ďťż
[ Kapłanka ] Shea Kelten


Bo człowiek głupi jest tak bez przyczyny

- Nazwa konta postaci: Patryk Cwojdzinski
- Nazwa postaci: Shea Kelten
- Płeć postaci: Kobieta
- Rasa postaci: Człowiek
- Klasa postaci: Kapłan
- Wiek postaci: 21
- Wyznanie postaci: Umberlee
- Domeny: Woda, Zło
- Pochodzenie postaci: Wrota Baldura
- Charakter postaci: Chaotyczny Neutralny

Opis:
Widzisz młodą kobietę, która porusza się pewnym krokiem z rzadka odwracając wzrok od wyznaczonego kierunku. Jej szare oczy bez skrępowania spoglądają na ludzi. Od czasu do czasu przeciąga ręką po swoich krótkich ciemnych włosach przetykanych rudymi pasemkami, które swobodnie opadają na czoło. Po chwili zauważasz, że w lewej dłoni trzyma rzemień, na którym znajduje się medalion w kształcie srebrnego pierścienia, wewnątrz którego na jasnoniebieskim tle umieszczone są dwie zielono-niebieskie fale załamujące się w przeciwnych kierunkach.

Historia:
akieś dwadzieścia lat temu kapłanka Umberlee, Maya, była w odwiedzinach u rybaków, których co jakiś czas odwiedzała, by pobłogosławić ich przed kolejną wyprawą w morze, oczywiście za odpowiednią cenę. Ostatniej nocy na wybrzeże naparł sztorm, więc datki zwyczajowo okazały się szczodrzejsze, by udobruchać boginie, a zarazem kupić sobie bezpieczeństwo w domenie Pani Głębin. Tego dnia już odwiedziła większość chat i właśnie szła plażą w stronę ostatnich zabudowań, gdy zauważyła drewniane szczątki, które ledwo, co zostały oddane przez morze. Wraz z mijającymi metrami zmieniał się typ wybrzeża na bardziej skalisty oraz wzrastała ilość szczątków, puste beczki, zwoje liny obwiązane wokół drewnianych pali z ciągnącymi się za nimi po wodzie białymi strzępami żagli. Było pewne, że Sucza Królowa zebrała sowitą ofiarę tej nocy. Aż w końcu na skałach wdzierających się w morze można było ujrzeć dość sporych rozmiarów statek zaklinowany pomiędzy dwiema skałami. Zbliżyła się do statku przyglądając się wielkości zniszczeń, jedna strona dziobu była praktycznie zdarta, ujawniając wnętrzności okrętu, a rufę w całości pochłonęło morze. Z omasztowania ostał się tylko bezanmaszt, ostatni z nich, choć też nadłamany, a sam żagiel spoczywał na pobliskiej skale niczym samotny śnieżny szczyt. Po ciałach żeglarzy nie było śladu, minęła ostatnie nabrzeżne skały dzielące ją od statku i ujrzała ostatnie dwie rodziny, do których się wybierała, przeglądające wyplute przez morze resztki. Jak tylko ujrzeli kapłankę od razu zaczęli opowiadać, że dopiero teraz znaleźli wrak, oraz prosić o błogosławieństwo Umberlee płacąc przy tym złotymi monetami… nie wątpliwie znalezionymi przy wraku. Po pobłogosławieniu rybaków sama wybrała się na statek, jego resztki znajdowały się dość niedaleko wybrzeża, choć też nie obeszło się bez odrobiny magii. Praktycznie całkowicie zdarta burta od dzioba pozwoliła bezproblemowo dostać się na pokład, deski skrzypiały pod każdym jej krokiem, jakby cały statek miał runąć do morza. Na najniższym poziomie ładowni znajdowało się kilka bloków skalnych, co oznaczało, że statek wracał pusty, lub ze znikomą ilością towarów. Ostrożnie weszła na wyższą kondygnacje, znajdującą się bezpośrednio pod pokładem, było tutaj kilka beczek, głównie z kiszoną kapustą. Przeszła do pomieszczenia znajdującego się na dziobie, znajdowało się tutaj kilka skrzyń, wypełnionych materiałem oraz jedna, w której można było znaleźć jakieś błyskotki. Nie było śladu po załodze, a po górnym pokładzie zostały praktycznie tylko belki nośne z niewielkimi pozostałościami. Wiatr przybierał na sile, co dało się odczuć poprzez wzmożone skrzypienie i szum załamujących się fal. Maya już odwracała się w stronę wyjścia, kiedy nagle usłyszała przytłumiony płacz wydobywający się z jednej ze skrzyń. Odwróciła się niepewnie próbując zlokalizować źródło hałasu, pospiesznie odsunęła wieka kilku skrzyń, aż w końcu w jednej z nich znalazła niemowlę opatulone tkaninami. Kolejne głośne skrzypnięcie dało znać, że trzeba się spieszyć, więc niezwłocznie wyciągnęła niemowlę ze skrzyni i opuściła statek. Przemoczona wyszła na brzeg, spojrzała na rybaków przyglądających się jej z oddali, po czym na niemowlę, które okazało się dziewczynką. Opatuliła je w resztki swojej suchej garderoby i spojrzała na wrak statku, który już na dobre osiadł na mieliźnie. Przyjrzała się odsłoniętej części burty, na której znajdowały się pozostałości po nazwie statku „…shea…”. Więc jesteś Shea – wyszeptała do niemowlęcia i ruszyła w drogę powrotną do miasta.

Maya wierzyła, że łaska Umberlee trzyma się mnie mocno, więc wychowywała mnie tak jakbym była jej córką. Mieszkała w kamienicy przy dzielnicy portowej nieopodal Domu Królowej Wód, świątyni poświęconej Pani Głębin i tam spędziłam swoje wczesne dzieciństwo. Wychowałam się na opowieściach o morzu opowiadających o cudach głębin jak morskie elfy, ale także niebezpieczeństwach, jakie mogą czyhać na żeglarzy. Jak tylko podrosłam niejednokrotnie towarzyszyłam przybranej matce w obchodach, lubiłam wraz z nią iść brzegiem morza, w cieplejsze dni boso stąpać po plaży omywanej przez morską wodę… było to takie uspakajające. Z wczesnego dzieciństwa pamiętam jeszcze wrak statku, w którym zostałam znaleziona. Niestety z roku na rok pozostawało z niego coraz mniej, okoliczni mieszkańcy wykorzystywali znalezione drewno i liny na swoje potrzeby, aż pozostałości po drewnianym szkielecie pochłonęła morska toń. Kiedy byłam już w miarę samodzielna, choć jeszcze byłam dzieckiem, Maya podarowała mi zielono-niebieską tunikę ozdobioną białym haftem w kształcie pienistej grzywy i zaproponowała mi bym wzięła udział w ceremonii Zewu Burzy u jej boku. Pamiętam, że ceremonia wywarła na mnie niesamowite wrażenie, była to wieczorowa pora, ciemne chmury zbierały się nad miastem, które co jakiś czas były przeszywane jasną błyskawicą. Matka wraz z innymi kapłankami przewodziły pieśni ku czci Pani Głębin, w której uczestniczył cały tłum prosząc ją o odegnanie burzy. Uczestnicy ceremonii rozpalali świeczki, które puszczali na staw, by unosiły się na wodzie. Przy kolejnych zaśpiewach zaczęto składać ofiary, by udobruchać boginie, niektórzy wrzucali monety, czy jakieś przedmioty, ale także kozę. Zaśpiewy trwały kilka godzin, aż w końcu burza przeminęła pozostawiając po sobie czyste pachnące powietrze, bez śladu jakichkolwiek chmur. Po tym zdarzeniu częściej pomagałam Matce przy różnych okazjach, częściej odwiedzałam świątynie, w której dało odczuć się pewne napięcie między nią, a inna kapłanką o imieniu Urtha, która często starała się poniżyć Maye. Parę miesięcy później postanowiłam przejść przez rytuał Topienia, nie wiem w sumie, dla czego, ale widok morza zawsze mnie uspokajał i czułam się z nim związana, nauki Mayi i jej historie tylko rozpalały we mnie chęć zbadania jego sekretów, ale także nauczyły szacunku do morskiej toni. Sam rytuał nie był niczym strasznym, podczas ceremonii tliło się kilka świec zapalonych przez kapłanów, a gdy morska woda zaczęła otaczać me ciało poczułam nienaturalny spokój, jakbym była wreszcie w domu, nie wiem ile ta chwila trwała, dla mnie wydawała się wiecznością, choć przeminęła równie szybko, co nastała. Po tym byłam już pewna, że obrałam słuszną decyzje oddając swoje życie w opiece Umberlee. Moje obowiązki w świątyni były dość skromne, zajmowałam się karmieniem ryb w stawach przyświątynnych oraz obsługiwaniem niektórych wiernych, którzy przyszli złożyć ofiarę bogini przed wyruszeniem w morze. Czas mijał a stosunki między Matką, a Urthą były coraz bardziej napięte, nie rzadka się kłóciły, czy dochodziło do trochę bardziej poważnych starć, aż w końcu doszło w świątyni do otwartego starcia, w którym obie kobiety dały upust gniewowi, niestety rządna władzy kapłanka zabiła Maye, chciałam się rzucić ku niej w przypływie niewyobrażalnej furii, ale inna kapłanka mnie powstrzymała. Nie mogłam się z tym pogodzić, po jej śmierci kilka dni spędziłam praktycznie tylko i wyłącznie w kamienicy rozpaczając nad jej losem. Była dla mnie wszystkim, co miałam. Z czasem powoli zaczęłam się uspokajać, a po wyprawie na skały, gdzie rozbił się statek i zanurzeniu w morskiej toni z prośbą do bogini o błogosławieństwo, uspokoiłam się na tyle, by wrócić do obowiązków w świątyni.

