
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL