ďťż
[ Łowca ] Zarinell "Jaskółka"


Bo człowiek głupi jest tak bez przyczyny

Konta postaci nadal niestety nie mam, jak zdobędę dodatek niezwłocznie założę konto, obiecuję.

- Nazwa konta postaci: -----
- Nazwa postaci: Zarinell "Jaskółka"
- Płeć postaci: Kobieta
- Rasa postaci: Człowiek
- Klasa postaci: Łowca
- Wiek postaci: 18
- Wyznanie postaci: Malar
- Pochodzenie postaci: Amphail, wioska w pobliżu Waterdeep
- Charakter postaci: Chaotyczny Neutralny

- Opis:

Spoglądasz na wysoką i szczupłą szatynkę o śniadej cerze i szmaragdowych oczach. Co jakiś czas nerwowo obserwuje otoczenie.

- Historia:

Bieg…wiatr…deszcz… i …strach? Tak, to chyba był strach… ale też nadzieja… Nadzieja na lepsze życie, na wolność, której tak bardzo pragnęłam…
Bieg…wiatr…deszcz… i …smutek? Ale skąd on się wziął? Może… Może naprawdę ich kochałam… chociaż… jakim cudem? Traktowali mnie jak rzecz, kazali pracować za jedzenie, bili… Ale… ten smutek… przecież się cieszyłam spoglądając na ich martwe ciała…
Teraz biegnę przez las, cała zakrwawiona… w burzę… jak jaskółka, jej siostra… Biegłam długo, aż znalazłam małą jaskinię, poszłam spać. Obudziłam się rano, na szczęście nikt mnie nie szukał, pewnie byłam daleko od tego miejsca, od tej klatki. Mimo złego traktowania dawali mi dobre ubrania, nawet miałam buty, a we wsi to rzadkość. Zdołałam jeszcze zabrać znoszoną przeszywnicę, lichą kuszę i bełty, a koń, którym się opiekowałam, sam chciał ze mną iść.
Droga? Nie wiedziałam, że blisko wsi, w której „mieszkam” były dwie drogi, a w dodatku taka szeroka jak ta… A może jestem od niej za daleko? Możliwe. Znałam doskonale tereny wokół mojej wsi, a ten obszar był dla mnie dziwnie obcy… Szłam już długo tą drogą, około czterech godzin, gdy spotkałam na poboczu rannego wilka. Na początku chciał się bronić, ale ranna noga uniemożliwiała mu poruszanie się. Postanowiłam go opatrzyć, w przeszłości pomagałam dzieciakom i ich psom. Udało mi się opatrzyć go bez większych problemów, ale gdy zamierzałam odejść w swoją stronę, wilk kuśtykając podążył za mną. Dziwnie się zachowywał, szedł i zatrzymywał się wtedy, kiedy ja. nazwę…Poszłam dalej. Cortiss - bo tak nazwał mojego nowego towarzysza starał się mnie dogonić, trzymać cały czas blisko mnie. Po około dwóch dniach drogi , pożywiania się upolowanymi królikami zabrałam trochę bełtów trupowi, któremu już nie były potrzebne. Dotarłam do wsi, mówili, że zwie się Amphail. Błąkając się po niej odnalazłam gospodę i weszłam do środka w celu zdobycia jakiegoś zajęcia, albo pracy. Nie miałam pieniędzy, więc od razu powiedziałam karczmarzowi z czym przychodzę. Wyglądał trochę groźnie, był wysoki i barczysty, ale też uprzejmy. Uśmiechając się oświadczył, że przypomniał sobie o pewnym ogłoszeniu, ale zanim powie mi jego szczegóły, kazał mi iść do jednego pokoju na górze, umyć się i przespać, a jego żona przyniesie mi jakieś nowe ubranie. Zaskoczona powiedziałam, że nie mam pieniędzy, ani nic, czym mogłabym zapłacić. W dodatku czeka przed gospodą mój wilk, a nikt normalny nie wpuści wpół dzikiego, olbrzymiego brytana do pomieszczenia, gdzie jest tyle ludzi! Ale karczmarz mnie nie słuchał, tylko wręczył klucz do pokoju i pchał w kierunku schodów, mówiąc, że w stajni za gospodą znajdzie się dużo miejsca dla tego mojego wilka, a o zapłatę nie muszę się martwić. Zszokowana przestałam się sprzeciwiać, zgodziłam się o to co poprosił, zjadłam jadło i napitek.
Stałam przed lustrem w prostej, jasnozielonej sukience, którą przyniosła żona karczmarza i spoglądałam w nie niedowierzając odbiciu, jakbym nie ujrzała tam siebie, ale jakąś driadę, lub nimfę. Pogładziłam dłońmi po delikatnym materiale i zauważyłam ,że wyglądam dużo szczuplej. Zadowolona obracałam się wokół własnej osi patrząc z zachwytem na jasnobrązowe włosy, śniadą cerę i szmaragdowe oczy przypominając coś, czego nie mogłam sobie za nic przypomnieć. Gdy obejrzałam się najdokładniej jak tylko mogłam, podeszłam wolno do okna, oparła dłonie na framudze i zaciekawiona wyjrzałam na podwórko przed stajnią. Cortiss nie lubił zamkniętych przestrzeni podobnie jak ja, więc nie zdziwiłam się, że biegał jak opętany, ale coś działo się nie tak, zauważyłam otaczających go czterech mężczyzn z linami i siecią. Krzyknęłam, ostrzegając Cortissa, ale to był mój błąd. Jeden z nich mnie zauważył i pobiegł w stronę gospody nakazując reszcie, by pilnowała wilka, a on sobie ze mną poradzi, najwyżej zawoła chłopaków z gospody. To jest ich więcej?! Niewiele myśląc wrzuciłam wszystko co miałam do torby, która nawet z moimi skarbami niewiele ważyła. Wystrzeliłam z pokoju o mało nie wpadając na około 15 lat starszego ode mnie mężczyznę. Był ubrany na czarno, miał charakterystycznie długie, szare włosy , czerwone tęczówki oczu, które wywoływały dziwny dreszcz przerażenia i ciekawości. Niestety tylko tyle udało mi się ujrzeć, bo musiałam uciekać z tej nieprzyjemnej gospody.
Nagle uświadomiłam sobie, że karczmarz musiał ściągnąć tych opryszków w związku z tym tajemniczym „ogłoszeniem” o którym wspomniał, Próbowałam odgadnąć jego treść, ale natłok myśli spowodował, że nie zdążyłam uciec przed kolejnym mężczyzną, już na zewnątrz budynku. Złapał mnie mocno za rękę, a następni unieruchomili i zarzucili worek na głowę. Napastnicy przenieśli mnie niedaleko i jak zdjęli worek, zorientowałam się, że jestem na podwórku przy stajni. Był tam karczmarz, który już się nie uśmiechał, ale wściekły patrzył na mnie, a ja dostrzegłam na jego twarzy odrobinkę satysfakcji. Cortissa złapali i wcisnęli do jednej zagrody dla koni, kiedy ja uciekałam z gospody. Wył i skomlał, jakby go obdzierali ze skóry, wpadłam w furię, ale szybko się uspokoiłam, bo zastanawiałam się co ze mną zrobią… Nareszcie karczmarz przerwał ciszę między wyciami wilka i zaczął wywód. Z tego co nie było zagłuszone jego sapaniem i szamotaniną w stajni wywnioskowałam, że to „ogłoszenie” w ogóle nie istnieje. Karczmarz zajmował się pewnym interesem: porywaniem młodych dziewcząt i sprzedawaniem ich do domów publicznych, aż na samą myśl nabieram obrzydzenia.
Gdy karczmarz opowiedział o ich sposobach tortur, które nie zostawiały śladów na skórze, dzięki czemu i tak bym pracowała w takim przybytku, zrobiło mi się słabo. Ku memu zaskoczeniu, na placyk wszedł tamten mężczyzna o szarych włosach i czerwonych oczach. Mogłam mu się teraz dokładnie przyjrzeć, miał długi, skórzany, czarny płaszcz, wysokie, czarne buty, a w rękach miał dwa krótkie miecze. Całe podwórko zamarło, słychać było tylko ciche skomlenie Cortissa. Czerwonooki przedstawił karczmarzowi taką propozycję: oni uwolnią mnie i Cortissa, a ten w podzięce daruje im życie.
Jeden z oprychów zaśmiał się drwiąco i skoczył ku czerwonookiemu, a ten bez cienia emocji zaszlachtował go w sekundę. Reszta nie śmiała nawet podejść, a podróżny ponowił swoją prośbę, karczmarz niechętnie uwolnił mnie i Cortissa, a czerwonooki zabrał nas daleko, w głąb ślepej uliczki. Mężczyzna przedstawił się, zwał się Kerith i powiedział, że mam wielkie szczęście. Nie dość, że uratował mi życie, to jeszcze chciał, żebym się u niego uczyła, ale czego to już nie wyjawił, tylko zaprosił do swego domu na skraju lasu. Miałam dziwne przeczucie, że ma zamiary podobne do opryszków z tamtej gospody, ale na szczęście tak nie było. Dom Keritha był przytulny, ale ciemny i pełny różnorakich mieczy i innego żelastwa. Kazał usiąść przy stoliku, po chwili mi przyniósł herbatę, a sobie wino. Wtedy powiedział czego będzie mnie uczył i dlaczego. Mianowicie on był łowczym w tutejszym lesie, ale nie zwalczał tylko zwierząt i potworów z lasu, również ludzi, mnie wybrał ze względu na więź ze zwierzętami i obojętność na widok krwi… Wtedy sobie uświadomiłam, że ona nie robi na mnie wrażenia, nawet ją lubię. Aż tak się zmieniłam od tamtej pory? Z pewnością…
Bardzo szybko się zgodziłam, zrozumiałam, że to lubię i przy okazji nie miałam co z sobą zrobić.
Treningi były męczące, nie szło mi za dobrze, a uczyłam się tylko podstaw walki, ale nie żałowałam, nawet się nie zorientowałam, jak upłynęło pół roku, a potem Keritha zastąpił jakiś inny łowczy, co nawet przyjął z ulgą, więc postanowił, że wybierzemy się na trakt, by przetestować moje umiejętności w innym środowisku. Z walką i orientacją w terenie sobie umiarkowanie radziłam, niestety, mój opiekun ciągle musiał mnie poprawiać. Tak spędziliśmy kolejne pół roku, a ja nawet zarobiłam, kupiłam sobie ładny srebrny naszyjnik. W ciągu roku udało mi się dużo nauczyć: podstaw walki mieczem (od łuku stroniliśmy) i trzech języków: leśny, elfi i krasnoludzki. Kerith mi powiedział, że wieś z której pochodzi zwie się „Czerwony Modrzew” przynajmniej wiem, gdzie nie wracać…
Pewnego dnia jechałam na koniu obok Keritha, a Cahir szedł za mną, stary był, zawsze mógł umrzeć, ale trzymał się nieźle. Postanowiliśmy tu zostać na noc, ja z końmi zostałam na małej polance, a sam poszedł głębiej w las. Kiedy ściągnęłam im siodła, udałam się w ślad za Cortissa, który zniecierpliwiony szukał Keritha. Zatrzymaliśmy się blisko kolejnej, ale mniejszej polanki, widok był przerażający. Kerith z rozszarpaną nogą i ręką walczył z wilkami, a za nimi stał elfi druid. Z potoku jego słów skierowanych do Keritha zrozumiałam, że jest wyznawcą Rillifane’a Rallathil’a, a mój opiekun zaś Malarytą i według elfa, przyszedł specjalnie wymordować niewinne zwierzęta. Malar? Kerith coś o nim opowiadał, „Władca Bestii”, likantropy, krew… ach, ta krew…
Ale musiałam uciekać, nie chciałam patrzeć na jego śmierć, a jak sam sobie nie poradził, to tym bardziej ja mu nie pomogę. Szybko udałam się do koni, założyłam im siodła i spakowałam rzeczy, ale jeden wilk mnie wywęszył i znalazł na tej polance. Cortiss zaatakował go i po szybkiej walce pozabijali się nawzajem. Niemal w szaleństwie wskoczyłam na wierzchowca, a drugiego konia ciągnęłam za sobą i uciekałam z tego przeklętego miejsca. Nagle zaczęło padać.
Bieg… wiatr… deszcz… strach… smutek… i ta krew, ta krew…
Nie pamiętam ile dni uciekałam, nie wiedziałam, gdzie jestem, nie wiedziałam, kiedy pozdychały mi konie z wycieńczenia, ale zdołałam dotrzeć do miasta, chyba Waterdeep. Resztkami sił dotarłam do jakiejś gospody, zapłaciłam za pokój i wycieńczona wreszcie zasnęłam. Następnego ranka od innych gości dowiedziałam się, że wiele osób wypływa na wyspę Aeris. Brzmi zachęcająco, usłyszałam jeszcze, że niedługo wypływa statek na nią i zostało parę miejsc. Byłam zachwycona, nawet starczyło mi złota na miejsce. Stałam przy burcie i oglądałam zachód słońca, gdy marynarz z orlego gniazda oznajmił, że dopływamy…



CytatPostanowiłam go opatrzyć, w przeszłości pomagałam dzieciakom i ich psom. Udało mi się opatrzyć go bez większych problemów, ale gdy zamierzałam odejść w swoją stronę, wilk kuśtykając podążył za mną.

Powtórzenie.

Kerith był człowiekiem, a o zleceniech jej nie opowiadał, Zarinell wolała nie pytać, nieprzyjemne wspomnienia z dawnego domu.

- Nazwa konta postaci: -----
- Nazwa postaci: Zarinell "Jaskółka"
- Płeć postaci: Kobieta
- Rasa postaci: Człowiek
- Klasa postaci: Łowca
- Wiek postaci: 18
- Wyznanie postaci: Malar
- Pochodzenie postaci: Amphail, wioska w pobliżu Waterdeep
- Charakter postaci: Chaotyczny Neutralny

- Opis:

Spoglądasz na wysoką i szczupłą szatynkę o śniadej cerze i szmaragdowych oczach. Co jakiś czas nerwowo obserwuje otoczenie.

- Historia:

Bieg…wiatr…deszcz… i …strach? Tak, to chyba był strach… ale też nadzieja… Na lepsze życie, na wolność, której tak bardzo pragnęłam…
Bieg…wiatr…deszcz… i ...smutek? Smutek? Ale skąd on się wziął? Może… Może naprawdę ich kochałam… chociaż… jakim cudem? Traktowali mnie jak rzecz, kazali pracować za jedzenie, bili… Ale… to uczucie…przecież się cieszyłam spoglądając na ich martwe ciała…
Teraz biegnę przez las, cała zakrwawiona… w burzę… jak jaskółka, jej siostra… Biegłam długo, aż znalazłam małą jaskinię pośród krzewów i drzew. Zmęczona i cała we krwi poszłam spać. Obudziły mnie promienie Słońca padające mi prosto w oczy. Doczołgałam się do wyjścia, rozejrzałam przerażonym wzrokiem i doszłam do wniosku, że na szczęście nikt mnie nie szukał. Jeśli chodzi o moich … właścicieli, mimo złego traktowania dawali mi dobre ubrania, nawet miałam buty, a we wsi to rzadkość. Nim uciekłam zdołałam jeszcze zabrać znoszoną przeszywnicę, starą kuszę i bełty, a koń, którym się opiekowałam, sam chciał ze mną iść.

Droga? Nie wiedziałam, że blisko wsi, w której „mieszkam" były dwie drogi, a w dodatku taka szeroka jak ta… A może jestem od niej za daleko? Możliwe. Znałam doskonale tereny wokół mojej wsi, a ten obszar był dla mnie dziwnie obcy… Szłam już długo tą trasą, około czterech godzin, gdy spotkałam na poboczu rannego wilka. Na początku chciał się bronić, ale ranna noga uniemożliwiała mu poruszanie się. Postanowiłam go opatrzyć, w przeszłości często pomagałam rannym psom. Z różnym skutkiem.

Udało mi się go uleczyć bez większych problemów, ale gdy zamierzałam odejść w swoją stronę, wilk kuśtykając podążył za mną. Dziwnie się zachowywał, szedł i zatrzymywał się wtedy, kiedy ja. Poszłam dalej. Cortiss - bo tak nazwałam mojego nowego towarzysza starał się mnie dogonić, trzymać cały czas blisko mnie. Po około dwóch dniach drogi ( w czasie których pożywiałam się upolowanymi królikami)dotarłam do wsi. Mówili, że zwie się Amphail. Błąkając się po niej, odnalazłam gospodę i weszłam do środka w celu zdobycia jakiegoś zajęcia, albo pracy. Nie miałam pieniędzy, więc od razu powiedziałam karczmarzowi z czym przychodzę. Wyglądał trochę groźnie, był wysoki i barczysty, ale też uprzejmy. Uśmiechając się oświadczył, że przypomniał sobie o pewnym ogłoszeniu, ale zanim powie mi jego szczegóły, kazał mi iść do jednego pokoju na górze, umyć się i przespać, a jego żona przyniesie mi jakieś nowe ubranie. Zaskoczona powiedziałam, że nie mam pieniędzy, ani nic, czym mogłabym zapłacić. W dodatku czeka przed gospodą mój wilk, a nikt nie wpuści wpół dzikiego, olbrzymiego brytana do pomieszczenia, gdzie jest tyle ludzi! Ale karczmarz mnie nie słuchał, tylko wręczył klucz do pokoju i pchał w kierunku schodów, mówiąc, że w stajni za gospodą znajdzie się dużo miejsca dla tego mojego wilka, a o zapłatę nie muszę się martwić. Zszokowana przestałam się sprzeciwiać, zgodziłam się o to co poprosił, zjadłam jadło i napitek.
Stałam przed lustrem w prostej, jasnozielonej sukience, którą przyniosła żona karczmarza i spoglądałam w nie niedowierzając odbiciu, jakbym nie ujrzała tam siebie, ale jakąś driadę, lub nimfę. Pogładziłam dłońmi po delikatnym materiale i zauważyłam ,że wyglądam dużo szczuplej. Zadowolona obracałam się wokół własnej osi patrząc z zachwytem na jasnobrązowe włosy, śniadą cerę i szmaragdowe oczy, które coś mi przypominały. Gdy obejrzałam się najdokładniej jak tylko mogłam, podeszłam wolno do okna, oparłam dłonie na framudze i zaciekawiona wyjrzałam na podwórko przed stajnią. Cortiss nie lubił zamkniętych przestrzeni podobnie jak ja, więc nie zdziwiłam się, że biegał jak opętany, ale coś działo się nie tak, zauważyłam otaczających go czterech mężczyzn z linami i siecią. Krzyknęłam, ostrzegając Cortissa, ale jak się okazało - to był mój błąd.. Jeden z nich mnie zauważył. Pobiegł natychmiast w strone gospody nakazując gestem, żeby reszta pilnowała wilka.Krzyknął jeszcze, że sobie ze mną poradzi, jeśli nie, zawoła chłopaków z karczmy.
-To jest ich więcej?! – pomyślałam
Czym prędzej wrzuciłam wszystko co miałam do torby, która nawet z moimi skarbami niewiele ważyła. Wystrzeliłam z pokoju o mało nie wpadając na około 15 lat starszego ode mnie mężczyznę. Był ubrany na czarno, miał charakterystycznie długie, szare włosy , czerwone tęczówki oczu, które wywoływały dziwny dreszcz przerażenia i ciekawości. Niestety tylko tyle udało mi się ujrzeć, bo musiałam uciekać z tej nieprzyjemnej gospody.
Nagle uświadomiłam sobie, że karczmarz musiał ściągnąć tych opryszków w związku z tym tajemniczym „ogłoszeniem" o którym wspomniał. Próbowałam odgadnąć jego treść, ale natłok myśli spowodował, że nie zdążyłam uciec przed kolejnym mężczyzną, już na zewnątrz budynku. Złapał mnie mocno za rękę, a następnie unieruchomił i zarzucił worek na głowę. Napastnicy przenieśli mnie niedaleko, zdjęli worek i wtedy zorientowałam się, że jestem na podwórku przy stajni. Był tam karczmarz, który już się nie uśmiechał, ale wściekły patrzył na mnie, a ja dostrzegłam na jego twarzy odrobinkę satysfakcji. Cortissa złapali i wcisnęli do jednej zagrody dla koni, kiedy ja uciekałam. Wył i skomlał, jakby go obdzierali ze skóry. Wpadłam w furię, ale starałam się uspokoić, myśląc co ze mną zrobią… Nareszcie karczmarz przerwał ciszę między wyciem wilka i zaczął wywód. Z tego co nie było zagłuszone jego sapaniem i szamotaniną w stajni wywnioskowałam, że to „ogłoszenie" w ogóle nie istnieje. Karczmarz zajmował się pewnym interesem: porywaniem młodych dziewcząt i sprzedawaniem ich do domów publicznych. Aż na samą myśl nabieram obrzydzenia.
Gdy opowiedział o ich sposobach tortur, które nie zostawiały śladów na skórze, dzięki czemu i tak bym pracowała w takim przybytku, zrobiło mi się słabo. Ku memu zaskoczeniu, na placyk wszedł tamten mężczyzna na którego wcześniej o mało co nie wpadłam. Mogłam mu się teraz dokładnie przyjrzeć, miał długi, skórzany, czarny płaszcz, wysokie, czarne buty, a w rękach miał dwa krótkie miecze. Całe podwórko zamarło, słychać było tylko ciche skomlenie mojego czworonożnego przyjaciela. Czerwonooki przedstawił karczmarzowi taką propozycję: oni uwolnią mnie i Cortissa, a ten w podzięce daruje im życie.
Jeden z oprychów zaśmiał się drwiąco i skoczył ku czerwonookiemu, a ten bez cienia emocji zaszlachtował go w sekundę. Reszta nie śmiała nawet podejść, a podróżny ponowił swoją prośbę, gospodarz niechętnie uwolnił mnie i wilka, a czerwonooki zabrał nas daleko, w głąb ślepej uliczki. Mężczyzna przedstawił się, zwał się Kerith i powiedział, że mam wielkie szczęście. Nie dość, że uratował mi życie, to jeszcze chciał, żebym się u niego uczyła, ale czego to już nie wyjawił, tylko zaprosił do swego domu na skraju lasu. Miałam dziwne przeczucie, że ma zamiary podobne do opryszków, ale na szczęście tak nie było. Dom Keritha był przytulny, ale ciemny i pełny różnorakich mieczy i innego żelastwa. Kazał usiąść przy stoliku, po chwili mi przyniósł herbatę, a sobie wino. Wtedy powiedział czego będzie mnie uczył i dlaczego. Mianowicie on był łowczym w tutejszym lesie, ale nie zwalczał tylko zwierząt i potworów z lasu, również ludzi, mnie wybrał ze względu na więź ze zwierzętami i obojętność na widok krwi… Wtedy sobie uświadomiłam, że ona nie robi na mnie wrażenia, nawet ją lubię. Aż tak się zmieniłam od tamtej pory? Z pewnością…
Bardzo szybko się zgodziłam, zrozumiałam, że to lubię i przy okazji nie miałam co z sobą zrobić.
Treningi były męczące, nie szło mi za dobrze, a uczyłam się tylko podstaw walki, ale nie żałowałam. Nawet się nie zorientowałam, jak upłynęło pół roku, a potem Kerith zrezygnował z posady łowczego i postanowił, że wybierzemy się na trakt, by przetestować moje umiejętności w innym środowisku. Z walką i orientacją w terenie radziłam sobie umiarkowanie. Niestety, mój opiekun ciągle musiał mnie poprawiać. Tak spędziliśmy kolejne pół roku, a ja nawet zarobiłam, kupiłam sobie ładny srebrny naszyjnik. W ciągu roku udało mi się dużo nauczyć: podstaw walki mieczem (od łuku stroniliśmy) i trzech języków: leśny, elfi i illuskanski. Kerith mi powiedział, że wieś z której pochodzi zwie się „Czerwony Modrzew" przynajmniej wiem, gdzie nie wracać…
Pewnego dnia jechałam na koniu obok Keritha, a Cahir szedł za mną, stary był, zawsze mógł umrzeć, ale trzymał się nieźle. Znaleźliśmy malutką polankę. Postanowiliśmy tu zostać na noc, ja z końmi zostałam , a mój opiekun poszedł głębiej w las. Kiedy ściągnęłam im siodła, udałam się w ślad za Cortissem, który zniecierpliwiony szukał Keritha. Zatrzymaliśmy się blisko kolejnej, ale mniejszej polanki, widok był przerażający. Kerith z rozszarpaną nogą i ręką walczył z wilkami, a za nimi stał elfi druid. Z potoku jego słów skierowanych do Keritha zrozumiałam, że jest wyznawcą Rillifane'a Rallathil'a, a mój opiekun zaś Malarytą i według elfa, przyszedł specjalnie wymordować niewinne zwierzęta. Malar? Kerith coś o nim opowiadał, „Władca Bestii", likantropy, krew… ach, ta krew…
Ale musiałam uciekać, nie chciałam patrzeć na jego śmierć, a jak sam sobie nie poradził, to tym bardziej ja mu nie pomogę. Szybko udałam się do koni, założyłam im siodła i spakowałam rzeczy, ale jeden wilk mnie wywęszył i znalazł na tej polance. Cortiss zaatakował go i po szybkiej walce pozabijali się nawzajem. Niemal w szaleństwie wskoczyłam na wierzchowca, a drugiego konia ciągnęłam za sobą i uciekałam z tego przeklętego miejsca. Nagle zaczęło padać.
Bieg… wiatr… deszcz… strach… smutek… i ta krew, ta krew…
Nie pamiętam ile dni uciekałam, nie wiedziałam, gdzie jestem, nie wiedziałam, kiedy pozdychały mi konie z wycieńczenia, ale zdołałam dotrzeć do miasta, chyba Waterdeep. Resztkami sił dotarłam do jakiejś gospody, zapłaciłam za pokój i wycieńczona wreszcie zasnęłam. Następnego ranka od innych gości dowiedziałam się, że wiele osób wypływa na wyspę Aeris. Brzmi zachęcająco, usłyszałam jeszcze, że niedługo wypływa statek na nią i zostało parę miejsc. Byłam zachwycona, nawet starczyło mi złota na miejsce. Stałam przy burcie i oglądałam zachód słońca, gdy marynarz z orlego gniazda oznajmił, że dopływamy…

CytatBieg…wiatr…deszcz… i …strach? Tak, to chyba był strach… ale też nadzieja… Na lepsze życie, na wolność, której tak bardzo pragnęłam…
Bieg…wiatr…deszcz… i ...smutek? Smutek? Ale skąd on się wziął? Może… Może naprawdę ich kochałam… chociaż… jakim cudem? Traktowali mnie jak rzecz, kazali pracować za jedzenie, bili… Ale… to uczucie…przecież się cieszyłam spoglądając na ich martwe ciała…

Zmień proszę na:



- Nazwa konta postaci: -----
- Nazwa postaci: Zarinell "Jaskółka"
- Płeć postaci: Kobieta
- Rasa postaci: Człowiek
- Klasa postaci: Łowca
- Wiek postaci: 18
- Wyznanie postaci: Malar
- Pochodzenie postaci: Amphail, wioska w pobliżu Waterdeep
- Charakter postaci: Chaotyczny Neutralny
- Znane języki: Chondathski [Regionalny], Leśny [Klasowy], Elfi i Illuskański

Statystyki:

Cytat- Znane języki: Chondathski [Regionalny], Leśny [Klasowy], Elfi i Illuskański

Regionalnym jest illuskański

W podręczniku zapomniane krainy, opis świata pisze, że Waterdeep - język automatyczny chondathski. W takim razie może zostać regionalnym?

- Nazwa konta postaci: -----
- Nazwa postaci: Zarinell "Jaskółka"
- Płeć postaci: Kobieta
- Rasa postaci: Człowiek
- Klasa postaci: Łowca
- Wiek postaci: 18
- Wyznanie postaci: Malar
- Pochodzenie postaci: Amphail, wioska w pobliżu Waterdeep
- Charakter postaci: Chaotyczny Neutralny
- Znane języki: Chondathski [Regionalny], Leśny [Klasowy], Elfi i Illuskański

- Opis:

Spoglądasz na wysoką i szczupłą szatynkę o śniadej cerze i szmaragdowych oczach. Co jakiś czas nerwowo obserwuje otoczenie.

- Historia:

Bieg, wiatr, deszcz i… strach? Tak, to chyba był strach, ale też nadzieja, na lepsze życie, na wolność, której tak bardzo pragnęłam…

Bieg, wiatr, deszcz i... smutek? Smutek? Ale skąd on się wziął? Może… Może naprawdę ich kochałam… chociaż… jakim cudem? Traktowali mnie jak rzecz, kazali pracować za jedzenie, bili… Ale… to uczucie… przecież się cieszyłam spoglądając na ich martwe ciała…

Teraz biegnę przez las, cała zakrwawiona. Biegłam długo, aż znalazłam małą jaskinię pośród krzewów i drzew. Zmęczona i cała we krwi poszłam spać. Obudziły mnie promienie słońca padające mi prosto w oczy. Doczołgałam się do wyjścia, rozejrzałam przerażonym wzrokiem i doszłam do wniosku, że na szczęście nikt mnie nie szukał. Jeśli chodzi o moich… właścicieli, to mimo złego traktowania, dawali mi dobre ubrania, nawet miałam buty, a we wsi to rzadkość. Nim uciekłam zdołałam jeszcze zabrać znoszoną przeszywnicę, starą kuszę i bełty, a koń, którym się opiekowałam, sam chciał ze mną iść.

Droga? Nie wiedziałam, że blisko wsi, w której „mieszkam" były dwie drogi, a w dodatku taka szeroka jak ta… A może jestem od niej za daleko? Możliwe. Znałam doskonale tereny wokół mojej wsi, a ten obszar był dla mnie dziwnie obcy… Szłam już długo tą trasą, około czterech godzin, gdy spotkałam na poboczu rannego wilka. Na początku chciał się bronić, ale ranna noga uniemożliwiała mu poruszanie się. Postanowiłam go opatrzyć, w przeszłości często pomagałam rannym psom. Z różnym skutkiem.

Udało mi się go uleczyć bez większych problemów, ale gdy zamierzałam odejść w swoją stronę, wilk kuśtykając podążył za mną. Dziwnie się zachowywał, szedł i zatrzymywał się wtedy, kiedy ja. Poszłam dalej. Cortiss - bo tak nazwałam mojego nowego towarzysza starał się mnie dogonić, trzymać cały czas blisko mnie. Po około dwóch dniach drogi ( w czasie których pożywiałam się upolowanymi królikami) dotarłam do wsi. Mówili, że zwie się Amphail. Błąkając się po niej, odnalazłam gospodę i weszłam do środka w celu zdobycia jakiegoś zajęcia, albo pracy. Nie miałam pieniędzy, więc od razu powiedziałam karczmarzowi z czym przychodzę. Wyglądał trochę groźnie, był wysoki i barczysty, ale też uprzejmy. Uśmiechając się oświadczył, że przypomniał sobie o pewnym ogłoszeniu, ale zanim powie mi jego szczegóły, mam iść do jednego z pokoi na górze, umyć się i przespać, a jego żona przyniesie mi jakieś nowe ubranie. Zaskoczona powiedziałam, że nie mam pieniędzy, ani nic, czym mogłabym zapłacić. W dodatku czeka przed gospodą mój wilk, a nikt nie wpuści wpół dzikiego, olbrzymiego brytana do pomieszczenia, gdzie jest tyle ludzi! Ale karczmarz mnie nie słuchał, tylko wręczył klucz do pokoju i pchał w kierunku schodów, mówiąc, że w stajni za gospodą znajdzie się dużo miejsca dla tego mojego wilka, a o zapłatę nie muszę się martwić. Zszokowana przestałam się sprzeciwiać, zgodziłam się o to co poprosił, zjadłam jadło i napitek.