Powrót nie był łatwy, Urtha bez przerwy mnie prowokowała, a we mnie rósł tylko gniew. Nie było praktycznie dnia, by nie zwróciła się do mnie z jakimiś pretensjami. Na szczęście inne kapłanki były bardziej… troskliwe… co powodowało, że życie w świątyni było znośne. Moje nauki trwały, a przez miesiące mój gniew do zabójczyni mojej matki wzrastał, a czasami graniczył z furią, ale udawało mi się przełknąć dumę i w miarę spokojnie pobierać nauki u innych kapłanek Umberlee. Minęły ponad trzy lata od śmierci Mayi, gdy pewnego razu Urtha znów zaczęła mnie besztać, tym razem chodziło o zbieranie daniny od żeglarzy, czy coś w tym rodzaju, zresztą nie potrzebowała powodu, by mnie podirytować, ale wtedy było inaczej, coś we mnie pękło… czara goryczy się przelała i rzuciłam się na nią w gniewie. Cóż… nie mogę powiedzieć, żebym była najlepsza w boju… Urtha bezproblemowo mnie powaliła, a moją karą było wygnanie. Spakowałam swoje rzeczy i wyruszyłam pierwszym statkiem, który odpływał z Wrót Baldura. Trafiłam na statek, który płynął do Amn, po drodze zatrzymując się w Silwood. Kapitan chętnie przyjął mnie na pokład, gdyż miał nadzieje, że moja obecność ułatwi podróż na morzu. To chyba był mój pierwszy rejs statkiem, nie było źle, bezproblemowo dobiliśmy do portu, zostawiając kilku podróżników oraz wymieniając towary, po czym ruszyliśmy w dalszą drogę do Athkatli. Morze było wzburzone, ale kapitan nie był szczurem lądowym i nie miał większych problemów z pokonywaniem kolejnych fal. Spędziłam w towarzystwie załogi trochę czasu, gniew z grubsza mi minął… żeglowanie na morzu było dość przyjemnym doświadczeniem dla mnie, wiatr wzburzający włosy oraz kojące dźwięki fal. Nienawiść do Urthy zmalała, choć nadal się tliła w moim sercu, ale gniew do otaczającego świata, jaki we mnie wzbudziła, wygasł całkowicie. Pewnego razu, przy naszej kolejnej wizycie w porcie Silwood coś mnie w nim zaintrygowało, w sumie port jak wiele innych, ale postanowiłam zejść na ląd i zostać w nim na trochę… zawszę będę mogła się wybrać w kolejną podróż z kapitanem…

Edit: Usunąłem Hide, gdyż uznałem to za niepotrzebne.


Akceptuję
Warunkowo akceptuję
Teraz zauważyłem, że nie mam dobranych języków, czy moge to jeszcze uczynić? Z inteligencją 12 przysługują mi 2? Więc myślałem o Chondathańskim - czy jak to się piszę i piękielnym z bonusówych Zachodnich Ziem Centralnych.


Otchłanny jak już. Ewentualnie Aquan.
W Poradniku pisze Piekielny, więc pisałem Piekielny , no ale chodziło mi o Abyssan...

Co do Aquan to pewnie w nim porozumiewam się z boginią... szkoda tylko, że nikt nim nie włada na wyspie.

To niech już niech będzie ten Chondathański i Aquan najwyżej będzie martwy język użyty na questach.
Piekielny to są diabły, ale ty masz charakter chaotyczny, więc możesz wziąć Otchłanny lub Aquan.
Nie wiem czy edytować to w pierwszym poście, czy dopiero drugim, ale postanowiłem sobie zrobić listę rzeczy zdobytych podczas questów, które nie znajdują się fizycznie w ekwipunku.

- Totem, wyrzeźbiony w drewnie, przedstawiający krowę - Totem ten służył szamanowi pewnego Orczego plemienia do komunikacji z duchami. Został jednak skradziony przez sługę Velsharoona, który przełamał go na pół, by wykorzystać drzemiącą w nim moc do swoich niecnych celów. Choć dzięki mocy bogini udało mi się połączyć ułamane elementy, to duchy nie wróciły do swojego domu... ale kto wie, może jeszcze się do czegoś przyda.

- Oko Gruumsha - Wykonane z kamienia Oko było elementem ołtarzu poświęconego Gruumshowi, który znajdował się w kanałach Aulos. Szaman podczas odprawiania rytuału mówił coś o wskrzeszeniu przywódcy, który zapewni zwycięstwa w każdej bitwie, aż wkońcu cała wyspa padnie przed orkami.
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • latwa-kasiora.pev.pl