ďťż
[ Łowca ] Bilzbor


Bo człowiek głupi jest tak bez przyczyny

Konto: Zawart
Postać: Bilzbor
Płeć: mężczyzna
Rasa: Tiefling
Wiek: 19
Wyznanie: Sylwanus
Pochodzenie: Wioska na północ od Waterdeep
Charakter: Chaotyczny Neutralny
Języki: Wspólny, Piekielny (wrodzony), Chondathski, Leśny

Statystyki:

Siła: 14
Zręczność: 16
Kondycje: 12
Inteligencja: 14
Mądrość: 12
Charyzma: 13

Wygląd:
Średniej postury, wcale nie brzydki mężczyzna. Nosi długie, związane w koński ogon, ciemnobrązowe włosy i gęstą, przyciętą brodę. Jedyne, co może od niego odstraszać, to różki i długi, przystrojony łuską ogon (który prosił bym o dodanie). Gdy zdejmie koszulę, ukazuje porośniętą czerwono-pomarańczową łuską klatkę piersiową oraz czerwone pręgi na ramionach.

Historia postaci:

Urodził się w niewielkiej wiosce oddalonej kilka dni drogi na północ od Waterdeep.

Ojciec, Mirter, był starszym wioski, zaś jego matka miała na imię Korna i trzeba przyznać, że była wcale ładna. Kochali się nad życie i ufali sobie bezgranicznie.
Mirter początkowo był zwykłym chłopem, razem z żoną prowadzili proste, szczęśliwe życie. Ale pewnego roku zbiory się nie udały. Wioska przechodziła wielki kryzys, a ówczesny
starszy, ze względu na wiek, nie miał już siły dalej prowadzić ludzi. Wtedy ukazały się
przywódcze zdolności tego człowieka. Widząc, że nikt nie przychodzi na pomoc, ani żaden
szlachcic, ani bohater, zebrał większość chłopów i kazał zacząć robić łuki. Pierwsze próby
stworzenia broni nie były zbyt udane a czas do wyczerpania zapasów żywności się kończył.

Zebrał więc pieniądze na kupno książki o technice wytwarzania łuków. Sam nie potrafił czytać, ale żył jeszcze starszy. Schorowany, ale potrafił czytać. Na czas swojej podróży kazał pozakładać pułapki w lesie oraz ćwiczyć chłopom ciche poruszanie się. I wyjechał do miasta. Gdy wrócił, ludzie zdołali złapać dwa jelenie. Co prawda, to nie pozwalało przeżyć zimy, ale dawało nadzieję. Mieszkańcy wioski, bogatsi o nową wiedzę, sklecili parę łuków. Wtedy zaczęło się wielkie polowanie. Mięso z dziczyzny w większości solono i suszono. W ten sposób udało się zapełnić spichlerze. A jako, że zimą też coś się upolowało, wieśniacy przeżyli z pełnymi brzuchami. Po śmierci starszego, Mirtera jednogłośnie okrzyknięto nowym starszym. Czas mijał i wiosce się dobrze układało. Jedynie Mirter i Korna nie mieli potomka. Do czasu.

Pewnego dnia, ku szczęściu męża, Korna stwierdziła, że jest w ciąży. Radości przyszłym
rodzicom nie było końca. Mirter cierpliwie czekał na czas poczęcia syna (jak to
przepowiedziała wróżba), i dzielnie znosił stres towarzyszący przy porodzie. Jednak nie
takiego potomka spodziewał się starszy wioski. Dziecko bowiem miało krótkie różki, ogon i
lekko szpiczaste uszy, a pierś porośniętą delikatną łuską. Widząc niemowlaka uśmiech znikną mu z twarzy. Patrzył się tępo na niego i swoją żonę. "To jest mój syn?" pomyślał "Czy to ma być moja nagroda za te wszystkie trudy, czy też przekleństwo?". Spojrzał jeszcze raz na żonę...i dopiero wtedy zobaczył, że jest uśmiechnięta.
-Będzie się nazywał Bilzbor. Powiedziała
-Tak, nasz syn. Odparł Mirter i wziął dziecko na ręce. Poczuł wtedy ciepło na sercu. Poczuł,
że nie mógł by zrobić maleństwu najmniejszej krzywdy. Gdy o tym pomyślał uśmiechnął się
mimowolnie.
-Bilzbor to dobre imię. I nauczę go chodzić.

