ďťż
[ Czarodziej ] Lopdo Greatorm


Bo człowiek głupi jest tak bez przyczyny

Konto: 19Szeliga64
Płeć: Mężczyzna
Rasa: Gnom Skalny
Pochodzenie Postaci: Lantan, Sambar
Wiek: 50

1 osobowość:

Imię Postaci:
Lopdo Greatorm
Klasa Postaci: Czarodziej
Szkoła Magii: Iluzjonista
Wyznanie: Baravar Cienista Szata
Charakter: Chaotyczny Dobry
Znane Języki: Wspólny, Gnomi (Rasowy), Lantański (Regionalny), Smoczy (Klasowy), Elfi (Bonusowy - 1), Krasnoludzki (Bonusowy - 2)

2 Osobowość:

Imię Postaci:
Druxukrilakrius
Klasa Postaci: Czarodziej
Klasa Postaci: Nekromanta
Wyznanie: Velsharoon
Charakter: Chaotyczny Zły
Znane języki: Smoczy (Klasowy), Otchłanny (Bonusowy - 3), Piekielny (Bonusowy - 4)



Akceptuję.
Akceptuję.
Wpis Dwudziesty Siódmy - Pierwsze wrażenia - 19 Mirtul 1376 KD

Port Aulos, to miejsce do którego przybił mój statek. Miasto, a właściwie port dość dziwny nawet jak dla mnie, gnoma co nie jedną dziwną rzecz już w życiu widział. Czemu taki dziwny? Ano temu, że nic prócz miejskiej bramy i jednego mostu nie ma kontaktu ze stałym lądem a "pływa" przy brzegu. To naprawdę dziwne uczucie gdy wchodzi się do karczmy która stoi tak naprawdę na jednym wielkim pomoście. Jestem prawie pewien że to miasto zaprojektował jakiś gnomi architekt. Popytam się mieszkańców, może ktoś będzie wiedział.

Wpis Dwudziesty Ósmy - Zupa z gnoma - 20 Mirtul 1376 KD

Gdy wczoraj kładłem się spać, myślałem że nic dziwniejszego na tej wyspie, niż miasto na pomoście, nie zobaczę. To było jednak złudne wrażenie, okazało się że dziwniejsze od samego miasta są prawa w nim panujące. Jakie to prawa? To tak zwany azyl kupiecki który ponoć pozwala istocie każdej rasy przebywać w mieście o ile nic nie spsoci. Ja już odczułem na własnej skórze jak działa to prawo, w mieście zaczepił mnie drow, tak mroczny elf w centrum miasta. Wyobrażacie sobie? Jak łatwo się domyśleć drow, jak to drow, nie był milusi ani w kawałeczku swego czarnego ciała, najpierw się ze mnie śmiał a potem straszył że zrobi ze mnie zupę! Dobrze że przy tym wszystkim był jeden milusi elf o imieniu Ertis. Gdyby nie on już pewnie dawno skończył bym w rosole. To że drowy mogą chodzić po mieście i straż nie reaguje nie zdziwiło mnie jednak tak bardzo jak fakt że azyl kupiecki obejmuje także gnolle, gobliny, a co najgorsze, tyczy się również Koboldów. Chyba napisze list do tutejszej władzy, bo tak to tego zostawić nie można!

Wpis Dwudziesty Dziewiąty - Prawdziwy Anioł - 20 Mirtul 1376 KD

Sam nie wierze w to co widziały moje oczy, jednak jestem niemal pewien ze widziałem anioła, tak prawdziwego anioła! Był piękny, prześliczny, po prostu cudowny! Ładniejszy nawet od mamci. Miał piękne śnieżnobiałe skrzydła, równie piękną złocistą skórę i jeszcze piękniejsze złote oczy. Nazywał, a właściwie nazywała się Valyssa. Nawet z nią latałem, wzięła mnie na ręce i wzniosła się w niebo, ponad port, ponad budynki. Z tej wysokości ludzie wydawali mi się 10 razy mniejsi od gnomów, a gnomów nie było widać wcale. To było naprawdę niezwykłe przeżycie, chyba najniezwyklejsze w moim życiu, zdecydowanie najniezwyklejsze. Mam nadzieje że jeszcze kiedyś ją zobaczę, i że jeszcze kiedyś wzniesie się ze mną ku chmurą. Dobrze że pozwoliła mi się narysować. Przynajmniej to mi zostało na pamiątkę. Okazuje się że Aeris jest wyspą potworów i cudów, można na niej spotkać drowy i anioły. Ja jednak wole zobaczyć anioła. Szczególnie tak pieknego jak Valyssa.

*Pod spodem znajduje się szkic pięknej, skrzydlatej kobiety.*



Wpis Trzydziesty - Drowy kwadraty, i elfy prostokąty, czyli gnomia filozofia - 20 Mirtul 1376 KD

Otóż, gdy wypytywałem w porcie o drowa który chciał ze mnie zrobić zupę, jeden człowiek uświadomił mi pewno rzecz. Na pierwszy rzut oka to oczywiste, jednak mało kto pamięta o tym na codzień. O co chodziło? Ano o to że drowy są elfami, tak to przecież każdy wie. Ale jak jest że elfy są zazwyczaj milusie, a drowy wręcz odwrotnie, zamiast być milusim wolą robić zupę z niewinnego gnoma. Zastanowiłem się nad tym przez chwile i postawiłem pewna filozoficzną tezę, która przerosła mych gnomich przyjaciół do tego stopnia, że nie byli wstanie jej pojąć. Owa teoria brzmi następująco: Z drowami i elfami jest jak z kwadratami i prostokątami. Nie każdy prostokąt jest kwadratem, ale za to każdy kwadrat jest prostokątem. Tak samo jak nie każdy elf jest drowem, ale każdy drow jest elfem. To kompletnie wyjasnia czemu elfy są miłe a drowy nie, po prostu nie miłe elfy tworzą węższy zbiór, który jest zbiorem drowów, i w całości mieści się w większym zbiorze, który jest zbiorem wszystkich elfów. Aby było to łatwiej zrozumieć narysowałem rysunek poglądowy.

*Pod tym wpisem są niezgrabnie nabazgrane dwa koła, jedno w środku drugiego*




*W tym momencie charakter pisma się zmienia, staje się bardzo niestaranny, a autor zaczyna zapisuje słowa za pomocą mieszaniny języków piekielnego i otchłannego wspak*

Ostatnie co on widział to rycerzy, rycerzy co zabili jego pan, zabili jego pan. A teraz on obudził się w jakimś dziwnym miejscu, dziwnym, wokół niego żywi, tak żywi! Nie widział żywych już dawno, bardzo dawno, nie widział ich tylu na raz. Jedni wysocy i w togach, zupełnie jak jego pan, tak, zupełnie jak jego pan. Inni w pancerzach jak ci co jego pan zabili. I tacy jak on, niscy, niscy jak on. Zupełnie jak on. Ale nie takie znajome, nie takie znajome jak on widział jeszcze niedawno, jeszcze niedawno widział takie jak on, ale martwe, tamte były znajome, on je musiał pamiętać, ale te nie, te były inne, zupełnie inne. I nikt, nikt nawet takie jak on go nie rozumiały, i on ich tez nie rozumiał, on ich nie rozumiał w ogóle, ani one jego. Była jedna co go rozumiała, ale tylko trochę, rozumiała parę słów które on do niej powiedział, ledwie parę słów, ale on czuł że ona jest kluczem, on to czuł, ona jest kluczem, dzięki niej zrozumie. Czemu on? Czemu sam? Czemu on? Czemu sam? Tak, dzięki niej się dowie, bo ona jest kluczem, ona, elfka czarna jak węgiel, czarna, czarna, czarna jak węgiel, ale piękna, piękna na swój sposób, tak, piękna na swój sposób. On musi wiedzieć czemu ona go rozumie, a inne nie, on musi to wiedzieć, a wtedy się dowie. Czemu on? Czemu sam?

*Pod tym dziwnym wpisem znajduje się szkic przedstawiający smukłą drowke, i jakiś symbol*





*W tym miejscu charakter pisma znów zmienia się na schludny, a autor tekstu znowu pisze we wspólnym*

Wpis Trzydziesty Pierwszy - Szaleństwo - 20 Mirtul 1376 KD

Nie wiem co się dzieje, wygląda na to że nad sobą nie panuje. Dziś zemdlałem na środku portu Aulos i... no właśnie, i co? Bo sam nie mam pojęcia, ponoć nikogo nie słuchałem, rozmawiałem tylko z drowką w jakimś nieznanym nikomu języku, na domiar złego gdy po wszystkim się przebudziłem nic z tego nie pamiętałem. A odkryłem jeszcze dziwniejsze rzeczy, po wszystkim poszedłem się przespać do karczmy, nie pamiętam żebym się budził, ani nie pamiętam żeby mnie ktoś budził. Ale gdy już wstałem, zobaczyłem że na stole leży mój pamiętniczek, otwarty stronę po moim ostatnim wpisie. A tam znowu jakiś dziwny niezrozumiały dla mnie alfabet, jakieś znaki, i rysunek drowki. To wszystko coraz mniej mi się podoba. Herbinn powiedział że zabierze mnie do swojej nauczycielki, może to coś pomoże. Czasami zastanawiam się czy nie jestem przypadkiem opętany. Musze znaleźć Valysse, tą anielice, jeśli nie pomoże mi nauczycielka Herbinna to zrobić to będzie mogła tylko Valyssa.
Wpis Trzydziesty Drugi - FMDK - 21 Mirtul 1376 KD

FMDK, czyli Festyn Małych Dla Każdego, na tą myśl wpadł chyba Herbinn, a może ktoś inny. W każdym razie jest to genialna gnomia myśl która ma na celu zwalczać gnomofobie, i integrować długonogie społeczeństwo z gnomami, niziołkami i krasnoludami. Na razie jest w fazie planowania, brakuje jeszcze pozwolenia lokalnej władzy i sporej ilości złota. Mam jednak nadzieje że wraz z Herbinnem się z tym uporamy. Na razie nasz głowy są pełne pomysłów, i znaleźliśmy już wielu chętnych do pomocy. W zespole mamy krasnoludzkiego czarodzieja o imieniu Tobur, niziołka Tolo, dwóch gnomich bardów, no i dwóch gnomich czarodziejów, z których jednym jestem ja, a drugim mój przyjaciel Herbinn. Jakie będą na festynie atrakcje? Ano już kilka wymyśliliśmy, miedzy innymi konkurs o wiele mówiącej nazwie "Kto przepije krasnoluda?", turniej strzelecki, pokaz szermierki, konkursy na najpiękniejszą bródkę, najładniejsze zaklęcie, i wiele, wiele innych. Miejsce i czas są jeszcze nieokreślone, choć ja już proponowałem bratkom teatr w Aulos. Mam nadzieje że wszystko się uda, i lokalne społeczeństwo wreszcie zaakceptuje gnomy jako obywateli o takich samych prawach. To chyba wszystko o FMDK, teraz idę wywiesić ogłoszenie.

*w tym momencie powraca niestaranny charakter pisma, słowa są zapisywane za pomocą mieszaniny piekielnego i otchłannego, zapisywanej wspak*
On znów się budzi przy niej, przy czarnej elfce co go rozumie. Wszędzie mokro, bardzo mokro i ciemno, nawet on nic nie widzi choć wzrok ma dobry. On chce z nią mówić ale ona nie chce, krzyczy, grozi, chce zabić, podnosi miecz tak wysoko że on nie widzi. Boi się jej, tak bardzo się jej boi, ale wie że musi, musi z nią rozmawiać, tylko ona go rozumie, i tylko ona jest kluczem, tylko ona. On musi ją jakoś przebłagać, tylko nie wie jak, może zbierze skarb i jej podaruje. Tak! podaruje jej skarb! Wielki skarb, tylko skąd on go weźmie, nie wie tego, on tego nie wie. On wie! Musi zabić! Musi! Zabije kogoś kto ma duży skarb! Kogoś kto bogaty! Tylko musi go znaleźć, najpierw musi go znaleźć. A jak już go znajdzie to go zabije! I wskrzesi! Wskrzesi jako swojego sługę! Sługę martwego, martwego który nie śpi! I rozkaże słudze zabić następnego, tak następnego! I od niego też weźmie skarb, a potem pójdzie do czarnej elfki i jej podaruje, podaruje jej wielki skarb, a ona mu powie, powie mu co kryje księgę. I czemu on? Czemu sam?

*Nastepny wpis jest znowu pisany wspólnym, a charakter pisma jest znów schludny*

Wpis Trzydziesty Trzeci - Ciało, wampiry i ponowne szaleństwo. - 21 Mirtul 1376 KD

Gdy wraz z przyjaciółmi siedziałem w karczmie i omawiałem organizacje FMDK, przestraszył nas przeraźliwy pisk kobiety. Weszliśmy na piętro w karczmie by sprawdzić co się stało, i okazało się że w jednym z pokoi, leżą zwłoki młodej kobiety, ja osobiście nie przyglądałem się zbyt dokładnie, szczerze mówiąc za bardzo się bałem, ale z tego co udało mi się usłyszeć na ciele były ślady po wampirzym ukąszeniu. Wszyscy poszli szukać owego wampira, więc poszedłem z nimi, bo przecież nie mogłem zostawić bratków samych sobie. Jak się jednak później okazało, dla mnie, i dla nich było by bezpieczniej żebym puścił ich samych. Ostatnie co pamiętam to ścieki, wszędzie śmierdziało i było mokro, potem obudziłem się krztusząc się morską wodą, na brzegu portu Aulos. Potem poszedłem odpocząć, położyłem się spać w tym samym pokoju co wczoraj, i gdy się obudziłem znów zobaczyłem swój pamiętniczek na stole, z nowym wpisem, pisanym tym samym niezrozumiałym dla mnie językiem. Może to jakiś szyfr, sam nie wiem, chyba będę się musiał poradzić jakiegoś czarodzieja, chwilowo to mnie przerasta. Już nawet moi przyjaciele chcieli mnie związać, jak to stwierdzili "dla mojego bezpieczeństwa". Coś jest ze mną nie tak, tylko nie wiem co, i czemu.
Wpis Trzydziesty Czwarty - O płaczącym krasnoludzie. - 21 Mirtul 1376 KD

Dziś późnym wieczorem poznałem krasnoluda o imieniu Fifur, krasnolud jak krasnolud, trochę dziwnie mówi, tak że momentami ciężko go było zrozumieć. Zaproponowałem mu udział w FMDK, miał być krasnoludem którego nikt nie przepije. Na początku wszystko szło dobrze, zgodził się, i nawet ucieszył że będzie miał tyle darmowego piwa ile dusza zapragnie, po chwili jednak się rozpłakał. Czemu? No właśnie nie mam pojęcia, sam Fifur wmawiał mi że to ze śmiechu, ale ja potrafię rozpoznać takie rzeczy, i wiem że to coś poważniejszego. Fifur szlochał, i szlochał, a gdy chciałem go przytulić i pocieszyć, odtrącił mnie tak mocno że wylądowałem kilkanaście stóp dalej. Rozmawiałem już nawet z Toburem, krasnoludzkim czarodziejem, ma porozmawiać ze swoim bratkiem i dowiedzieć się za czym on tak rozpacza. Mam nadzieje że mu przejdzie zanim rozpocznie się FMDK.

Wpis Trzydziesty Piąty - KWM. - 23 Mirtul 1376 KD

Dzisiaj dowiedziałem się od Herbinna, że istnieje coś takiego jak KWM, Konwent Wiedzy Mistycznej, stowarzyszenie skupiające bardów, czarodziejów, i zaklinaczy. Nie zastanawiając się długo, odszukałem jednego z mistrzów Konwentu, elfa o imieniu Rune. Musiałem zaprezentować swoje umiejętności i zapłacić 150 monet wpisowego, a gdy już to zrobiłem, dostałem swój własny kluczyk do wierzy. Wtedy postanowiłem sprawdzić czy było warto, czy mają ciekawy księgozbiór, porządnie przygotowane warsztaty i inne rzeczy jakie czarodziejowi przydać się mogą. Na szczęście nie zawiodłem się na żadnej z nich, biblioteka jest ogromna, tak samo zresztą jak pracownia. Ale jest coś jeszcze, coś na tyle pięknego że za samo to mógł bym zapłacić 150 monet. Co to? To widoczek z bardzo wysokiej wierzy Konwentu, gdy wszedłem tam po raz pierwszy nie mogłem się nadziwić jakie to Aulos jest wspaniałe z góry. Chyba będę przesiadywał tu częściej bo naprawdę warto. Widać stąd o wiele, wiele więcej niż widzi taki niski gnom jak ja, stojąc na ziemi.

Wpis Trzydziesty Szósty - Pierwszy sponsor - 23 Mirtul 1376 KD

Znalazł się pierwszy sponsor, chętny wspomóc szczytną inicjatywę walki z gnomofobią poprzez organizacje FMDK. Zwie się Mehmen Pashar i zasponsorował nas w imieniu konsorcjum kupieckiego o nazwie Purpurowa Wstęga. Jedyne co musimy zrobić, to wspomnieć o nim, i jego konsorcjum podczas Festynu. Na pewno to zrobimy, w końcu tysiąc monet piechotą nie chodzi, oby tylko Herbinn - któremu dałem złoto na przechowanie - nie roztrwonił tego na coś innego. W końcu podpisałem jakieś pokwitowanie, czy cóś, i nie chce mieć problemu z Urzędem Nadzoru Gospodarczego.

Wpis Trzydziesty Siódmy - Trzy zniziołczałe krasnoludy, czyli bigos, nad bigosami - 23 Mirtul 1376 KD

Choć od mojego przybycia na wyspę mineły ledwie cztery dni, już zdążyłem przekonać się jak nietypowa jest to wyspa. Drowy na wolności, anioły w środku miasta, wampiry pożerające ludzi w karczmach. Ale to jeszcze nic, to co zobaczyłem dzisiaj jest najzwyklejszym, bigosiastym, bigosem jaki w cały swoim życiu widziałem. Trzy niziołki, z pozoru normalne, jak każdy niziołek, może wyglądały trochę nie-niziołkowato w pełnych zbrojach, ale prócz tego zupełnie normalne. Co się jednak okazało? Że to krasnoludy w niziołki zamienione przez jakieś obeliski, i magiczne kręgi, więcej nie wiem, tylko tyle udało mi się dosłyszeć. Żeby było jeszcze dziwniej owe krasnoludy zwróciły się po pomoc do drowki, nauczycielki Herbinna, niejakiej Sinzyne, albo coś takiego. Ciekaw jestem czy drowka zdoła ich przemienić znowu w krasnoludy, czy może tym razem zamieni ich w pająki.
*Ten fragment jest w całości zapisany w jezyku otchłannym, zapisywanym wspak*

On wiedział! On to wiedział! Jest taki szczęśliwy, tak bardzo szczęśliwy, nawet bardziej niż kiedy ostatnio chwalił go jego pan. Czarna elfka, ona była kluczem, kluczem, on był tego pewien i się nie mylił. Czytała, on nie wie jak ale czytała jego księgę, czytała te słowa których on nie mógł przeczytać. Ale on już teraz wie, nie wszystko ale wie, wie tylko trochę, ale wie i jest szczęśliwy, bardzo szczęśliwy. Powiedziała mu trochę, tylko trochę ale powiedziała, powiedziała że on miał rodzinę, rodzinę czyli takie jak on, takie jak on i żywe, żywe jak on i niskie jak on. On musi teraz się dowiedzieć gdzie one są, chce znaleźć swoją rodzinne, chce się dowiedzieć. Czemu on? Czemu sam? Chce i musi się tego dowiedzieć, inaczej zwariuje, nie może już myśleć o niczym innym tylko o tym, jest w stanie myśleć tylko o tym. Czarna elfka zadawała wiele pytań, pytała się co znaczy znak, ten znak który jego pan nosił jako amulet. Pytała o smoki z kości, tak, pytała też o nie, pytała co on o nich wie, ale on nie wiele wiedział, to wywołało jej gniew, on się wtedy tak bardzo bał, tak bardzo jak jeszcze nigdy, tak bardzo się bał. Teraz gdy jego pan nie żyje on mam nowy pan, nowa pani, tak, czarna elfka to jego nowa pani, on musi do niej mówić Malla Yathtallar, nie wie co to oznacza, ale musi tak do niej mówić, musi bo nie chce wywołać w niej gniewu, nie chce tego, nie chce znów się tak bać, tak bardzo się bać. Ale on ma większy problem, dużo większy problem, ten tłum, tłum żywych, takich jak on i innych, ale żywych. Oni chcieli go zabić, zabić Druxukriakrlius i jego pani, jego Malla Yathallar, gonili go, próbowali zatrzymać, on wtedy też się bał, nie tak jak jego pani, ale bardzo się bał. On jest narazie zbyt słaby, zbyt słaby by ich zabić, a on by chciał, chciał by ich wszystkich zabić. Tak jak jego pani, jego Malla Yathallar zabiła rycerzy siedmiu gwiazd, tych rycerzy którzy zabili jego pan. Tak mu powiedziała, a on jej wierzy, on jej wierzy bo ona jest kluczem, tylko ona jest kluczem. Choć nie! On widział jeszcze jeden klucz! Wysoki, wysoki w szacie, w ciemnej szacie jak jego pan. On go rozumiał, on jego i Druxukrialklius go! Mówił, mówił tym samym językiem co jego pani, językiem demonów, strasznych demonów. Ale on był po ich stronie! Klucz po ich stronie! Po stronie tego tłumu, tego co chciał zabić go i jego Malla Yathallar. Ale on nie może się zbliżać, nie, nie do niego, nie do tłumu, jego pani mu zakazała. On ma się ukrywać, musi się ukrywać wedle rozkazu Malla Yathallar. Jeśli on będzie wykonywał rozkazy, jeśli on będzie posłuszny, jeśli on będzie wierny, to jego pani na pewno go wynagrodzi, powie mu wszystko, wszystko co przeczytała w księdze, on wreszcie będzie wiedział. Czemu on? Czemu sam? I on wreszcie zazna spokoju, on przestanie o tym myśleć, bo już będzie wiedział. Czemu on? Czemu sam? I gdzie są te żywe, te żywe taki jak on, takie jak on co jego pani nazywała jego rodzinna, JEGO RODZINNĄ!*te dwa słowa są zapisane krwią* On jeszcze musi pamiętać o jednym, tylko o jednym, on musi używać języka demonów, tylko języka demonów, jego pani nie rozumie języka diabłów, nie rozumie go ani trochę.
*Nastepny fragment jest zapisany starannym charakterem pisma, we wspólnym*

Wpis Trzydziesty Ósmy - Przygnebienie - 24 Mirtul 1376 KD

Nie mogę tego już wytrzymać, nie panuje nad sobą, nie panuje nad własnym życiem, przelatuje mi miedzy palcami jak woda, i nie potrafię tego powstrzymać. Już nawet mój bratek Herbinn chciał mnie zamknąć w celi konwentu, mówił że znowu gadałem w tym "dziwnym" języku, który okazał się językiem otchłannym, językiem demonów. Ten fakt przygnębia mnie jeszcze bardziej, ale z drugiej strony również zastanawia, skąd na wszystkie dziewięć piekieł mogę znać język demonów?! Nie mam bladego pojęcia. To wszystko jest takie dziwne, takie pogmatwane i straszne. Co ja bym dał żeby to już się skończyło, żeby to wszystko okazało się jakimś złym snem. Chciał bym żeby obudził mnie dźwięk kolejnego stłuczonego przez Ferlina wazonu, żeby do pokoju wbiegły moje siostrzyczki chwaląc się nowymi sukienkami które uszyła im mamcia. Chciał bym zejść na śniadanko i zobaczyć rozpromienioną twarz mamci, która pyta mnie:"Co byś zjadł kochaniutki?". Wreszcie chciał bym zobaczyć tatkę siedzącego z fajka na fotelu, chciał bym zobaczyć znów jego buźkę, i te charakterystyczne klaśnięcie w łapki po którym zawsze się mnie pytał: "To co Lopdo, zabieramy się do nauki?". A przede wszystkim chciał bym ich wszystkich przytulić, choć ten jednej ostatni raz i powiedzieć im jak bardzo ich kocham. *w tym miejscu tekst jest rozmazany od łez* Czasami myślę że lepiej by było żebym zginął tam z nimi wszystkimi, teraz przynajmniej był bym razem z nimi. Mogę mieć tylko nadzieje że tam gdzie oni są jest im dobrze i są szczęśliwi. Cały czas mogę tylko się modlić o to żeby to wszystko okazało się koszmarem z którego się obudzę. Niestety wiem dobrze że jest on zbyt realny, prawdziwszy od najpotężniejszej iluzji. Ale teraz już się ściemnia to odpowiednia pora żeby się pomodlić do Baravara, jeśli to iluzja to mam nadzieje że on ją rozproszy, mam taka nadziej choć wiem że tak się nie stanie.*pod spodem na kartce widać kolejne przemoczone ślady po łzach*
Wpis Trzydziesty Dziewiąty - Bratek w więzieniu! - 30 Mirtul 1376 KD

Dzisiaj rano dowiedziałem się ze mojego bratka Herbinna zamkneli w celi, i to celi konwentu. Nie myśląc zbyt wiele postanowiłem pędzić czym prędzej na ratunek, i tak po chwili znalazłem się w wiezieniu. Przygnębił mnie widok zmarnowanego bratka, pewnie był głodny, smutny i wycieńczony przez tego całego demonicznego latacza z którym był zamknięty w jednej celi. Popytałem się go o wszystko i okazało się że zamkneli go za nadużywanie magii, co jest po prostu nietaktem nad nietaktami, on po prostu bronił naszego bratka, Złotej Bródki. Oboje doszliśmy do straszliwie przeraźliwych wniosków, to wszystko to musi być spisek drowów które nie chcą dopuścić do organizacji FMDK. Mogę się założyć że gnomofobiczne społeczeństwo im się podoba, i że maja w tym jakiś interes. Próbowałem nawet rozwalić magiczną barierę za pomocą swoich zaklęć, jednak Magiczne Pociski nie były w stanie jej uszkodzić, tak samo jak Lodowe Promienie. Razem z Herbinnem doszliśmy do wniosku że powinienem być jego obrońcą, w ten sposób dodatkowo wszyscy dowiedzą się że gnomy są świetnymi prawnikami, jak przygadam temu sędziemu to mu w pięty pójdzie i tyle. Nikt mi nie będzie zamykał bratka w celi, a już szczególnie nie za to że bronił innego bratka. Herbinn opisał mi całą sytuacje na kartce i kazał szukać jakiś kruczków w prawie, co by go jak najszybciej uwolnili. Kartkę z jego zeznaniami mam, jeszcze tylko przeczytam tutejsze prawa z kilka razy i robota skończona.

*Pod spodem doczepiona jest kartka, jej autor pisze innym niż powyższy, charakterem pisma, jednak jest to pismo nie mniej staranne.*

Ano tego bratek chciałeś wiedzieć co się stało to tego piszę!

Któregoś pięknego dnia, siedziałem sobie na ławeczce na placu Aulos. Było też tam parę osób, z którymi sobie rozmawiałem, między innymi ta cała Minu, ta wstrętna czarownica!. Hmm..dalej to do miasta przyszedł ten Aoth, znam go tylko z imienia, jakoś się nie przyjaźnimy. O i właśnie wtedy tej czarownicy Minu coś do łba strzeliło i zaczęła gadać z Aothem, nie wiem o czym, bo w jakimś dziwnym języku mówili, ale wyraźnie ta czarownica była wnerwiona na hmm..poszkodowanego, jeśli tak go nazwać można. No i kiedy się nie obejrzałem to ta Minu chciała rzucić kulą ognia, no i właśnie wtedy między nich skoczył nasz bratek-Złota Bródka! Normalnie mnie to zamurowało, ta Minu to bratkowi gnomowi w kapelusz trafiła! Następnie rzuciła kulą ognia jeszcze raz chyba , do końca nie pamiętam, a Aothowi szata się zapaliła! No to tego jako, że ekm..straż no nie reagowała to tej czarownicy w pioruna przygrzałem, ot co! Ojejciu...całkiem nieźle jej przywaliłem, no i tego wtedy to wpadł Kyrus i tej dziewoi wrednej wlał do gardła miksturę leczniczą. O ile się nie mylę to jak się obudziła, to coś tam mi chyba groziła..Hmm albo to było w jakiś inny dzień?..No nic, nie ważne. No i wtedy Kyrus zabrał tą Minu do karczmy i ..Hmm..no i to w zasadzie tyle.

Ano i kilka dni później to mnie straż capnęła za jakieś nadużywanie magii! No i mnie wrzucili do celi i nawet nic do jedzenia nie dali, ot co!

No to tyle bratek!


*Od tego momentu powraca poprzedni charakter pisma*

Wpis Czterdziesty - Obalona teoria? - 30 Mirtul 1376 KD

Kilka dni wcześniej postawiłem pewną teorie, teorie drowów - kwadratów i elfów - prostokątów. Dzisiaj jednak coś zachwiało moją wiarą we własną teorie, cóż to takiego? To półdrow którego spotkałem, myślałem i myślałem, ale wymyślić nie potrafiłem czy on jest kwadratem, czy też prostokątem. Będę musiał jeszcze nad tym pomyśleć, w końcu może półdrowy są trapezami, albo rombami, kto wie?

Wpis Czterdziesty Pierwszy - Gniew Talosa? - 30 Mirtul 1376 KD

Stałem sobie spokojnie na głównym placu portu Aulos, gdy nagle wstrząsnął mną potężny grzmot. Spojrzałem w niebo i zobaczyłem coś naprawdę niezwykłego, chmurę czarniejszą od drowiej skóry i większa niż największa rzecz jaka w życiu widziałem. W dodatku te pioruny, tańczyły wokół niej jak jakaś wędrowna trupa taneczna, dla której muzyką były grzmoty, grzmoty tak potężne i straszliwe że nawet najodważniejszego gnoma przeszły by zapewne ciarki. Po chwili wszyscy schowali się w karczmie, a każdy szeptał coś o gniewie Talosa. Szczerze mówiąc nie wiem jak wygląda gniew boga, mam tylko nadzieje że nigdy nie będzie mi dane się o tym przekonać. Baravarze niech mnie twe iluzje osłonią.

Wpis Czterdziesty Drugi - Anioł, a właściwie jego połowa - 30 Mirtul 1376 KD

Qaphsiel, tak ma na imię anioł, a właściwie półanioł którego dzisiaj spotkałem. Był prawie tak piękny jak Valyssa, i równie milusi. Poleciał ze mną na ramieniu daleko, daleko w morze. No i pozwolił się narysować, długo z nim rozmawiałem o dziwactwach Aeris, i innych rzeczach. Najbardziej jednak zafascynowała go Valyssa, gdy tylko o niej wspomniałem wprost się rozpromienił. Musze ich ze sobą poznać, myślę że była by z nich cudowna para, oj tak, cudowna! Z drugiej jednak strony nie wiem co na to powie przyjaciel Valyssy, którego imienia niestety nie znam, mówił mi za to że ją kocha, szkoda że to wszystko takie poplątane, chciał bym pomóc Qaphsielowi, ale nie chce żeby nikomu było przykro, a już na pewno nie żadnemu z przyjaciół moich przyjaciół.

*Pod spodem znajduje się portret przedstawiający skrzydlatego mężczyzne*


Wpis Czterdziesty Trzeci - Znowu burza - 30 Mirtul 1376 KD

Znowu te same ciemne chmury przeszły nad wyspą, coraz bardziej zaczyna mnie to niepokoić. Ponoć to może mieć związek nie tylko z Talosem ale i z Umberlle, a dokładniej jej kapłanką o imieniu Shea, tak słyszałem od pewnego człowieka, ale czy on ma racje to ja nie wiem. Mam nadzieje że to jednak były po prostu efekty uboczne zaklęcia jakiegoś potężnego czarodzieja, a nie boska interwencja. Co ma być to będzie, o ile ta wichura nie porwie mi pamiętniczka to na pewno napisze jak to się skończyło.

Wpis Czterdziesty Czwarty - Zniziołczały-gnom, czyli w jaki sposób nie hodować sobie skrzydeł. - 30 Mirtul 1376 KD

Dziś, po spotkaniu z Qaphsielem, zafascynowałem się na tyle możliwością latania że postanowiłem wyhodować sobie skrzydła. Długo myślałem w jaki sposób mam to zrobić, i wreszcie zaświtała mi w głowie, wtedy się wydawało genialna myśl. Ostatnio sporo sie słyszy o kręgach i obeliskach zmieniających ludzi w elfy, krasnoludy w niziołki itd. pomyślałem że jeśli dotknę takiego obelisku myśląc o tym że chce być aniołem, to zmienię się w anioła. Tak więc namówiłem Herbinna, Tobura, Tolo i Brodkę, na wyprawę "zanielającą" na cmentarz, gdzie według Herbinna, znajdował się jeden z obelisków. Po drodze zaatakowali nas nieumarli, ale całe szczęście moi dzieli towarzysze rozprawili sie z nimi bez większych problemów. Gdy już zobaczyłem obelisk, zawziąłem się w sobie, zacząłem myśleć o tym że chce być aniołem i ruszyłem w jego stronę. Nim jednak zdążyłem go dotknąć poczułem coś dziwnego, coś rozbłysło i... i zamieniło mnie w niziołka, przez chwile nie widziałem różnicy, wzrost mniej więcej ten sam, czułem się względnie normalnie. Nagle Herbinn krzyknął: "Zniziołczyło cię!", chwyciłem się za brodę, i okazało się że moja przecudnej urody bródka znikneła, a za to urosły mi bokobrody. Gdy wróciłem do Aulos zorientowałem się że nie ma nikogo kto był by mi wstanie pomóc, niejaki mistrz Saeval - którego polecił mi Herbinn - był zbyt zajęty prowadzeniem przesłuchania, a nikogo innego, zdolnego mi pomóc nie było widać na horyzoncie. Tak wiec zostałem zniziołczłym-gnomem, kiedy ktoś mnie raczy odniziołczyc i jednocześnie zgnomić to ja nie wiem, ale mam nadzieje ze jak najszybciej, bo inaczej zniziołczeje do końca.

Wpis Czterdziesty Piąty - Diabły, drowy i anioły. - 30 Mirtul 1376 KD

Drowy, strasznie straszliwe, i w dodatku chronione przez tutejsze prawo Azylu kupieckiego, o nich pisałem już wcześniej. Anioły, piękne istoty które potrafią latać, narazie poznałem dwa, i pisałem już o nich również dwa razy. Diabły, o nich jeszcze nie pisałem, no bo gdzie taki gnom jak ja może spotkać diabła? Chyba nigdzie. Po co diabeł miał by zaczepiać takiego gnoma jak ja? Chyba po nic, nawet moja gnomia dusza pewnie dla niego nie była by zbytnio wartościowa. A jednak, taki gnom jak ja zobaczył diabła - może nie czystej krwi, ale coś tam w sobie z diabła miał - i to gdzie? Na środku placu w Aulos, na ławeczce, niezaczepiany przez nikogo, i nie zaczepiający nikogo siedział sobie diabeł o imieniu Cosimo, i spoglądał przed siebie tymi czerwonymi oczami. Na początku trochę się zląkłem, ale widząc że nikt się nie boi postanowiłem ruszyć po chwałę, i wiedzę co taki diabeł może robić w mieście. Jak się dowiedziałem nie był on w całości diabłem a jedynie człowiekiem z domieszką diabelskiej krwi - w każdym razie miał rogi i diabelskie ślepia - mówił że jest tief-coś tam, nie pamiętam jak to było dokładnie. W dodatku używał jakiś dziwnych słów, "Si", "Amico", i jeszcze parę innych których nie pamiętam. Może to było w piekielnym? Choć osobiście sam Cosimo temu zaprzeczał. Zaprzeczał również temu że pochodzi z piekła, i że jego przybycie ma jakiś związek z aniołami które dostrzegłem wcześniej. A, jeszcze jedno, Herbinn po rozmowie z nim ustalił że diabły maja uczulenie na rzepę, to przydatna wiedza, kto wie jakie jeszcze cuda może zdziałać tam magiczna roślina doceniana jedynie przez gnomy.

*Pod tym wpisem naszkicowane jest diabelstwo*



*W tym miejscu charakter pisma staje się niestaranny, a litery w różnych linijkach mają różna wielkość. Tekst jest zapisany w otchłannym*

Znów to samo, on się budzi na środku tego miasta, tego w którym próbował zabić go tłum, znów się budzi a tłum znów próbuje go zabić, każdy do niego krzyczy a on nie rozumie słów. Tym razem jednak on mógł zrozumieć, zrozumieć dzięki kluczowi, nie dzięki Malla Yathtallar, a dzięki temu drugiemu, temu ludzkiemu, temu co mu przypomina jego dawny pan. On mu powiedział, powiedział że on jest kimś, i że sam musi wiedzieć kim. Nie chciał powiedzieć więcej, ale ostrzegł, ostrzegł przed tym że tłum chce go schwytać, zamknąć, schwytać, zamknąć, on znów był by sam, on tego nie chciał, więc uciekł, uciekł nad wodę gotów skoczyć i płynąć, ale oni go już nie gonili. Zostawili go, więc on spojrzał tylko w wodę, i zobaczył jego odbicie, inne, zupełnie inne, on nie wyglądał jak on, był chudszy, bledszy, jak trup, bardziej jak trup, ale nie tylko to, on miał też inną twarz, zupełnie inną twarz, sam by siebie nie poznał. Musi teraz znaleźć swoja panią, swoją Malla Yathtallar, i poprosić ja o pomoc, bo on nie wie co z nim się stało.
*Od tego miejsca tekst jest ponownie zapisywany we wspólnym, znowu tym samym starannym charakterem pisma*

Wpis Czterdziesty Szósty - Zkrasnoludkowanie. - 1 Kythorn 1376 KD

Dzisiaj, cały dzień, próbowałem znaleźć jakiegoś mistrza konwentu, który by mnie odniziołczył i zgnomił zarazem. Gdy jednak to się nie udało, zdenerwowany swoja niziołczą postacią, postanowiłem wziąć sprawy w swoje ręce, razem z Wirynem, Fribem i Tolem, udałem się na poszukiwanie kręgów zgnomiających, co by mi wróciło moją dawną gnomią postać. Po drodze naoglądałem się niezwykle heroicznych wyczynów Wiryna, niziołczego mnicha, który sam jeden powstrzymywał pierw orków, a potem nawet trzy razy wyższe od siebie ogry, i pomyśleć że on walczył z nimi gołymi pięściami, to po prostu niezwykłe. Ja tam się zbytnio bałem żeby walczyć, przygotowałem tylko towarzyszą pare zaklęć ochronnych. W ten sposób doszliśmy do sali z kręgiem i krówkami, nie wiem co prawda co te zbłąkane jałówki robiły w jaskini pełnej takich paskudnie obrzydliwych stworzeń jak ogry, nie mniej jednak znaleźliśmy krąg. Gdy w niego wszedłem natychmiast mnie zkrasnoludkowało, urósł mi brzuszek i broda, a ja sam poczułem się nieco inaczej. Nie zrażony jednak niepowodzeniem postanowiłem iść dalej ze swoją kompanią, w końcu przywrócenie mi gnomiej postaci było bardzo ważnym zadaniem. Fribo twierdził że jeszcze dwa, a może nawet trzy kręgi znajdują się w krypcie na cmentarzu w Aulos. Udaliśmy się w tamtym kierunku przedzierając się przez pola uprawne, wreszcie dotarliśmy na miejsce, Fribo pokazał mi jeden obelisk, ale ja od razu rozpoznałem w nim ten który mnie zniziołczył, zamiast zanielić. Fribo jednak wolał się upewnić czy to jest obelisk zniziołczający. Wyciągnał z torby swojego nietoperza i kazał mu podlecieć do obelisku. Gdy nietoperz znalazł się w jego pobliżu, oczy poraził mi słup światła, a gdy wreszcie odzyskałem wzrok zobaczyłem że na miejscu bratkowego chowańca stoi niziołek o przedziwnym kolorze skóry, nic nie mówił tylko piszczał, zupełnie jak nietoperz. Nagle stało się coś dziwnego, coś co gdzieś w środku, podsuwa mi straszną myśl, te kręgi muszą mieć zawarte w sobie jakieś piekielne moce, inaczej przecież Tolo bez powodu nie wyciągnął by kuszy i nie zastrzelił zniziołczałego chowańca Friba. Fribo po tym wyglądał jak by się miał popłakać, uciekł gdzieś, próbowałem go gonić ale się zniewidzialnił. Postanowiłem że wrócę do Aulos, i że eksperymentowanie z kręgami jest zbyt niebezpieczne.

Wpis Czterdziesty Siódmy - Rzepowstręt i krasnoludzkie smaki. - 1 Kythorn 1376 KD

Stwierdziłem że jestem chory, bardzo chory, na chyba najstraszliwszą chorobę na jaką może zachorować gnom - rzepowstręt. Otóż od kiedy jestem krasnoludem rzepa wydaje mi się obrzydliwa, za gorzka, zbyt ostra i takie tam. Nic nie mogę zrobić, Herbinn dał mi świeżutką rzepe, a ja nie mogłem jej tknąć, tak samo ciasteczka rzepowe które przecież całkiem niedawno mogłem wsuwać całymi garściami, i to na czas.
Myśle że to wszystko przez to krasnoludzkie ciało, pan Mehmen dał mi napić się piwa, i powiem szczerze że w życiu nie myślałem że piwo jest takie dobre, to smakowało sto razy lepiej od najlepszego miodku, co i tak nie rekompensowało rzepowstrętu, muszę jednak szybko znaleźć jakiegoś zdolnego do zgnomienia mnie czarodzieja, bo tak to ja długo nie pociągne.

Wpis Czterdziesty Ósmy - Tatko był by dumny. - 1 Kythorn 1376 KD

To był kolejny pamiętny dzień dla mojej edukacji magicznej. Co prawda nie pisałem o tym wcześniej w pamiętniczku, ale już od dawna starałem się opanować zaklęcie drugiego kręgu Niewidzialność. Ćwiczyłem i ćwiczyłem, ale nigdy nie udało mi się zniewidzialnić się w całości. Czasami "traciłem" głowe, a czasami niewidzialne stawały się tylko moje stopy. Dzisiaj jednak postanowiłem poprosić Herbinna o pomoc, zawziełem się w sobie i powiedziałem że nie pójdę spać widzialny. Herbinn zademonstrował mi pare razy owe zaklęcie i kazał powtórzyć. Okazało się że troche za szybko gestykuluje, no i jestem zbyt mało skoncentrowany. Po kilku próbach - podczas których zniewidzialniałem sobie poszczególne partie ciała - wreszcie udało mi się zniewidzialnić w całości. Jestem taki podekscytowany, to zaklęcie daje przecież tyle różnych możliwości do płatania figli. Nie moge się doczekać jutrzejszego dnia, teraz pójdę spać.
Wpis Czterdziesty Dziewiąty - Zgnomienie i nauka latania - może kiedyś. - 2 Kythorn 1376 KD

Całe szczęście znalazłem osobę która może rozproszyć to zaklęcie które mnie zkrasnoludkowało, to mistrz Saeval, księżycowy elf. Zabrał mnie do konwentu i rzucał we mnie serią rozproszeń, chyba za 5 lub 6 razem coś błysło, a ja z wielkim zadowoleniem stwierdziłem że znów jestem gnomem, i w dodatku mam ochotę na rzepowe ciasteczka. Pytałem się nawet mistrza Saevala czy był by w stanie wyczarować mi skrzydełka, niestety odpowiedź była przecząca, powiedział za to coś co mnie podbudowało, istnieje dość proste - przynajmniej dla niego - zaklęcie które pozwoli mi latać, jest to zaklęcie trzeciego kręgu ze szkoły przemian. Na razie opanowałem drugi krąg zaklęć, i to stosunkowo niedawno, dokładnie wczoraj, więc droga przede mną jeszcze długa. Wierze jednak w swoje możliwości, trochę pracy i będę najwspanialszym lataczem na całej wyspie. Kto jak kto, ale Lopdo Greatorm się nie podda, jeśli już coś postanowił.

Wpis Pięćdziesiąty - Gnomojady atakują! - 8 Kythorn 1376 KD

Straszne potwory są na tym Aeris, straszniejsze niż w najstraszniejszych i najbardziej przesadzono-podkoloryzowanych opowieściach wujaszka Norla, z Waterdeep. Dziś podeszła do mnie przywitać się kobieta wzrostu trolla albo i dwóch, postury żelaznego golema, oraz o ciele pełnym blizn i tatuaży, wyglądała jak kupa mięśni. Już sam wygląd przyprawił mnie o dreszcze, nie to jednak było najgorsze, szydło wyszło z worka gdy zaczęliśmy rozmawiać. Okazało się że owa kobieta jest członkiem jakiegoś plemienia z dżungli Chultu, nie pamiętam już jak, ale w jakiś sposób wygadała się że jadła orka, ble... przecież one są takie brzydkie i śmierdzące. To wszystko jednak było niczym w porównaniu z tym co stwierdziła po chwili, powiedziała dokładnie że:"jeśli zdarzy mi się pokonać jakiegoś gnomiego wojownika to z chęcią go zjem". Na te słowa sparaliżował mnie strach, na szczęście z odsieczą przybył pan Laviet, i twardo stwierdził że nie pozwoli mnie pożreć, te słowa ocuciły mnie na chwile i pozwoliły wziąć nogi za pas i uciec przed gnomojadem. Mam nadzieje że więcej już go nie spotkam, a nawet jeśli to pan Laviet obiecał że mnie obroni.

Wpis Pięćdziesiąty Pierwszy - Chochliki na wynos. - 9 Kythorn 1376 KD

Dziś z Herbinnem powarznie zabraliśmy się za planowanie FMDK, postanowiliśmy schwytać parę magicznych stworzeń które urozmaicą nasz wspaniały festyn. Ja planowałem złapać parę sylifid, jednak pan Alaverl dał mi do zrozumienia że one nie lubią klatek, ani niczego podobnego, kochają wolną przestrzeń. Jako że nie chciał bym robić krzywdy żadnemu stworzeniu porzuciłem ten pomysł. Pan Alaverl za to powiedział że na FMDK nadawały by się chochliki, chciałem iść je złapać razem z Herbinnem ale Alaverl powiedział nam że schwytane będą smutne, przygnębione i ogólnie będą psuły atmosferę festynu, powiedział też że chochliki na tyle lubią wszelakie zabawy i psoty że jeśli dobrze z nimi pogadamy to same z siebie chętnie się zgodzą nam pomóc. Pojawił się jednak kolejny problem, ponoć chochlika spotkać tak łatwo nie jest, pojawiają się tylko wtedy i tylko tam gdzie akurat chcą płatać figle. Pan Alaverl powiedział że porozmawia ze swoimi bratkami z lasu elfów, może to coś da, tam ponoć chochliki pojawiają się nader często. Teraz pozostaje nam tylko czekanie.

*W tym momencie zmienia się charakter pisma, autor tekstu zapisuje słowa wspak, używając języka otchłannego*

Ona go opuściła. Ona go opuściła. Ona go opuściła. Ona go opuściła. Czemu go opuściła? Czemu go opuściła? CZEMU GO OPUSCIŁA???*te słowa zapisane są krwią* Przecież on chciał służyć jej wiernie, zupełnie tak samo jak służył poprzedniemu. Teraz on budzi się a nad nim kobieta, wielka kobieta, wielka i żywa, o twarzy całej w bliznach, w wielkich bliznach, bliznach większych niż on sam. Patrzy na niego a on leży, boi się więc ucieka, ale nikt go nie goni, dobrze, bardzo dobrze, nikt go nie goni. Teraz on siedzi sam, sam pod murem, siedzi i czeka, czeka na nią, czeka na swoją panią, na swoją Malla Yathtallara, on musi jej udowodnić że jest potrzebny, że jest silny, tak, że jest silny, silny, potężny. Ona może mu powie więcej, więcej o jego rodzinie, jego żywej rodzinie, on tak bardzo chce wiedzieć, tak bardzo chce wiedzieć. On wie! On ją znajdzie! Pójdzie jej szukać! Tak! Tak! Tak! Wtedy ona si przekona, przekona że Druxukrliakrius jest potrzebny, bardzo potrzebny. Teraz tylko musi przygotować czary, tak, on przygotuje czary.

*Zaraz pod tym wpisem, w języku otchłannym, ktoś zapisał formułkę zaklęcia Niewidzialność.*

On znalazł! znalazł w swojej księdze nowe słowa! Nowe słowa w swojej księdze z czarami! Nowe zaklęcie! I on je rozumie! ON JE ROZUMIE!*Ostatnie trzy słowa zapisano wyjątkowo dużymi literami*One są zapisane w języku smoków, tak jak inne zaklęcia, on rozumie je wszystkie. Dobrze że on znalazł to zaklęcie, ono pozwala zniknąć, Druxukrliakrius jest niewidoczny, nikt go nie widzi, ani martwy co nie śpi, ani żywy żaden, ani nawet on sam. Dobrze że on je zna, teraz nikt mu nic nie zrobi, teraz on jest potężny! DRUXUKRLIAKRIUS POTĘŻNY!*Dwa ostatnie słowa są o wiele większe od reszty*

On szukał jej, szukał jej całe godziny, długie godziny, aż ciemność pożarła słońce, szukał jej, szukał swojej pani, szukał i nie znalazł. Czemu jej nie znalazł? Czy ona się ukrywa? Czy ona jeszcze żyje? Może ten tłum, ten co próbował zabić on i jego pani, może tłum ją znalazł? Nie, ona zbyt potężna, ona by się nie dała, ona by ich zabiła, tak, zabiła by ich! Ale on się nie poddał, szukał jej dalej, nawet gdy ciemność pożarła słońce, nawet wtedy. Aż w końcu on doszedł do domu, domu martwych co nie śpią, on ich czuł, czuł bo znał czar, ten czar mu powiedział gdzie oni są, czar mu powiedział, on znalazł, znalazł kości, kości które nie śpią, chciał je zniewolić, chciał żeby one mu służyły, ale one go chciały zabić, rzuciły się na niego, więc on je zniszczył! Tak zniszczył je! DRUXUKRLIAKRIUS SAM JE ZNISZCZYŁ!*Kolejne większe od standardowych litery* Teraz on rozkopie dół, zakopany dół w którym spoczywa martwy, martwy co śpi, ale on go obudzi, on musi go obudzić i zniewolić, tak, on go zniewoli.

*Tutaj znajduje się zapisane w języku otchłannym zaklęcie Dotyk Ghula*

Rozkopał dół, rozkopał, znalazł w nim coś, magie w nim znalazł, magie na pergaminie, zaklęcie na pergaminie, zaklęcie z dotykiem, dotykiem martwego, teraz on się nauczy, nauczy się go i będzie się mógł bronić, będzie się mógł bronić przed każdym, teraz zyskał prawdziwą potęgę.
On już zna prawdę!

*Słowa poniżej są zapisane wyjątkowo dużymi literami przy użyciu krwi*

ON JUŻ ZNA PRAWDĘ O SWOJEJ RODZINIE!

Jego pani, jego pani mu powiedziała, powiedział że był nieszczęśliwy, pomiatali nim, pomiatali bracia, i pomiatały siostry. Pogardzała nim matka, pogardzała bo magie za słabo znał, wiec był pogardzany, wykorzystywany. Ale on się zemścił tak mu powiedziała pani, on się zemścił! Zabił ich! Zabił ich wszystkich, nie wie jak ale zabił!

*Kolejne równie wielkie słowa, także zapisane krwią*

ZABIŁ!


On jest teraz szczęśliwy, teraz wie, wie czemu on, wie czemu sam, nie wie jeszcze czemu tam? I czemu przygarnął go pan? Czemu pan? Ale on się dowie, jest wierny pani, jest jej wierny więc się dowie, ona mu powie, ona mu powie. Dała mu nagrodę, tak! Druxukrliakrius dostał nagrodę! Szaty, szaty nowe, czarne, czarne jak ona, jak jego pani, szaty dostał, dostał szaty, i płaszcz! Tak dostał też płaszcz, też czarny jak ona, i maske, maske też dostał, maske białą, białą jak jej włosy, jak włosy jego pani. I teraz już wie, wie gdzie ma czekać, ona mu powiedziała, ma się ukrywać w tunelach, tunelach pod miastem, zaprowadziła go, zaprowadziła i pokazała sale, on będzie w niej czekał, będzie w niej cierpliwie czekał.
Wpis Pięćdziesiąty Drugi - Szata mokra, biała maska, czyli nie-niezapomniana przygoda. - 15 Kythorn 1376 KD

Dziwnym trafem obudziłem się w kanałach Aulos, cały mokry i zziębnięty. Na sobie miałem jakąś starą szatę i przedziwną białą maskę. Nie wiem jak się tam znalazłem, ostatnie co pamiętam to jak uciekałem przed gnomojadem. W pamiętniczku znalazłem kolejne wpisy pisane tym dziwnym charakterem pisma, tym razem jednak zdawały mi się trochę inne, nie wiem czemu ale czuje że to coś ważnego, to takie dziwne uczucie. W dodatku jest tam kilka wielgachnych liter zapisanych jakimś czerwonym atramentem, a może nawet krwią, sam nie wiem. Coraz częściej się zastanawiam czy nie powinienem rzeczywiście iść do jakiegoś kapłana, tak jak radził Herbinn. A co jeśli rzeczywiście okaże się że nad sobą niepanuje? Co jak wsadzą mnie do więzienia? Aż się boje o tym myśleć.

Wpis Pięćdziesiąty Trzeci - O straszliwym duszokradzie, rogatym beboku. - 15 Kythorn 1376 KD

Gdy opowiadałem Valyssie o innych anialastych i diablastych istotach które spotkać można w Aulos, zauwarzyłem kolejnego rogatego pana. Wyglądał tak jak Cosimo, choć nie był do niego podobny, nie wiem jak to wytłumaczyć. Ten jednak był zupełnie nie milusi, nie to co Cosimo. Na początku spoglądał na mnie dziwacznie i nie chciał mi odpowiedzieć na dzień dobry, a potem chciał poznać moje imię by skraść moja dusze. Wtedy to stanowczo oświadczyłem że nie chce z nim paktować, ani w żaden inny sposób zaprzedawać mu duszy, gdyż jest moja i bardzo ją lubię. Gdy tylko to usłyszał, spojrzał się na mnie w taki strasznie-straszliwy sposób że aż mnie przeszły ciarki, i przestał się odzywać. To dobitnie świadczyło o tym że zalerzało mu tylko na mojej duszy. Musze to zgłosić straży.

Wpis Pięćdziesiąty Trzeci - Gnomojady, duszokrady i obiboki ze straży. - 16 Kythorn 1376 KD

Tak jak postanowiłem dzień wcześniej postanowiłem wszystko zgłosić straży. Opowiedziałem jednemu strażnikowi całą historie o duszokradzie, ale on nic nie chciał zrobić. W końcu jednak zmusiłem go by powziął działania śledcze, jednak ten słysząc że duszokrad zamierza zjeść moją wątrobę na kolacje, zląkł się tak bardzo że dał mu spokój, i poszedł na patrol zostawiając mnie z nim sam na sam. Wtedy to pojawił się gnomojad. Wystraszył mnie tak bardzo że spadłem z ławeczki. Na szczęście miałem przygotowane zaklęcie ewakuacyjne - niewidzialność. Rzuciłem je na siebie i siup, schowałem się do kwietnika. Tak schowany obserwowałem sytuacje zza krzaków. Duszokrad przeczesywał okolice swymi czerwonymi ślepiami, a gnomojad rozmawiał ze strażnikiem o tym jak mnie wytropić - na szczęście mu się to nie udało i poszedł sobie gdzieś, gdzie to nie wiem. Po pewnym czasie duszokrad zaczął wrzeszczeć coś o rosole z gnoma, gnomi móżdżku w sosie własnym i takich tam. Zląkłem się trochę, aż przeszły mnie ciarki, widocznie wtedy zatrzęsły się krzaki i zobaczył mnie duszokrad, skierował nam nie te swoje diabelskie oczy, które po chwili zaczęły płonąć, wyszczerzył kły i syknął jak wąż tym swoim obrzydliwym wężowym językiem. Dobrze że w tym momencie nie zawiodła mnie moja magia, zniewidzialniłem się po raz kolejny i ewakuowałem się do karczmy, tam kupiłem sobie dwie butelki miodku, żeby się uspokoić.

*Kolejny wpis nie prezętuje się tak starannie jak reszta, choć charakter pisma jest mniej więcej taki sam to litery są rozjechane, a w niektórych miejscach jest pełno kleksów*

Wpis Pięćdziesiąty Czwarty - Walka za wszystkie gnomy! - 16 Kythorn 1376 KD

Właśnie wypiłem dwie butelki miodku i stwierdziłem że uciekając przed tymi straszliwymi stworzeniami nigdy się od nich nie uwolnię. Muszę walczyć ze wszelkimi objawami gnomojadztwa i duszokractwa, inaczej wszystkie gnomy będą zastraszane i poniżane, ot co! Zamierzam teraz odszukać gnomjada i skopać go po kostkach! Zobaczy że nie warto zadzierać z gnomem, a ja przy okazji zyskam szacunek moich bratków. Jak załatwię sprawę z gnomojadem to to samo zrobię z duszokradem. Niech każdy gnomofob się dowie że Lopdo Greatorm nie da sobie w rzepe dmuchać!

*Od tego momentu litery powracają do normalnego rozmiaru, a charakter pisma jest znowu bardzo staranny*

Wpis Pięćdziesiąty Piąty - Ciemne lochy i straży fochy. - 16 Kythorn 1376 KD

Krucza muszę przestać pić. Przez alkohol wpadają mi do głowy dziwne pomysły. Z jakieś pół godziny temu zaatakowałem gnomojada. Co mi krucza odbiło? Przecież mógł mnie zjeść. Dobrze że tego nie zrobił, nie wiem czy się mnie przestraszył - użyłem czaru powiększającego który sprawił że wzrostem przewyższałem nawet owego gnomojada - czy straży. Zresztą to nie ważne, ważne że żyje, choć strasznie mnie boli łepetyna i brzuszek a w dodatku zostałem wtrącany do zimnego i ciemnego lochu. A no właśnie, opisze dokładniej co z tą ciemnicą. Gdy rzuciłem się na gnomojada, by skopać mu dotkliwie kostki, strażnik rzucił się na mnie i chwycił za ręce oraz począł mnie od niego odciągać. Gdy już "zabezpieczył" gnomojada przed gnomią furią, zaciągnął mnie do lochów gdyż: "taki jest rozkaz kapitana". Błagałem, płakałem, żaliłem się, mówiłem że boje się ciemności, ale jedyne co udało mi się wynegocjować to to że wypuści mnie gdy wytrzeźwieje. Wtedy to z odsieczą przybyła Valyssa, przepiękna kobieta półaniołek - tak wiem że już to mówiłem, ale ona jest tak piękna że mógł bym pisać o niej 100 razy, a nawet więcej - powiedziała że zostanie ze mną w celi póki mnie nie uwolnią. Bardzo mi ulżyło, w końcu zostać samemu w ciemnym lochu, a zostać w lochu razem z taką przepiękną, półanielską kobietą to wielka różnica. Valyssa obiecała że poopowiada mi o Jasnej Wodzie, jej rodzimym planie. Nie mogę się doczekać aż opisze mi miejsce gdzie mieszkają aniołki, półaniołki i inne, na pewno równie milusie istotki. Ciekawi mnie czy istnieje jakaś anielastą odmiana gnoma. Popytam, jeśli ktoś ją widział to tylko Valyssa.
Wpis Pięćdziesiąty Szósty - Jasna woda. - 16 Kythorn 1376 KD

Siedząc tak z Valyssą w celi, usłyszałem masę ciekawych ciekawostek o jej domu, rodzinnym planie, o dźwięcznej nazwie Jasna Woda. Jak powiedziała Valyssa, prócz jej patronki Sharess, na planie mieszka kilka bóstw:
-Bogini Miłości i Piękna - Ognistowłosa Sune.
-Bogini Szczęścia - Radosna pani Tymora.
-Bogini Bardów, tańca i rzeczy z tym związanych - Lliira.
-Bogini Pieniądza i ludzi obrotnych - Przyjaciółka kupców Waukeen.

Jasna Woda jest ponoć miejscem wiecznych, nieustających, nieprzerwanych i najwspanialszych zabaw jakie kiedykolwiek mogło by widzieć gnomie oko. Wszędzie jest pełno bardów i tancerzy, no i oczywiście pełno aniołków, takich prawdziwych aniołków w stu procentach. Pewnie są jeszcze piękniejsze od Valyssy, ale jakoś nie mogłem jej o to zapytać. W każdym razie, z tego co mówiła Valyssa, każdy z tych aniołków jest na tyle milusi, że mógł bym z nim latać nieustannie, gdy by mnie tylko naszła ochota. A gdyby mi się znudziło latanie mógł bym pójść popływać w krystalicznie czystej rzeczce, pójść pozbierać kwiatki do najpiękniejszego i najbezpieczniejszego z lasów jakie znajdują się gdziekolwiek na świecie lub poza nim. Mógł bym też pójść do któregoś z miasteczek żeby dołączyć do biesiadujących mieszkańców. Nie musiał bym też przejmować się zupełnie niczym, ani ubraniem - dnie i noce są bardzo ciepłe, ani jedzeniem - każdy kogo bym poprosił podzielił by się ze mną, ani pieniędzmi - no bo po co złoto w takim raju? Po nic. Zastanawiam się tylko po co Valyssa stamtąd uciekła, po co przybyła na tą przedrowioną i przediabloną wyspe, skoro mogła żyć w taki wspaniały sposób? Następnym razem się jej o to na pewno zapytam. A właśnie, bo bym zapomniał, miałem opisać jeszcze najpiękniejsze według Valyssy miejsce w całej Jasnej Wodzie. To taka mała zatoczka, polana otoczona z trzech stron przez krystalicznie czystą rzeczkę. Wszędzie pełno pięknych roślinek, drzew i krzaczków, a przy samej rzeczce znajduje się malutka plaża, którą słońce częściowo zasłonięte przez krzaczki oświetla w niewyobrażalnie piękny sposób. Valyssa mi opowiadała jak wylegiwała się tam całymi dniami, a jedyne co wtedy słyszała to szelest liści, delikatnie poruszanych przez leciutki wiaterek.

Wpis Pięćdziesiąty Siódmy - FMDK, przygotowania. - 16 Kythorn 1376 KD

FMDK, nasza wspaniała gnomią inicjatywa powoli się rozwija. Zaraz po tym jak wytrzeźwiałem i wypuścili mnie z więzienia, udałem się wraz z Herbinnem do UNG i wynająłem amfiteatr Aulos. Kosztowało nas to dwa tysiące sto złotych monet, ale myślę że było warto. W końcu dobra lokalizacja to podstawa. Zaraz potem udaliśmy się do portu by zamówić transport różnistych gnomich wynalazków z Lantanu. Nie było to jednak łatwe zadanie, żeby w ogóle dostać się do kapitana musiałem pójść po jakiegoś groga czy grogla, a może jeszcze jakoś inaczej... W każdym razie był to dość mocny trunek, pity głównie przez żeglarzy. Gdy już kupiłem w morskim wilku - śmierdzącej i przepełnionej szczurami karczmie, blee... - owy napój, i zaniosłem go panu marynarzowi, on zaprowadził nas do kapitana. Po długich negocjacjach udało mi się zbić cenę za transport ponad dwukrotnie. Pan kapitan chyba nigdy nie negocjował z najlepszym negocjatorem w Faerunie, gnomem, ot co! W każdym razie dałem mu list do cioci Lissy, żeby pomogła mu znaleźć jakieś ciekawe cudeńka w przystępnej cenie, a gdyby nie starczyło złota, żeby się coś dorzuciła. W końcu to wspólna inicjatywa wszystkich gnomów, nawet jeśli o tym nie wiedza i żyją poza Aeris.

*Między tymi kartki włożono kopie listu.*

Dzieńdoberek Ciociu!

Pisze do ciebie w ważnej sprawie, otóż wraz z Herbinnem
- niedawno poznany przeze mnie gnom - postanowiłem
urządzić festiwal gnomiej kultury. Chcemy zaprezentować
długonogą wszelkie gnomie zalety i umiejętności. W tym
celu wynająłem statek na Lantan, pan kapitan ma kupić lub
wypożyczyć nam kilka wynalazków. Ale jak wiadomo złota
jest zawsze za mało, nam też pewnie nie starczy na wszystkie
cudeńka jakie chcielibyśmy pokazać. Więc chciałem poprosić
cię o pomoc, pomóż panu kapitanowi załatwić tą całą
maszynerie w jak najlepszej cenie a gdyby na coś zabrakło
to dopłać trochę, obiecuje że jak tylko wrócę na Lantan oddam
ci złoto.

Twój kochający bratanek, Lopdo.
Wpis Pięćdziesiąty Ósmy - Łysy Czarodziej. - 27 Kythorn 1376 KD

Dziwne istoty chodzą po tej wyspie, dziś, gdy chowałem się w kwietniku przed kolejny duszokradem, zauważyłem na głowie pewnego czarodzieja dziwne znaki. Sam czarodziej był chudy, średniego wzrostu, cerę miał ziemistą, zupełnie tak tatko opisywał mi tych straszliwych czerwonych magów. Trochę się zląkłem na początku, ale postanowiłem że przerysuje sobie ten tatuaż, może wtedy jakiś mistrz konwentu będzie mógł mi odpowiedzieć na pytanie czy on rzeczywiście był tym czerwonym magiem. Tak jak postanowiłem tak zrobiłem, zakradłem się za ławeczkę i przerysowałem ten tatuaż. Teraz jestem tylko ciekawy co z tego wszystkiego wyniknie, no i po co czerwony mag by przybył na wyspę. To ciekawe, nawet bardzo ciekawe, ale muszę uważać na siebie, z tego co mi opowiadał tatko to długo bym nie pożył gdybym zadarł z takim czarodziejem.

*Pod tym wpisem znajduje się dość duży obrazek przedstawiający jakieś dziwaczne znaki*



Wpis Pięćdziesiąty Dziewiąty - Bandyci z UNG. - 27 Kythorn 1376 KD

No więc jak już wyszedłem z tych krzaków całych, po tym jak przerysowywałem ten tatuaż, zaczepił mnie jakiś zamaskowany mężczyzna pytając ile mam złota i takie tam. Mocno się przestraszyłem że okradną mnie z moich oszczędności, i to w dodatku w centrum miasta. Tak więc jak zwykle zastosowałem ewakuacyjny plan awaryjny, krzyknąłem dwa razy "Straż! Ratunku! Bandyci!", czy coś w tym guście, po czym użyłem mojego ulubionego zniewidzialniającego zaklęcia, no i w nogi. Dobrze że pan Laviet siedział niedaleko, podbiegłem do niego szybko i poprosiłem o pomoc. Jak mi wyjaśnił pan Laviet, to nie byli bandyci a UNG, Urząd Nadzoru Gospodarczego, chodzili w maskach aby zachować anonimowość, ale po co to ja nie wiem. W każdym razie cała ta historia zakończyła się szczęśliwie, podałem tylko swoje imię i nazwisko, powiedziałem czym się zajmuje, ile mam złota, i tym sposobem uniknąłem ciemnicy za sprzeciwianie się urzędnikowi państwowemu.

Wpis Sześćdziesiąty - Wyprawa do Silwood: Magiczny pierścień raz poproszę. - 27 Kythorn 1376 KD

Po ty jak przeliczyłem złoto, aby podać "stan sakwy" panu z UNG, stwierdziłem że stać mnie na magiczny pierścień. A więc poszedłem do miejscowego sklepu z magicznymi przedmiotami, okazało się jednak że czarodziej handluje jedynie zwojami. Trochę mnie to co prawda zdziwiło, ale nie zraziłem się tym zbytnio i poszedłem na targ, jednak tam również nikt tak owego nie posiadał. To dość dziwne, tylu kupców i to na dodatek w stolicy, a żaden nie posiada magicznej biżuterii.

Wpis Sześćdziesiąty Pierwszy - Wyprawa do Silwood: Drużyna Pierścienia. - 27 Kythorn 1376 KD

Ponieważ w Aulos nie mogłem kupić żadnego pierścienia, postanowiłem zebrać kilka osób i pójść do Silwood. Wielu chętnych jednak nie było, na szczęście wierny gnomi obrońca, pan Laviet, nie zawiódł i tym razem, poproszony o eskortę zgodził się bez wahania, a w dodatku nie chciał nawet złota które sam mu zaoferowałem. Kiedyś byłem trochę uprzedzony do długonogów, teraz jednak widzę że się myliłem, są dobre długonogi i są złe długonogi, a pan Laviet na pewno zalicza się do tych pierwszych.

Wpis Sześćdziesiąty Drugi - Wyprawa do Silwood: Elfi Krąg. - 27 Kythorn 1376 KD

Idąc traktem, razem z panem Lavietem, podziwiałem widoczki, w końcu pierwszy raz miałem okazje zobaczyć ten piękny elfi las. Mruknąłem coś że to jedno z najpiękniejszych miejsc jakie w życiu widziałem, a pan Laviet odpowiedział mi że jest na tej wyspie miejsce ponoć sto razy piękniejsze, miejsce zwane elfim kręgiem. Rzecz jasna od razu chciałem tam iść, jednak pan Laviet powiedział mi że na wejście tam potrzebna jest zgoda elfów. Posmutniałem nieco, w końcu omijała mnie wspaniała przygoda, jednak pan Laviet powiedział że zna pewną elfkę, która powinna mi takiej zgody udzielić, no i że z nią o tym porozmawia. Nie mogę się doczekać kiedy zobaczę to wyśnione miejsce. Coś czuje że dziś w nocy przyśni mi się ten elfi krąg, co ja bym dał żeby zobaczyć go chociaż we śnie.

Wpis Sześćdziesiąty Trzeci - Wyprawa do Silwood: Biedny wilczek. - 27 Kythorn 1376 KD

Idąc z panem Lavietem dalej traktem, napotkaliśmy wielgachnego wilka, wielkości co najmniej stodoły, albo i nawet większy. Oczywiście ja chciałem go zostawić w spokoju, wyglądał tak niewinnie, porostu poszedł na polowanie. Zaproponowałem więc że zniewidzialnie siebie i pana Lavieta, i przejdziemy sobie spokojnie obok, ten jednak nie słuchając mnie rzucił się na wilka z mieczem. Mimo że wilk dzielnie się bronił - pokąsał dość mocno pana Lavieta - w końcu padł pod naporem ciosów. Pytałem pana Lavieta po co było zabijać te nie robiące nic złego zwierze. On powiedział tylko że był chory, ale czemu tak sądził to ja nie wiem. W każdym razie szkoda... szkoda że nie udało mi się powstrzymać tego bezsensownego rozlewu krwi. Biedny wilczek.

Wpis Sześćdziesiąty Czwarty - Wyprawa do Silwood: Samurajstwo i Kara-Tur. - 27 Kythorn 1376 KD

Gdy już pan Laviet przemył i opatrzył rany, poszliśmy dalej. Wtedy to nawiązała się dość ciekawa rozmowa. Mianowicie okazało się że pan Laviet jest swego rodzaju samurajem, wojownikiem z Kara-Tur, choć sam z Kara-Tur nie pochodzi. Popytałem się na czym to wszystko polega no i dowiedziałem się kilku bardzo ciekawych rzeczy, mianowicie: Samurai nader wszystko ceni swój miecz, katane, w niej są zaklęte dusze jego przodków, szkoli się w walce nim, pragnąc osiągnąć doskonałość, stać się jednością ze swoim orężem. Prócz katany samuraj posiada jeszcze drugi, krótszy miecz, wakizashi. Para tych mieczy nazywana jest daisho. Dowiedziałem się też czegoś o życiu tych nietypowych wojowników, jest ono, jak to powiedział pan Laviet: "jak kwiat Sakury" - pięknego drzewa o różowych liściach - krótkie ale wspaniałe. Jeśli samuraj się zhańbi porażką, musi wykonać seppuku aby zachować honor. Co to jest to seppuku? Na początku sam nie wiedziałem. Pan Laviet jednak mi wytłumaczył, seppuku to rytuał podczas którego samuraj wbija sobie ceremonialny sztylet, o nazwie kusungobu, w brzuch. Bardzo mnie to zdziwiło, w końcu nawet ja bym nie zrobił czegoś takiego gdyby mi się coś nie udało. Poprosiłem więc pana Lavieta o wyjaśnienie mi dokładnie, po co samuraj się zabija, no i oczywiście co samuraj uważa za porażkę. Dowiedziałem się więc że najgorszym dla samuraja dyshonorem, było by nieobronienie własnej kobiety lub mistrza, sensei'a. W takiej sytuacji samuraj musi popełnić samobójstwo by odzyskać honor. Zapytałem się więc czy nie mądrzej by było zapłacić kapłanowi za wskrzeszenie danej osoby, dowiedziałem się jednak że wskrzeszenie to również hańba, tyle że dla duszy. Potem dowiedziałem się jeszcze że pan Laviet nie jest takim stuprocentowym samurajem, samuraj musi służyć swemu panu, bez pana jest on jedynie roninem. Chciałem więc pomóc panu Lavietowi zostać prawdziwym samurajem poprzez zostanie jego panem. Dowiedziałem się jednak że taki "pan", powinien zajmować jakieś wysokie stanowisko, mieć kilka swoich wsi, i ogółem powinien być istotą o błękitniej krwi. Kiedyś mi się zdawało że Aeris jest najdziwniejszym miejscem na świecie, widać myliłem się i to bardzo. Musze się wybrać kiedyś do Kara-Tur, kto wie jakie tam cuda można zobaczyć.

Wpis Sześćdziesiąty Piąty - Wyprawa do Silwood: U celu podróży. - 27 Kythorn 1376 KD

Po długiej i pełnej różnistych niespodzianek drodze wreszcie dotarłem do Silwood. Miasto zrobiło na mnie dość pozytywne wrażenie, niby mniejsze od Aulos i to znacznie, a dużo lepiej ufortyfikowane. Potężne mury osłaniały je ze wszystkich stron, a przed murami wykopana była głęboka fosa, brama miejska była olbrzymia i wyglądała na naprawdę solidną. Prócz tego przez środek miasta płynęła mała rzeczka, a na rynku znajdowała się naprawdę piękna fontanna z pomnikiem. Pozytywne wrażenie jednak dość szybko znikło i zostało zastąpione lekkim zrezygnowaniem, okazało się że w Silwood, również żaden z kupców nie posiada żadnej magicznej biżuterii. Będę musiał chyba zamieścić jakieś ogłoszenie w tej sprawie, nie dam za wygraną, na pewno kupie ten pierścień. Szkoda tylko że tyle się nachodziłem na marne, no i że ten biedny wilczek zginął bezsensu.
Wpis Sześćdziesiąty Szósty - Rada samuraja i... jego portret. - 27 Kythorn 1376 KD

Znów go widziałem, gnomojada we własnej osobie. Właściwie to sparaliżował mnie strach, sparaliżował mnie do tego stopnia, że aż jeden strażnik zwrócił na to uwagę i zaczął mnie wypytywać czemu to tak boje się tego gnomojada. Po krótkiej rozmowie ustaliłem z nim że będzie ją bacznie obserwował aby sprawdzić czy mam racje. Po chwili jednak podszedł do mnie pan Laviet i okazało się że gnomojad jest jego przyjacielem, a na dodatek on twierdził że ta osoba którą uważam za gnomojada, wcale nie jest gnomojadem. Skoro z ust takiego "paladyna wschodnich krain" padły takie słowa, musiałem to poważnie przemyśleć. No i przemyślałem. Długo mi to nie zajeło, umówiłem się z panem Lavietem że pójdziemy z tym gnomojadem do kapłana, żeby rzucił sfere prawdy. Wtedy to zadam jej pytanie czy chce mnie zjeść, nie będzie potrafiła skłamać, więc wszystko wyjdzie na jaw. No chyba że to istotnie nie gnomojad, ale ja tam w to nie wierze. I jeszcze jedno, pan Laviet pozwolił mi się narysować, założył nawet do tego odświętną szatę o nazwie kimono. Krucza no, samuraj jak się patrzy.

*Pod tym wpisem znajduje się zajmujący ponad pół kartki szkic człowiek z kataną*


Wpis Sześćdziesiąty Siódmy - Gnomojad co gnoma nie jadł. - 28 Kythorn 1376 KD

Tak jak obiecałem panu Lavietowi, poszedłem do gnomojada i dałem mu się wytłumaczyć ze stawianych mu zarzutów gnomożerstwa. Razem z kilkoma nie znanymi mi wcześniej, ale widocznie wielce zainteresowanymi sprawą elfami, poszliśmy do świątyni. Pekinie się uśmiechając poprosiłem kapłana o pomoc, ten najwyraźniej miał dobry humor bo uśmiechnął się do mnie równie milusio, po czym rzucił na gnomojada sfere prawdy. Wtedy to zacząłem zadawać pytania, najpierw "Czy zjadła pani kiedyś jakiegoś gnoma?", potem "Czy chciała by mnie pani zjeść?", a na koniec "Czy jest pani gnomojadem?". Odpowiedź na wszystkie trzy była przecząca, na początku nie mogłem w to uwierzyć, byłem przecież w stu procentach pewien że pani Glasa jest gnomojadem. Podejrzewałem nawet że ojczulek jest z nią w zmowie, i próbuje ukryć jej gnomożerstwo. Przyjrzałem się jednak dokładnie efektom zaklęcia, przypomniałem sobie też słowa, i gesty które ojczulek wykonywał gdy rzucał zaklęcie, i stwierdziłem z całą pewnością że to sfera prawdy. Nadal mocno zdziwiony tym faktem, postanowiłem przeprosić pani Glase. Ona jednak długo, a właściwie wcale się na mnie nie gniewała, dała mi rękę na zgode, po czym pozwoliła się przytulić, powiedziała nawet że jej milusio. Ja jednak na tym nie poprzestałem, wiem że dla pani Glasy byłem naprawdę niemiły, i to tak naprawdę bez powodu. Postanowiłem więc jej to wynagrodzić, dałem pani Glasie anielski ametyst, który dostałem od pana Qaphsiel. Co prawda był dla mnie naprawdę cenny, ale wiem że narobiłem wielkiego bigosu, i że musiałem za to jakoś zapłacić. Teraz mam tylko nadzieje że pani Glasa naprawdę mi przebaczyła, i że nie pamięta już jak skopałem jej kostki.