Stałam przed lustrem w prostej, jasnozielonej sukience, którą przyniosła żona karczmarza i spoglądałam w nie niedowierzając odbiciu, jakbym nie ujrzała tam siebie, ale jakąś driadę, lub nimfę. Pogładziłam dłońmi po delikatnym materiale i zauważyłam, że wyglądam dużo szczuplej. Zadowolona obracałam się wokół własnej osi patrząc z zachwytem na jasnobrązowe włosy, śniadą cerę i szmaragdowe oczy, które coś mi przypominały. Gdy obejrzałam się najdokładniej jak tylko mogłam, podeszłam wolno do okna, oparłam dłonie na framudze i zaciekawiona wyjrzałam na podwórko przed stajnią. Cortiss nie lubił zamkniętych przestrzeni podobnie jak ja, więc nie zdziwiłam się, że biegał jak opętany, ale coś działo się nie tak. Zauważyłam otaczających go czterech mężczyzn z linami i siecią. Krzyknęłam, ostrzegając Cortissa, ale jak się okazało - to był mój błąd. Jeden z nich mnie zauważył. Pobiegł natychmiast w stronę gospody nakazując gestem, żeby reszta pilnowała wilka. Krzyknął jeszcze, że sobie ze mną poradzi, a jeśli nie, to zawoła chłopaków z karczmy.
-To jest ich więcej?! – pomyślałam
Czym prędzej wrzuciłam wszystko co miałam do torby, która nawet z moimi skarbami niewiele ważyła. Wystrzeliłam z pokoju o mało nie wpadając na około 15 lat starszego ode mnie mężczyznę. Był ubrany na czarno, miał charakterystycznie długie, szare włosy i srebrno-błękitne tęczówki oczu, które wywoływały dziwny dreszcz przerażenia i ciekawości. Niestety tylko tyle udało mi się ujrzeć, bo musiałam uciekać z tej nieprzyjemnej gospody.

Nagle uświadomiłam sobie, że karczmarz musiał ściągnąć tych opryszków w związku z tym tajemniczym „ogłoszeniem" o którym wspomniał. Próbowałam odgadnąć jego treść, ale natłok myśli spowodował, że nie zdążyłam uciec przed kolejnym mężczyzną, już na zewnątrz budynku. Złapał mnie mocno za rękę, a następnie unieruchomił i zarzucił worek na głowę. Napastnicy przenieśli mnie niedaleko, zdjęli worek i wtedy zorientowałam się, że jestem na podwórku przy stajni. Był tam karczmarz, który już się nie uśmiechał, ale wściekły patrzył na mnie, a ja dostrzegłam na jego twarzy odrobinkę satysfakcji. Cortissa złapali i wcisnęli do jednej zagrody dla koni, kiedy ja uciekałam. Wył i skomlał, jakby go obdzierali ze skóry. Wpadłam w furię, ale starałam się uspokoić, myśląc co ze mną zrobią… Nareszcie karczmarz przerwał ciszę między wyciem wilka i zaczął wywód. Z tego co nie było zagłuszone jego sapaniem i szamotaniną w stajni wywnioskowałam, że to „ogłoszenie" w ogóle nie istnieje. Karczmarz zajmował się pewnym interesem: porywaniem młodych dziewcząt i sprzedawaniem ich do domów publicznych. Aż na samą myśl nabieram obrzydzenia.

Gdy opowiedział o ich sposobach tortur, które nie zostawiały śladów na skórze, dzięki czemu i tak bym pracowała w takim przybytku, zrobiło mi się słabo. Ku memu zaskoczeniu, na placyk wzedł tamten mężczyzna na którego wcześniej o mało co nie wpadłam. Mogłam mu się teraz dsokładnie przyjrzeć, miał długi, skórzany, czarny płaszcz, wysokie, czarne buty, a w rękach dwa krótkie miecze. Całe podwórko zamarło, słychać było tylko ciche skomlenie mojego czworonożnego przyjaciela. Srebrnooki przedstawił karczmarzowi taką propozycję: oni uwolnią mnie i Cortissa, a ten w podzięce daruje im życie.