Lata mijały a Bilzbor podrósł i miał już 13 lat. Teraz, patrząc swymi czerwonymi oczyma po krzakach spacerował po lesie. Lubił las. Nigdy nikt się tu z niego nie wyśmiewał...choć w wiosce też już nikt się z niego nie nabijał. Nie od czasu, kiedy pobił się z takim jednym
chłopcem, Gridrem. Zyskał wtedy szacunek i nowego kumpla. Ale i tak kochał las.
-Diable! Ktoś za nim zawołał. Bilzbor odwrócił się i wodząc oczami po okolicy dojrzał
krzykacza. Był to sporej postury dzieciak wyglądający raczej na piętnastolatka, niż na
rówieśnika Bilzbora. A był to nikt inny jak Gridro
-Czego chcesz niedźwiedziu?! Odkrzyknął
Gridro podbiegł do niego i lekko zdyszany odpowiedział.
-Twój ojciec cię woła. Pan wioski ma do nas zawitać.
Syn starszego nie przepadał za szlachcicem. Zawsze się tak dziwnie na niego patrzył.
-Jesteś wreszcie. Powiedziała matka, gdy już wrócił.
-Zobacz, jak ty wyglądasz? Idź się szybko umyj i przebierz, raz, raz!
Chłopiec nie miał zbyt dużego wyboru, więc wykonał polecenie matki. A strasznie mu się nie chciało witać tego pacana.
Całe przyjęcie wyglądało jak zawsze: Miłe słówka, geściki. Dowiedział się za to, że pan,
wraz ze swoją strażą zostanie tutaj parę dni.

Po obiedzie, Bilzbor przebrał się w swoje ulubione, luźne ciuchy i już chciał iść z
chłopakami połazić po okolicy, ale zobaczył pewnego jegomościa, który się wyróżniał
spośród innych żołnierzy. Ów siedział z dala od innych i zamiast długiego miecza, czy piki i
tarczy miał łuk i dziwny, zakrzywiony krótki miecz. Gdy chłopiec do niego podszedł zauważył też inne różnice. Choć nieznaczne, to jednak istniały.
Elf, czując na sobie czyjś wzrok, odwrócił się gwałtownie w stronę Bilzbora.
-Czego chcesz demonie? Spytał się.
-Nie jestem żadnym demonem! Nazywam się Bilzbor.
Elf spojrzał zdziwiony na małego, ale szybko się opamiętał i znowu przybrał stoicką minę
godną rodowitemu szpiczastouchemu.
-Dlaczego masz łuk? Prawdziwy Wojownik walczy przecież oko w oko z wrogiem.
-Prawdziwy wojownik musi najpierw znaleźć wroga, a gdy już go znajdzie, celuje okiem
i trafia w oko. Odpowiedział przyboczny szlachcica
-Prawdziwy wojownik potrafi nie tylko walczyć, ale i przeżyć. Czy to na polu bitwy, czy to w
dziczy. Bilzbor przyjrzał się jeszcze łukowi elfa i bez słowa odszedł.

Tego dnia nie poszedł już do lasu, tylko do ojca. Przyszedł, żeby poprosić ojca o łuk.
Taki, jaki miał tamten elf. Mirter popatrzył się na niego dziwnie i odpowiedział:
-Zobaczymy.
Mijały dnie i tygodnie. Zbliżały się też urodziny chłopca. Bilzbor, jak to miał w naturze,
większość dnia spędzał w lesie, albo z kolegami. Pewnego razu, gdy wybrał się na dłuższy
spacer, natknął się na stado wilków. Te jednak nie zwróciły na niego większej uwagi. On za to przyglądał się im. Jak żyją w stadzie i dbają o siebie nawzajem. Od tego czasu
spotykał wilki już częściej. Wiedział, że jest to to samo stado, ponieważ był wśród nich
pewien osobnik, który miał białe skarpety na przednich łapach.

Nadszedł wreszcie dzień jego urodzin. Ku wielkiemu szczęściu Bilzbora dostał on swój
wymarzony łuk. Może nie wyglądał tak wspaniale, jak broń elficka, ale była od niej lepsza.
Bo należała do niego. Chłopiec od razu poszedł go wypróbować. Zdumiony ojciec spostrzegł zaś, że mały miał całkiem celne oko.

Minęło kilka lat. Bilzbor uczył się od ojca dobrych manier, jednocześnie ucząc się życia w
lesie. Rodzice już się nie dziwili, że ich syn wraca po kilku dniach z lasu. Przynajmniej
przynosił czasem jakąś skórę zwierzęcą. Lecz raz przybył do wioski z szczenięciem na rękach.
Było wychudzone i przerażone. Jego ojciec uważał, że wilczę nie przeżyje. Jednak stało się
inaczej. Lorin, jak nazwał wilczycę Bilzbor, nie odstępowała swojego pana nawet o krok i ku zdumieniu wieśniaków nikogo nie zagryzła.

Kiedy razu pewnego wchodzi do wioski, miał wtedy na sobie szeroki kaptur i długi, zielony
płaszcz, zobaczył, że przybyli obcy. Z łukiem na ramieniu i Lorin przy nodze, zaciekawiony
podszedł bliżej. Była to karawana kupiecka. Rzecz raczej nietypowa dla prowincjonalnej
wioski.
-Ej, tropicielu. Powiedział do niego kupiec, gdy podszedł spojrzeć na towar
-Wiesz, przydała by się nam twoja pomoc. A i zarobisz parę grosza.
-A w czym mógłbym pomóc już i tak eskortowanej karawanie? Zapytał Bilzbor zaciekawiony ofertą.
-Nic tam. Mała ale ważna rola. Musiał byś tylko wypatrywać banitów. Głos kupca był bardzo
serdeczny. Młodzieniec zawahał się chwilkę i burknął tylko.
-No, nie wiem...
-Dobrze zapłacę. Dodał szybko kupiec
-Zastanów się i przyjdź do mnie wieczorem. Będę przy namiotach. Odpowiedział z uśmiechem i
zaczął rozmawiać z potencjalnym klientem.
W domu rodziców, rozgorzała rozmowa, głównie między Korną a Mirterem, czy Bilzbor powinien pojechać.
Ojciec utrzymywał, że chłopak powinien zobaczyć trochę świata póki może, a matka uważała to za zbyt niebezpieczne. Bilzbor uciszył kłótnię stanowczym stwierdzeniem, że jedzie i koniec.
Oczywiście matka chwilę lamentowała, ale też wyraziła zgodę. Ojciec za to powiedział synowi, że nie powinien się zbytnio obnażać z różkami, bo ludzie jednak niezbyt przepadają za takimi jak on. Dodał też, że ma na siebie uważać i dał mu mieszek z paroma monetami. "Tak na wszelki wypadek", powiedział.

Kupiec czekał tak jak obiecywał. Trochę się zdziwił, gdy zobaczył ogon Bilzbora, ale jak
to powiedział:
-Nasłuchałem się o tobie sporo dobrego i raczej nie będzie problemów z twoim zatrudnieniem.

Wyruszyli następnego dnia o świcie. Podróżowali do Waterdeep, jak się później okazało. Raz się zdarzyło, że bandyci szykowali na nich pułapkę. Na szczęście Bilzbor zdołał odkryć
podstęp i karawana odparła atak. Mimo wszystko reszta drużyny od niego stroniła i już
praktycznie w bez jego słowa dotarli bezpiecznie do miasta. Tam zaś zauważył, że ojciec miał rację i ludzie mu nie ufają. Przywykły do towarzystwa Lorin, znosił to bez jednak bólu. Najął się tylko przy budowie jakiegoś domu a nocował w karczmie.

Tam wieczorami, już po pracy, nosił swój płaszcz i kaptur i nikt go raczej nie rozpoznawał. Nawet jeśli, to nocami ludzie byli już zbyt podchmieleni, by się tym przejąć.
Podczas jednej rozmowy z marynarzem, dowiedział się, że płynie w rejs na Aeris.
-To szalona wyspa. Mówi
-Albo zginiesz pierwszego dnia, albo będziesz bogaczem.
Bilzbor, wierzący w swoje umiejętności postanowił wykupić miejsce pasażerskie. Stać go było, bo żył oszczędnie. I tak po paru tygodniach, w swoim starym, zielonym płaszczu, łukiem, który dostał na czternaste urodziny, paroma strzałami i Lorin przy nodze stał na pokładzie statku i przyglądał się swoimi krwistoczerwonymi oczyma na przybliżający się brzeg tajemniczej wyspy.

(Myślę, że wioska, choć niekanoniczna, to ze względu na swoją nieistotność, nie naruszy uniwersum gry . I tak, to ma być tiefling. Nie wiem, czy łowca pasuje do tej rasy, ale diabelstwa mogą być tak różnorodne, że na pewno znajdzie się miejsce dla takiego miłośnika natury. Mogłem dać za dużo języków. Jeśli tak, to chyba Leśny odpada.)


Języków jest akurat. Powinny być dwa premiowe i są dwa premiowe - leśny i piekielny. Tyle że nie wiem, kto w tej wiosce nauczył go piekielnego... Mimo wszystko, chociaż nie widzę problemu z samą jego znajomością z racji pochodzenia, to ktoś musiał go uczyć. Choćby i jakiś lokalny adept czy stary czarodziej spędzający spokojnie w wiosce swą starość.

Co do tej wilczycy, to właściwie łowca zdobywa zwierzęcego towarzysza dopiero na 4 poziomie bodaj, więc na początku mechanicznie nie będziesz miał zwierzaka do dyspozycji, ale to w sumie drobnostka. Natomiast zastanawia mnie fakt, co Bilzbor zrobił z wilczycą w czasie pobytu w mieście i jak zniosła ona podróż morską... Nie znam się na zwierzętach, więc tego drugiego nie rozstrzygnę, ale pierwszą kwestię wypadałoby wspomnieć w historii. Może postać trzymała zwierzę na uboczu, a w razie problemów utrzymywała, że jest ono na przykład zwykłym wilczurem?
Choć postać tego nie wie(lub chociaż nie musi wiedzieć), to by zyskać mą akceptację chciałbym wiedzieć skąd wzięła się w potomku - czyli Bilzborze - diabelska krew.
Co do wilka, to tak, rzeczywiście zapomniałem o tej kwestii. Wilki są psowatymi, więc niektóre znoszą podróże lepiej, a niektóre gorzej (tak mi się wydaje, bo np. mój pies uwielbia jeździć samochodem) a Lorin jest dzielna i nawet nie zwymiotowała podczas podróży morskiej. A chyba dało by się tą wilczycę podciągnąć w oczach zwykłych ludzi do rangi wilczura. W końcu nikogo jeszcze nie zagryzła . Jak by co, zamieszczę to w historii.

A Bilzbor nawet nigdy się nad kwestją swojego pochodzenia nie zastanawiał. Jak by nie patrzeć pochodzi z chłopskiej rodziny. Może któryś z jego przodków podpisał pakt z demonem? Rodziny raczej niechętnie rozmawiają na ten temat. Wpadło mi do głowy, że jego pra-pra-pra-pra dziadek zawarł braterstwo krwi z demonem. To by było nawet możliwe, tylko nie wiem jakie były by tego skutki...i jaki demon chciał by mieć brata-człowieka. Myślę jednak, że jakiś jego przodek był tym mniejszym czarnoksiężnikiem.

Pff. Dobrze, teraz muszę tylko wiedzieć, czy muszę te dodatkowe informacje dodać do historii, i czy człowiek może zawrzeć braterstwo krwi z demonem .
Mam tylko nadzieję, że zbytnio nie wydziwiam.


Co do Piekielnego, to zawsze myślałem, że Diabelstwa mają jakby wrodzoną znajomość tego języka. Jeśli jednak musiał się go nauczyć, to obawiam się, że będę zmuszony go zmienić
Czy braterstwo krwi może być, to nie wiem (choć wątpię), bo się z czymś takim nie spotykałem, ale na pewno jakiś mhrrocznie czarnoksięski przodek n pokoleń wstecz mógł mieć bękarta z jakimś demonem czy diabłem. A najprostsze rozwiązania są najlepsze. Zawrzyj poprawki w jednym poście, w historii z klepsydrą, a wszystko będzie dla mnie ok.
No dobra, jeszcze tylko z tym nieszczęsnym piekielnym. Czyli jak nikt go nie uczył - nie umie? Nie ma czegoś takiego, że po prostu wie? Jeśli tak, to może dam mu Illuskański?
Jak to się dowiem, to naniosę poprawki . Nie chce mi się bowiem za dużo tą historię przeredagowywać
Odnośnie piekielnego: ktoś musiałby go nauczyć tak egzotycznej mowy, a o to trudno. Za to illuskański jest popularny i premiowy dla regionu Waterdeep, więc nie widzę problemu z nauczeniem się go przez postać.
Konto: Zawart
Postać: Bilzbor
Płeć: mężczyzna
Rasa: Tiefling
Wiek: 19
Wyznanie: Sylwanus
Pochodzenie: Wioska na północ od Waterdeep
Charakter: Chaotyczny Neutralny
Języki: Wspólny, Illuskański, Chondathski, Leśny

Statystyki:

Siła: 14
Zręczność: 16
Kondycje: 12
Inteligencja: 14
Mądrość: 12
Charyzma: 13

Wygląd:
Średniej postury, wcale nie brzydki mężczyzna. Nosi długie, związane w koński ogon, ciemnobrązowe włosy i gęstą, przyciętą brodę. Jedyne, co może od niego odstraszać, to różki i długi, przystrojony łuską ogon (który prosił bym o dodanie). Gdy zdejmie koszulę, ukazuje porośniętą czerwono-pomarańczową łuską klatkę piersiową oraz czerwone pręgi na ramionach.

Historia postaci:

Urodził się w niewielkiej wiosce oddalonej kilka dni drogi na północ od Waterdeep.

Ojciec, Mirter, był starszym wioski, zaś jego matka miała na imię Korna i trzeba przyznać, że była wcale ładna. Kochali się nad życie i ufali sobie bezgranicznie.
Niestety, każda rodzina ma swoje tajemnice. Niektóre mogą być tak stare jak sam ród i zapomniane przez wieki. Choć sam Mirter tego nie wiedział, to jego rodzina była kiedyś, dawno temu, szanowaną i bogatą rodziną czarodziejską. A jak to się zdarza, Im więcej się posiada, tym więcej się chce. Z taką postawą życiową jego przodek postanowił bawić się demoniczną magią. Efektem tego było nie dość, że utrata prawie wszystkich naturalnych zdolności magicznych rodziny, ale też narodziny córki. Córki, która naznaczyła piętno, krwiste piętno na tym starym, podupadłym rodzie.
Sam Mirter początkowo był zwykłym chłopem, razem z żoną prowadzili proste, szczęśliwe życie. Ale pewnego roku zbiory się nie udały. Wioska przechodziła wielki kryzys, a ówczesny starszy, ze względu na wiek, nie miał już siły dalej prowadzić ludzi. Wtedy ukazały się przywódcze zdolności tego człowieka. Widząc, że nikt nie przychodzi na pomoc, ani żaden szlachcic, ani bohater, zebrał większość chłopów i kazał zacząć robić łuki. Pierwsze próby stworzenia broni nie były zbyt udane a czas do wyczerpania zapasów żywności się kończył.