Wpis Sześćdziesiąty Ósmy - Elf budowniczy, zawsze da rade! - 28 Kythorn 1376 KD

Dzisiaj dowiedziałem się sporo ciekawych rzeczy o Evermeet, a właściwie to o jego architekturze. Jak mi zostało to wyjaśnione, "Elfy nie budują domów, Elfy tworzą domy w harmonii z naturą". Kreują je za pomocą magii z drewna, kamienia, lub kryształu. Kryształowy dom, to dopiero musi być coś, nic się nie może z nim pewnie równać, nawet najpiękniejsza gnomia norka. Jak się jednak okazało, dom nie jest najwspanialszą budowlą z kryształu na Evermeet. W jego stolicy, zwanej Leuthilspar, królowa Evermeet posiada cały zamek z kryształów. Aż nie chce mi się wierzyć żeby coś tak bajecznego mogło powstać na Torilu, obiecałem sobie że zdobędę jakoś laskę elfiej królowej, przysłuże się jakoś dla elfiego ludu, i wyprosze wstęp na Evermeet choćby na jeden dzień, choćby na jedną godzine. Zrobie wszystko, choćbym miał i dusze sprzedać duszokradowi jakiemuś to to zrobię, byleby ujrzeć na własne oczy kryształowy pałac.
*Od tego momentu charakter pisma zmienia się na dużo bardziej niestaranny i chaotyczny, a słowa zapisywana są wspak, w języku piekielnym.*

Budzi się, tak, on się budzi. Nad jego głowa martwy, martwy co nie chodzi, martwy nabity na pal. On wstaje, wstaje i rozgląda się, nie wie gdzie jest, nie pamięta jak zasnął, ZNOWU NIE PAMIĘTA JAK ZASNĄŁ!*Te litery są znacznie większe od reszty* Widzi tylko kobietę, straszną kobieta, ona rozkazuje ogniowi, rozkazuje ogniowi a ogień rozbija się o ścianę. Ona do niego mówi, mówi że on ma jej coś powiedzieć, szuka kogoś, szuka jakiegoś czarodzieja, ale on go nie zna. Ona mu nie wierzy! Mówi że on zginie, zginie zabity przez nią, zabity przez ogień którym ona włada. On się nie boi, podchodzi bliżej i mówi, mówi że ma potężna panią, potężna pani która się zemści, zemści na niej, jeśli zabije go ogień, ogień którym ona włada. Ona jednak się nie boi, nie boi sie jego pani! NIE BOI SIĘ NAWET JEGO PANI!*Ostatnie kilka słów jest znowu zapisane większymi literami* Rozkazuje ogniowi, rozkazuje mu a on uderza w Druxukrliakriusa, on się pali, on cierpi, cierpi z bólu a ona się śmieje. Teraz nawet on się boi, nawet on się jej boi i nie wie co zrobić. Ona znów pyta o czarodzieja, ale on go nie zna, on go nie zna i mówi to jej, mówi ale ona nie wierzy, ona mu nie wierzy i zadaje mu ból, straszny, ból, on krzyczy! Krzyczy z bólu, błaga żeby ona przestała, ale ona nie przestaje! NIE PRZESTAJE!*Te słowa również zapisane są dużo większymi literami.* Pyta ciągle o tego czarodziej, on go nie zna, ale ona cały czas o niego pyta, i pyta. On chce żeby ona przestała, chce tego, ale ona nie chce, ale ona nie przestaje. On cierpi, cierpi cały czas. Ale on wie też że znalazł kolejny klucz, tak, kolejny klucz! Jego pani, ona zna język demonów, tak język demonów. Ale ona, ona zna język diabłów. Może on się dowie, czemu on? Czemu sam? Może on się dowie jeszcze, jeszcze więcej, chce wiedzieć, chce wiedzieć jak miał na imię! Jak miał na imię zanim jego pan nadał mu nowe, zanim jego pan nazwał go Druxukrliakrius, on chce wiedzieć. On jej mówi że ona jest kluczem, mówi jej to ale ona ciągle zadaje mu ból, ciągle pyta o czarodzieja, czarodzieja którego on nie zna. Potem on czuje ból, coś go uderza, uderza go i zadaje ból. Więcej on nie pamięta. Znów nie pamięta jak zasnął, ZNÓW NIE PAMIĘTA JAK ZASNĄŁ!*Następne dużo większe litery.*

*Kolejny wpis jest już zapisany we wspólnym, charakter pisma jest schludny, a kartka czysta od wszelkiego rodzaju zamazań czy kleksów.*

Wpis Sześćdziesiąty Dziewiąty - Gonitwa za kotem i koszmar, a może nie koszmar? - 28 Kythorn 1376 KD

Powoli dobijają mnie te nagłe utraty pamięci, zwykle kończyły się one niegroźnie, co najwyżej byłem mokry albo zmarznięty. Ten jednak był inny, gdy się obudziłem, byłem cały poparzony, krwawiłem, wszystko mnie bolało tak bardzo jak jeszcze nigdy mnie nie bolało. Ostanie co pamiętam to czarnego kotka, podbiegł do mnie i chyba chciał trochę rzepy bo wąchał moją łapkę. Potem zaczął uciekać, nie wiem co mnie podkusiło ale zacząłem go gonić. Gdy wybiegł z miasta i wskoczył na drzewo poczułem się jakoś dziwnie. Jak bym miał zaraz zemdleć. Oczy mi się same zamknęły i... i dalej to już śniłem, a przynajmniej taką mam nadzieje. Przyśniło mi się w każdym razie że przeniosłem się do jakiegoś szarego pokoju, wszędzie były trupy, wisielce i inne okropności. Pamiętam też jakąś kobietę, mówiła coś do mnie ale nie pamiętam już co. Wtedy się chyba obudziłem. Ten czarny kot, on mnie chyba lizał po policzku. Ledwie żywy zdołałem doczołgać się do bramy Aulos, a tam jeden ze strażników dał mi miksture leczniczą, potem jeszcze jakiś krasnolud rzucił na mnie kilka zaklęć, no i poczułem się trochę lepiej. Jakoś doszedłem do karczmy i położyłem się spać, a rano znowu zobaczyłem te niezrozumiałe wpisy w moim pamiętniczku. Choć ten cały koszmar wydawał się taki nierealny, wszystko było szare, żadnych kolorów. To jednak zastanawiam się czy to mógł nie być sen, w końcu od gonitwy za kotem nie obudził bym się ledwie żywy pod drzewem.
Wpis Siedemdziesiąty - Dama z łasiczką. - 29 Kythorn 1376 KD

Dziś rano poznałem kolejną milusią osobę, a właściwie nawet dwie. Panią Rosalinde i jej łasiczke, Falange, śmieszne imię jak dla łasicy, mnie się kojarzy z formacją krasnoludzkich wojowników, no ale to nieistotne. Najważniejsze jest to że pani Rosalinda jest osobą naprawdę przemilusią, zresztą jej łasiczka też, w dodatku lubi rzepe, co też już świadczy o jakimś stopniu pokrewieństwa mentalnego z gnomami. Na ale mimo swojego przemilusiego w dotyku futerka, Falanga nie jest aż tak przyjazna jak Rosalinda, a panią Rosalinde choć krótko, to chyba jednak dobrze znam. Razem z nią poszliśmy szukać barda, a gdy wreszcie go znaleźliśmy w karczmie "Pod Rynną", zaczęliśmy tańcować. Początkowo miałem z tym spore problemy, w końcu jestem ładnych kilka stóp niższy od pani Rosalindy. Potem jednak rzuciłem na siebie zaklęcie powiększające, i tańcowanie rozpoczeło się na dobre. Tańcowaliśmy i tańcowaliśmy, ogółem byłe milusio i cudownie, wprawdzie w pewnym momencie przydepnąłem sobie płaszcz i upadłem na panią Rosalinde, ona jednak mnie utrzymała i nic nie mówiąc uśmiechneła się tylko do mnie. Gdy już się zmęczyliśmy tym tańcowaniem, zaprosiłem panią Rosalinde na miodek, porozmawialiśmy o różnych-różnistych-różnościach a nawet dowiedziałem się że ojciec pani Rosalindy pochodzi z Lantanu, poopowiadałem jej trochę jak jest w Sambar, i jak wygląda życie typowego Lantańczyka. Dowiedziałem się też że pani Rosalinda lubi malować, więc pokazałem jej swoje rysunki. Popytała się trochę o Valyssa i Qaphsiela, ale najbardziej chyba zaintrygował ją pan Laviet, samuraj, czyli paladyn wschodnich krain. Skoro pani Rosalinda lubi tak malować to może ją poproszę żeby namalowała mnie, właściwie to przydał by mi się portret, a sam siebie przecież nie narysuje.
Wpis Siedemdziesiąty Pierwszy - Świat oczami ślepca. - 29 Kythorn 1376 KD

Latharey, dość młoda dziewczyna o tym imieniu zapytała mnie dzisiaj o drogę do karczmy. Dopiero po pewnym czasie zauważyłem że jest ślepa. Na oczach miała jakąś przepaske, ogółem wyglądała jak siedem nieszczęść. Aż mi się jej żal zrobiło. Popytałem się jej trochę jak to jest, co się widzi, a raczej czego się nie widzi. Odpowiedziała mi jedno: "czerń", to musi być okropne mieć przed oczami cały czas coś takiego, taka nicość musi być naprawdę przerażająca, nie wiem jak można się do niej przyzwyczaić. Postanowiłem że jej pomogę, w końcu ja choć nigdy szczęściarzem nie byłem, mam życie znacznie lepsze od tej biednej kobiety. Zastanawiałem się tylko jak jej podrzucić trochę złota, w końcu nie mogłem się tak zapytać wprost, nie chciałem żeby zrobiło się jej przykro. Okazja jednak znalazła się sama, gdy pan Laviet spisywał jej dane dla UNG, i zapytał o złoto, ona podała mu swoją sakwe aby sam przeliczył, w końcu sama nie była w stanie. Potem poszedł spisywać reszte, a pani Lathareya dopiero po chwili uświadomiła sobie że nie oddał jej sakwy, i zapytała się "Czy tak wygląda tutejszy rabunek?". Gdy już mi wszystko wytłumaczyła, popędziłem co sił w nogach do pana Lavieta po ową sakwe, a gdy już ja dostałem, otworzyłem, i wsypałem do niej około dwustu monet. Zresztą mam lepszy pomysł, pójdę do jakiegoś kapłana i popytam się czy był by ją w stanie uleczyć. Żaden długonóg nie powinien tak cierpieć.
Wpis Siedemdziesiąty Drugi - Żywiołaczek. - 29 Kythorn 1376 KD

Ognisty pan Derner to kolejna dziwna istota poznana przeze mnie na tej wyspie. Dzisiaj już nawet mówiłam panu Lavietowi że Aeris mnie nudzi, poodkrywałem już na nim wszystko co ciekawe i nie mam już co odkrywać. To na całe szczęście okazało się jednak nieprawdą, pan Derner jest naprawdę ciekawą istotą. Gdy się przy nim stoi aż czuć ciepło jakie od niego bije, taki żywy piecyk. Wygląda również dość dziwacznie, jego skóra jest koloru żarzącego się węgla a jego czerwono pomarańczowe włosy tańczą jak płomienie. Gdy się zdenerwuje - a denerwuje się dość często, szczególnie jeśli nazywam go żywiołaczkiem - jego oczy zaczynają błyszczeć jakby płonęły. Jest co prawda trochę gburowaty, ale póki go nie obrażam to jest nawet milusi. Przodków też ma ciekawych, gdy go pierwszy raz nazwałem żywiołaczkiem, powiedział mi coś takiego: "Nazywanie mnie żywiołaczkiem jest dla mnie obelgą, w moich żyłach płynie krew wspaniałych istot, jestem potomkiem ifrytów, dżinów ognia, i nie życzę sobie żebyś mnie więcej tak nazywał, zrozumiano gnomie?". Potrafi też stanąć w płomieniach, normalnie jak żywa pochodnia, wygląda wtedy jak by się oblał ogniem alchemicznym, jednak jak widać wcale go to nie boli. Początkowo bałem się nawet podać rękę temu dziwacznemu panu, gdy jednak zapewnił mnie że się nie poparzę, rękę mu podałem, i w ten sposób zyskałem nowego przyjaciela. Teraz tylko marzy mi się aby poznać żywiołaczka z każdego z pozostałych żywiołów, pewnie są równie ciekawi o ile nie ciekawsi.