Jeden z oprychów zaśmiał się drwiąco i skoczył ku srebrnookiemu, a ten bez cienia emocji zaszlachtował go w sekundę. Reszta nie śmiała nawet podejść, a podróżny ponowił swoją prośbę. Gospodarz niechętnie uwolnił mnie i wilka, a srebrnooki zabrał nas daleko, w głąb ślepej uliczki. Mężczyzna przedstawił się, zwał się Kerith i powiedział, że mam wielkie szczęście. Nie dość, że uratował mi życie, to jeszcze chciał, żebym się u niego uczyła, ale czego to już nie wyjawił, tylko zaprosił do swego domu na skraju lasu. Miałam dziwne przeczucie, że ma zamiary podobne do opryszków, ale na szczęście tak nie było. Dom Keritha był przytulny, ale ciemny i pełny różnorakich mieczy i innego żelastwa. Kazał usiąść przy stoliku, po chwili mi przyniósł herbatę, a sobie wino. Wtedy powiedział czego będzie mnie uczył i dlaczego. Mianowicie, on był łowczym w tutejszym lesie, ale nie zwalczał tylko zwierząt i potworów z lasu, również ludzi, mnie wybrał ze względu na więź ze zwierzętami i obojętność na widok krwi… Wtedy sobie uświadomiłam, że ona nie robi na mnie wrażenia, nawet ją lubię. Aż tak się zmieniłam od tamtej pory? Z pewnością…

Bardzo szybko się zgodziłam, zrozumiałam, że to lubię i przy okazji nie miałam co z sobą zrobić.

Treningi były męczące, nie szło mi za dobrze, a uczyłam się tylko podstaw walki, ale nie żałowałam. Nawet się nie zorientowałam, jak upłynęło półtora roku, a potem Kerith postanowił, że wybierzemy się na trakt, by przetestować moje umiejętności w innym środowisku. Nie odeszliśmy bardzo daleko od Amphail, głównie polowaliśmy na zwierzęta, ale zdarzały się walki z bandytami. Z walką i orientacją w terenie radziłam sobie umiarkowanie. Niestety, mój opiekun ciągle musiał mnie poprawiać. Tak spędziliśmy kolejne pół roku, a ja nawet zarobiłam, kupiłam sobie ładny srebrny naszyjnik. W ciągu dwóch lat udało mi się dużo nauczyć: podstaw walki mieczem (od łuku stroniliśmy) i trzech języków: leśnego, elfiego i illuskanskirgo. Kerith mi powiedział, że wieś z której pochodzi zwie się „Czerwony Modrzew". Przynajmniej wiem, gdzie nie wracać…

Pewnego dnia jechałam na koniu obok Keritha, a Cortiss szedł za mną. Stary był, zawsze mógł umrzeć, ale trzymał się nieźle. Znaleźliśmy malutką polankę. Postanowiliśmy tu zostać na noc. Ja oporządziłam konie, a mój opiekun poszedł głębiej w las. Kiedy ściągnęłam im siodła, udałam się w ślad za Cortissem, który zniecierpliwiony szukał Keritha.

Zatrzymaliśmy się blisko kolejnej, ale mniejszej polanki. Widok był przerażający. Kerith z rozszarpaną nogą i ręką walczył z wilkami, a za nimi stał elfi druid. Z potoku jego słów skierowanych do Keritha zrozumiałam, że jest wyznawcą Rillifane'a Rallathil'a, a mój opiekun zaś malarytą i według elfa przyszedł specjalnie wymordować niewinne zwierzęta. Malar? Kerith coś o nim opowiadał, „Władca Bestii", likantropy, krew… ach, ta krew…

Ale musiałam uciekać, nie chciałam patrzeć na jego śmierć, a jak sam sobie nie poradził, to tym bardziej ja mu nie pomogę. Szybko udałam się do koni, założyłam im siodła i spakowałam rzeczy, ale jeden wilk mnie wywęszył i znalazł na tej polance. Cortiss zaatakował go i po szybkiej walce pozabijali się nawzajem. Czym prędzej wskoczyłam na wierzchowca, a drugiego konia ciągnęłam za sobą i uciekałam z tego przeklętego miejsca. Nagle zaczęło padać.

Bieg, wiatr, deszcz, strach, smutek, i ta krew, ta krew…

Nie pamiętam ile dni uciekałam, nie wiedziałam, gdzie jestem, nie wiedziałam, kiedy pozdychały mi konie z wycieńczenia, ale zdołałam dotrzeć do miasta, chyba Waterdeep. Resztkami sił dotarłam do jakiejś gospody, zapłaciłam za pokój i wycieńczona wreszcie zasnęłam. Następnego ranka od innych gości dowiedziałam się, że wiele osób wypływa na wyspę Aeris. Brzmiało zachęcająco, usłyszałam jeszcze, że niedługo wypływa statek na nią i zostało parę miejsc. Byłam zachwycona, nawet starczyło mi złota na miejsce. Stałam przy burcie i oglądałam zachód słońca, gdy marynarz z orlego gniazda oznajmił, że dopływamy…

- Znajomość dogmatu Malara i jak się do niego stosuje:

Kerith powiedział Zarinell tylko, by każde wyzwanie postrzegała jak polowanie, nie bała się podczas walki i nigdy nie zabijała na odległość, ani nie mordowała młodych i ciężarnych. Zarinell jest zawsze czujna, trochę dzika, ale potrafi być ostrożna. Obecnie nie używa łuku, ani kuszy. Opatrzyła młodego Cortissa, zamiast go zabić. Wszystkie zadania stara się wypełnić dokładnie i traktuje je bardzo poważnie. Również zabicie opiekunów potraktowała jako hołd Malarowi. Zatraciła też wstręt do krwi.
CytatW podręczniku zapomniane krainy, opis świata pisze, że Waterdeep - język automatyczny chondathski. W takim razie może zostać regionalnym?

Rzeczywiście, mój błąd - może.

Akceptuję
Dziękuję! Bardzo dziękuję!
Jeszcze jedna akceptacja!
Akcept
Bardzo wam dziękuję! Bardzo!
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • latwa-kasiora.pev.pl