Zebrał więc pieniądze na kupno książki o technice wytwarzania łuków. Sam nie potrafił czytać, ale żył jeszcze starszy. Schorowany, ale potrafił czytać. Na czas swojej podróży kazał pozakładać pułapki w lesie oraz ćwiczyć chłopom ciche poruszanie się. I wyjechał do miasta. Gdy wrócił, ludzie zdołali złapać dwa jelenie. Co prawda, to nie pozwalało przeżyć zimy, ale dawało nadzieję. Mieszkańcy wioski, bogatsi o nową wiedzę, sklecili parę łuków. Wtedy zaczęło się wielkie polowanie. Mięso z dziczyzny w większości solono i suszono. W ten sposób udało się zapełnić spichlerze. A jako, że zimą też coś się upolowało, wieśniacy przeżyli z pełnymi brzuchami. Po śmierci starszego, Mirtera jednogłośnie okrzyknięto nowym starszym. Czas mijał i wiosce się dobrze układało. Jedynie Mirter i Korna nie mieli potomka. Do czasu.

Pewnego dnia, ku szczęściu męża, Korna stwierdziła, że jest w ciąży. Radości przyszłym
rodzicom nie było końca. Mirter cierpliwie czekał na czas poczęcia syna (jak to
przepowiedziała wróżba), i dzielnie znosił stres towarzyszący przy porodzie. Jednak nie
takiego potomka spodziewał się starszy wioski. Dziecko bowiem miało krótkie różki, ogon i lekko szpiczaste uszy, a pierś porośniętą delikatną łuską. Widząc niemowlaka uśmiech znikną mu z twarzy. Patrzył się tępo na niego i swoją żonę. "To jest mój syn?" pomyślał "Czy to ma być moja nagroda za te wszystkie trudy, czy też przekleństwo?". Spojrzał jeszcze raz na żonę...i dopiero wtedy zobaczył, że jest uśmiechnięta.
-Będzie się nazywał Bilzbor. Powiedziała
-Tak, nasz syn. Odparł Mirter i wziął dziecko na ręce. Poczuł wtedy ciepło na sercu. Poczuł, że nie mógł by zrobić maleństwu najmniejszej krzywdy. Gdy o tym pomyślał uśmiechnął się mimowolnie.
-Bilzbor to dobre imię. I nauczę go chodzić.

Lata mijały a Bilzbor podrósł i miał już 13 lat. Teraz, patrząc swymi czerwonymi oczyma po krzakach spacerował po lesie. Lubił las. Nigdy nikt się tu z niego nie wyśmiewał...choć w wiosce też już nikt się z niego nie nabijał. Nie od czasu, kiedy pobił się z takim jednym
chłopcem, Gridrem. Zyskał wtedy szacunek i nowego kumpla. Ale i tak kochał las.
-Diable! Ktoś za nim zawołał. Bilzbor odwrócił się i wodząc oczami po okolicy dojrzał
krzykacza. Był to sporej postury dzieciak wyglądający raczej na piętnastolatka, niż na
rówieśnika Bilzbora. A był to nikt inny jak Gridro
-Czego chcesz niedźwiedziu?! Odkrzyknął
Gridro podbiegł do niego i lekko zdyszany odpowiedział.
-Twój ojciec cię woła. Pan wioski ma do nas zawitać.
Syn starszego nie przepadał za szlachcicem. Zawsze się tak dziwnie na niego patrzył.
-Jesteś wreszcie. Powiedziała matka, gdy już wrócił.
-Zobacz, jak ty wyglądasz? Idź się szybko umyj i przebierz, raz, raz!
Chłopiec nie miał zbyt dużego wyboru, więc wykonał polecenie matki. A strasznie mu się nie chciało witać tego pacana.
Całe przyjęcie wyglądało jak zawsze: Miłe słówka, geściki. Dowiedział się za to, że pan,
wraz ze swoją strażą zostanie tutaj parę dni.

Po obiedzie, Bilzbor przebrał się w swoje ulubione, luźne ciuchy i już chciał iść z
chłopakami połazić po okolicy, ale zobaczył pewnego jegomościa, który się wyróżniał
spośród innych żołnierzy. Ów siedział z dala od innych i zamiast długiego miecza, czy piki i tarczy miał łuk i dziwny, zakrzywiony krótki miecz. Gdy chłopiec do niego podszedł zauważył też inne różnice. Choć nieznaczne, to jednak istniały.
Elf, czując na sobie czyjś wzrok, odwrócił się gwałtownie w stronę Bilzbora.
-Czego chcesz demonie? Spytał się.
-Nie jestem żadnym demonem! Nazywam się Bilzbor.
Elf spojrzał zdziwiony na małego, ale szybko się opamiętał i znowu przybrał stoicką minę
godną rodowitemu szpiczastouchemu.
-Dlaczego masz łuk? Prawdziwy Wojownik walczy przecież oko w oko z wrogiem.
-Prawdziwy wojownik musi najpierw znaleźć wroga, a gdy już go znajdzie, celuje okiem
i trafia w oko. Odpowiedział przyboczny szlachcica
-Prawdziwy wojownik potrafi nie tylko walczyć, ale i przeżyć. Czy to na polu bitwy, czy to w dziczy. Bilzbor przyjrzał się jeszcze łukowi elfa i bez słowa odszedł.

Tego dnia nie poszedł już do lasu, tylko do ojca. Przyszedł, żeby poprosić ojca o łuk.
Taki, jaki miał tamten elf. Mirter popatrzył się na niego dziwnie i odpowiedział:
-Zobaczymy.

Mijały dnie i tygodnie. Zbliżały się też urodziny chłopca. Bilzbor, jak to miał w naturze,
większość dnia spędzał w lesie, albo z kolegami. Pewnego razu, gdy wybrał się na dłuższy spacer, natknął się na stado wilków. Te jednak nie zwróciły na niego większej uwagi. On za to przyglądał się im. Jak żyją w stadzie i dbają o siebie nawzajem. Od tego czasu spotykał wilki już częściej. Wiedział, że to jest to samo stado, ponieważ był wśród nich pewien osobnik, który miał białe skarpety na przednich łapach.

Nadszedł wreszcie dzień jego urodzin. Ku wielkiemu szczęściu Bilzbora dostał on swój
wymarzony łuk. Może nie wyglądał tak wspaniale, jak broń elficka, ale była od niej lepsza.
Bo należała do niego. Chłopiec od razu poszedł go wypróbować. Zdumiony ojciec spostrzegł zaś, że mały miał całkiem celne oko.

Minęło kilka lat. Bilzbor uczył się od ojca dobrych manier, jednocześnie ucząc się życia w
lesie. Rodzice już się nie dziwili, że ich syn wraca po kilku dniach z lasu. Przynajmniej
przynosił czasem jakąś skórę zwierzęcą. Lecz raz przybył do wioski z szczenięciem na rękach.
Było wychudzone i przerażone. Jego ojciec uważał, że wilczę nie przeżyje. Jednak stało się inaczej. Lorin, jak nazwał wilczycę Bilzbor, nie odstępowała swojego pana nawet o krok i ku zdumieniu wieśniaków nikogo nie zagryzła.

Kiedy razu pewnego wchodzi do wioski, miał wtedy na sobie szeroki kaptur i długi, zielony płaszcz, zobaczył, że przybyli obcy. Z łukiem na ramieniu i Lorin przy nodze, zaciekawiony podszedł bliżej. Była to karawana kupiecka. Rzecz raczej nietypowa dla prowincjonalnej wioski.
-Ej, tropicielu. Powiedział do niego kupiec, gdy podszedł spojrzeć na towar
-Wiesz, przydała by się nam twoja pomoc. A i zarobisz parę grosza.
-A w czym mógłbym pomóc już i tak eskortowanej karawanie? Zapytał Bilzbor zaciekawiony ofertą.
-Nic tam. Mała ale ważna rola. Musiał byś tylko wypatrywać banitów. Głos kupca był bardzo
serdeczny. Młodzieniec zawahał się chwilkę i burknął tylko.
-No, nie wiem...
-Dobrze zapłacę. Dodał szybko kupiec
-Zastanów się i przyjdź do mnie wieczorem. Będę przy namiotach. Odpowiedział z uśmiechem i
zaczął rozmawiać z potencjalnym klientem.
W domu rodziców, rozgorzała rozmowa, głównie między Korną a Mirterem, czy Bilzbor powinien pojechać.
Ojciec utrzymywał, że chłopak powinien zobaczyć trochę świata póki może, a matka uważała to za zbyt niebezpieczne. Bilzbor uciszył kłótnię stanowczym stwierdzeniem, że jedzie i koniec.
Oczywiście matka chwilę lamentowała, ale też wyraziła zgodę. Ojciec za to powiedział synowi, że nie powinien się zbytnio obnażać z różkami, bo ludzie jednak niezbyt przepadają za takimi jak on. Dodał też, że ma na siebie uważać i dał mu mieszek z paroma monetami. "Tak na wszelki wypadek", powiedział.

Kupiec czekał tak jak obiecywał. Trochę się zdziwił, gdy zobaczył ogon Bilzbora, ale jak
to powiedział:
-Nasłuchałem się o tobie sporo dobrego i raczej nie będzie problemów z twoim zatrudnieniem.

Wyruszyli następnego dnia o świcie. Podróżowali do Waterdeep, jak się później okazało. Raz się zdarzyło, że bandyci szykowali na nich pułapkę. Na szczęście Bilzbor zdołał odkryć podstęp i karawana odparła atak. Mimo wszystko reszta drużyny od niego stroniła i już praktycznie bez jego słowa dotarli bezpiecznie do miasta. Tam zaś zauważył, że ojciec miał rację i ludzie mu nie ufają. Przywykły do towarzystwa Lorin, znosił to bez jednak bólu. Sama wilczyca spokojnie, jak na jej pochodzenie, przeżywała pobyt w mieście. Czasem tylko na kogoś warknęła, ale to w większości byli źli ludzie-źli dla jej pana, tak przynajmniej sądziła.

Bilzbor najął się przy budowie jakiegoś domu, by mieć z czego żyć. Zarabiał na tyle dużo, by zakwaterować się w pewnej karczmie w biedniejszej dzielnicy a jako, że dużo nie potrzebował, to nie wynajął też najdroższego pokoju. Początkowo obawiał się tylko, czy nie będzie miał problemów z trzymaniem w karczmie swojej towarzyszki. Ale sam karczmarz okazał całkiem przyzwoitym człowiekiem i stwierdził, że "obecność tak wspaniałego wilczura na pewno nie zaszkodzi mojej karczemce". I rzeczywiście, człowiek chwalił się, że nigdy wcześniej nie było tu tak spokojnie...choć Bilzbor i tak uważał, że burdy, do których dochodzi nad ranem, nie są czymś normalnym.

Wieczorami, już po pracy, schodził na dół, do jadalni karczmy. Zakładał wtedy swój płaszcz i kaptur i nikt go raczej nie rozpoznawał. Nawet jeśli, to nocami ludzie byli już zbyt podchmieleni, by się tym przejąć.
Podczas jednej rozmowy z marynarzem, dowiedział się, że płynie w rejs na Aeris.
-To szalona wyspa. Mówi
-Albo zginiesz pierwszego dnia, albo będziesz bogaczem.
Bilzbor, wierzący w swoje umiejętności postanowił wykupić miejsce pasażerskie. Stać go było, bo żył oszczędnie. I tak po paru tygodniach, w swoim starym, zielonym płaszczu, łukiem, który dostał na czternaste urodziny, paroma strzałami i Lorin przy nodze stał na pokładzie statku i przyglądał się swoimi krwistoczerwonymi oczyma na przybliżający się brzeg tajemniczej wyspy.

Dragonite

Inaczej mówiąc, akceptuję.
Akcept

ps. traktuj Lorin'a dobrze
Dziękować.
A Lorin to suka
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • latwa-kasiora.pev.pl