*Poniżej znajduje się szkic płonącego człowieka, całość wykonana jest za pomocą ołówka, jednak włosy tej postaci pokolorowane są za pomocą pomarańczowych kredek.*


Wpis Siedemdziesiąty Trzeci - Lopdo Grea-fob. - 29 Kythorn 1376 KD

Jak się później okazało, przyjaciółka, a może nawet dziewczyną pana Dernera, był jeden z duszokradów, który jak się później dowiedziałem miał, a właściwie miała na imię Mariam. Jak zwykle zacząłem wrzeszczeć i uciekać, ale pani Mariam widocznie mocno się o to wkurzając, zaczęła mnie nazywać fobem. Wpierw to się obraziłem, no bo jak to Lodpo Greatrom, najmniej fobowska osobowość tej wyspy, która organizuje FMDK tylko po to by zlikwidować fobowatość, jest fobem? No to przecież nie do pomyślenia. Postanowiłem więc podejść bliżej i obalić argumenty duszokrada, to mi się jednak nie udało. W pewnej chwili zrozumiałem, ja jestem naprawdę fobem, prócz jednego z duszokradów który straszył zrobieniem ze mnie rożnych potraw, żaden z nich nie zrobił mi nic złego, a ja mimo to traktowałem je jak zło konieczne, wyzywałem od duszokradów, a czasami nawet nasyłałem na nich strażników. Gdy doszło to do mnie, postanowiłem jak najszybciej przeprosić panią Mariam, no i oświadczyłem że już nigdy nie nazwę jej, jak i żadnej jej podobnej istoty duszokradem. Pani Mariam okazała się nawet całkiem miła, podała mi łapkę na zgodę i powiedziała że nie będzie już chować urazy. Cała ta sytuacja zmieniła jednak mocno mój światopogląd, zaczynam się nawet zastanawiać czy przypadkiem nie jestem drowofobem, to prawda, one są złe, okrutne i w ogóle. Ale tak naprawdę żaden jeszcze nie zrobił mi krzywdy i nie mam powodu być dla nich taki nie miły. Przemyślę to sobie wszystko dokładnie kiedy indziej, teraz kładę się spać.
Wpis Siedemdziesiąty Czwarty - Widok z lotu orka, a właściwie to z jego ramienia. - 30 Kythorn 1376 KD

Bawiąc się dzisiaj zaklęciem powiększającym, razem z Herbinnem i nie-gnomojedzącym, świeżo poznanym półorkiem, panem Hurillem. Odkryłem jak wiele możliwości daje bycie długonogiem, i to w dodatku olbrzymiasto-ogromnym długonogiem. Gdy rzuciłem na pana półorka czar powiększający, on przybrał rozmiary solidnej stodoły, a przynajmniej takiej był wysokości. Co prawda jakiś gburowaty krasnolud nas troszkę zwymyślał za zakłócanie spokoju i straszenie ludzi, ale prócz tego zabawa była świetna. Pan półork wziął mnie i Herbinna na ramie, a widok stamtąd był przecudny, nie dużo gorszy niż ten którego uświadczyłem podczas pamiętnych lotów z panią Valyssą i panem Qaphsielem. Będę musiał popracować nad jakimś jeszcze bardziej zolbrzymiającym zaklęciem, chciał bym zobaczyć jak to jest mieć dziesięć, albo i piętnaście stóp wzrostu.

Wpis Siedemdziesiąty Piąty - Adi. - 30 Kythorn 1376 KD

Trzydziestego Kythorna, po ponad miesiącu spędzonym na Aeris, poznałem pierwszą, ale za to przemilusią gnomke, o urodzie przecudnej, i przecudnie dźwięcznym głosie. Nazywała się Adi, imię dość krótkie, ale za to jakże dźwięczne i melodyjne. Skąd pochodzi to nie wiem, nie chciała się przyznać, mówiła że woli o tym nie rozmawiać a ja nie chciałem jej zbytnio naciskać, wolałem rozmawiać o przyjemniejszych rzeczach, gdyż Adi naprawdę była urocza, miała w sobie to coś. Po niestety krótkiej rozmowie, pożegnałem się z Adi obiecując jej że już nie długo spotkamy się ponownie. Pozwoliła mi nawet dać sobie buziaczka, czuje że to będzie wspaniała przyjaźń, a kto wie, może i coś więcej.
Wpis Siedemdziesiąty Szósty - Długonóg rzepojad. - 1 Flamerule 1376 KD

Pierwszego dnia, tego cudownego jesiennego miesiąca jakim jest Flamerule, udało mi się osiągnąć wielki antygnomofobiczny, i antyrzepofobiczny sukces. Zaproponowałem panu Mehmenowi mały poczęstunek, oczywiście pierw odmówił, jak każdy długonóg był uprzedzony do gnomich smakołyków. Później jednak przekonałem go że wszystkiego w życiu należy spróbować, i nawet jeśli rzepa mu nie zasmakuje - co oczywiście było niemożliwe - to i tak warto sprawdzić, chociażby po to żeby móc powiedzieć w przyszłości: "Tak, jadłem rzepę i mi nie smakuje." Tak więc podałem panu Mehmenowi małą rzepe, specjalnie taką gdyż taka ma łagodniejszy smak. Pan Mehmen ukroił sobie kawałeczek i po chwili stwierdził że: "Gdyby to jeszcze posolić, to by było nawet zjadliwe". Ucieszyłem się gdy tylko to usłyszałem, mam nadzieje że teraz pójdzie już z górki, i na FMDK razem z Herbinnem będziemy mogli karmić wszystkie długonogi rzepą.

Wpis Siedemdziesiąty Siódmy - Elfi krąg. - 1 Flamerule 1376 KD

Po raz drugi pisze już o elfim kręgu, miałem nadzieje że gdy będę pisał o nim po raz drugi to opisze stamtąd jakieś wspaniałe widoczki. Powód tego wpisu jest jednak inny, jakiś krucza niemilec nasłał na elfi krąg dziesiątki bestii z podmroku, tak słyszałem od jednego z elfów. Owe bestie nazywane są umbrowymi kolosami, ja co prawda takiego nie widziałem, ale wyglądają ponoć jak opancerzone trolle z wielgachną głową robala. Blee... muszą być naprawdę brzydkie, wole sobie ich nawet nie wyobrażać. W każdym razie mam nadzieje że elfy odbudują swoją świątynie jak najszybciej, no i że oczywiście pozwolą mi ją zobaczyć. Właściwie to nie zdziwił bym się gdyby od tej pory wpuszczane tam były tylko elfy. W końcu na miejscu elfów, po czymś takim też bym się bardzo obawiał. Krucza, nie wiem co bym zrobił takiemu niemilcowi gdyby potraktował w ten sposób którąś ze świątyń lub kapliczek Baravara.
Wpis Siedemdziesiąty Ósmy – Drowy nie potwory. - 4 Flamerule 1376 KD

Po tym jak pani Mariam uświadomiła mi że jestem fobem, postanowiłem zwalczać swoją fobowatość względem każdej rasy, nawet drowów. Tak więc gdy wyszedłem z karczmy po obiadku, na rynek Aulos i zobaczyłem drowa, pomyślałem: To jest ten moment Lopdo, musisz się przełamać i porozmawiać z tym drowem, nawet jeśli okaże się strasznym niemilcem. W końcu nie zrobi mi nic w środku miasta. No i rzeczywiście, nic mi nie zrobił. Gdy tylko na niego spojrzałem, ten uśmiechnął się do mnie w dość milusi sposób. Postanowiłem zaryzykować i podszedłem, powiedziałem że chyba jestem drowofobem i potrzebuje pomocy w zwalczeniu tej fobii. Dowiedziałem się że drowy wcale nie są gnomojadami i że za żadne skarby świata pan Melvrin – bo tak się nazywał owy drow – nie zjadł by zupy z gnoma. Powiedział mi że według niego ta cała drowofobia jest bezsensowna, gdyż na całym świecie drowy handlują z istotami z powierzchni. To może i dziwne, ale tyle lat słuchałem od wszystkich że jak się widzi drowa to należy brać nogi za pas, a wystarczyła jedna rozmowa z takim delikwentem abym zmienił zdanie, przekonałem się że nawet z drowem można sensownie porozmawiać. Kiedyś wydawało mi się to przecież wręcz niemożliwe. Myślę że od dziś jestem dwa razy mniejszym fobem niż byłem. Nadal nie odważył bym wyjść w towarzystwie żadnego z drowów poza Aulos, ale od teraz pogaduchy z nimi nie powinny sprawiać mi już problemu.
Wpis Siedemdziesiąty Dziewiąty - Fajkowy czarodziej. - 5 Flamerule 1376 KD

Siedząc sobie rankiem na ryneczku zauważyłem nieprzestającego palić czarodzieja, pana Andirisa. Ponieważ nigdy w życiu nie próbowałem fajkowego ziela, postanowiłem do niego podejść i porozmawiać, liczyłem na to że mnie poczęstuje. No i się nie przeliczyłem, zgodnie z moimi oczekiwaniami pan Andiris poczęstował mnie fajkowym zielem, a nawet podarował mi fajkę w prezencie. Nabiłem ją i odpaliłem, po czym pociągnąłem z niej trochę dymu. Trzymając go w ustach, policzki wydęły mi się jak baloniki, a w ustach poczułem taki dziwny i średnio przyjemny gorzki posmak. Nie zraziłem się tym na początku, pomyślałem że muszę się przyzwyczaić i pociągnąłem z fajki po raz kolejny trochę dymu, wtedy to chciałem pan Anderis zapytał mnie jak mi smakuje owe ziele, a gdy chciałem mu odpowiedzieć przez przypadek wciągnąłem dym do płuc. Nie było to za przyjemne uczucie, czułem się jak by ktoś mi ściskał płuca. Kaszlałem jak pofyrtany, a gdy po dwóch minutach udało mi się wreszcie wykrztusić cały ten dym z płuc i wziąć głęboki wdech, poczułem się jakby mi ktoś wsypał do gardła tłuczone szkło. Pan Andiris mówił że to pomaga mu w zachowaniu spokoju i skoncentrowaniu się, na mnie działa wręcz przeciwnie. Ale kto wie, może jeszcze się do tego przyzwyczaję i rzeczywiście pomoże mi to kiedyś, w czymś.

Wpis Osiemdziesiąty - Valyssa pomocna. - 5 Flamerule 1376 KD

Gdy już pan Andiris poszedł do karczmy, a ja zostałem sam ze swoją fajką. Jak aniołek z nieba spadła pani Valyssa, pewnie po to żeby dotrzymać mi towarzystwa. Podczas naszej rozmowy wygadałem się troszkę i opowiedziałem jej o swojej ostatniej gonitwie za kotem, i całej tej nie-niezapomnianej historii. Pani Valyssa obiecała mi solennie, że mi pomoże, że dowie się co mnie tak poturbowało, i pokona owe złe moce. W końcu na złe moce nie ma lepszego antidotum niż pomoc aniołka.

Wpis Osiemdziesiąty Pierwszy - Długonogie rzepojady, jest ich coraz więcej. - 5 Flamerule 1376 KD

Potem dosiadła się do nas pani Rosalinda. Mówiła mi, że jej łasiczce Falandze bardzo zasmakowała rzepa, już zjadła jej cały worek który ode mnie dostała. Pomyślałem więc że trzeba kuć żelazo póki gorące, a skoro panu Mehmenowi rzepa zasmakowała to pewnie i pani Rosalindzie, i pani Valyssie też zasmakuje. W końcu skoro wczoraj zwalczyłem w sobie drowofobie - a przynajmniej taką mam nadzieje - to przyszła pora na zwalczanie rzepofobii u Aulosowego społeczeństwa. Tak więc zapytałem się obydwu pań czy nie chcą może spróbować rzepy, obydwie zgodnie stwierdziły że skoro nigdy jej nie jadły to warto spróbować i obydwie poczęstowałem świeżutką rzepą. Valyssa co prawda chyba się trochę krzywiła, ale obydwie panie zgodnie przyznały że rzepa jest nawet smaczna, a wszelkie stereotypy dotyczące przesolonej i mdławej gnomiej kuchni są nieprawdziwe. Coś czuje że za niedługo połowa Aulos będzie się zajadać tym jak do tej pory tylko gnomim przysmakiem.

Wpis Osiemdziesiąty Drugi - Zwiedzanie elfiego kręgu. - 5 Flamerule 1376 KD

Nareszcie ! Nie mogłem się już doczekać tego dnia, a on nastąpił tak niespodziewanie że nie byłem na to nawet przygotowany. Pan Alaverl poinformował mnie że wiedzą już kto nasłał umbrowe kolosy na elfi krąg. Pozwolił mi również - a właściwie poinformował że zezwolenie nie jest potrzebne - zwiedzić elfi krąg, co więcej nakłoniłem go nawet do tego żeby mnie po niej oprowadził. Tak więc razem z panem Alaverlem i jeszcze jednym elfem którego imienia nie pamiętam, a może nawet go nigdy nie poznałem, ruszyliśmy do elfiego kręgu. Choć był środek nocy, po drodze nie napotkaliśmy na szczęście żadnych niemilców. Słyszałem różne opowieści o panu Alaverlu i myślę że to właśnie jego się one tak boją. W każdym razie gdy już doszliśmy do celu podróży po prostu oniemiałem. Elfi krąg był po prostu wspaniały, tak przecudowny że nawet nie mieściło mi się to w głowie. Myślę że nawet znany z przesadzonych historii wujcio Norl nie uwierzył by mi, gdybym opisał mu to słowami. Dobrze więc że go narysowałem, choć i tak szkic nie odda tego wszystkiego co czuje osoba obecna w tej pięknej świątyni.

*Poniżej znajduje się szkic na którym widniej kilka posągów i jakiś ołtarz.*



Pan Alaverl opisał mi również elfią świątynie. Posąg który stoi na podwyższeniu to posąg Corellona Larethiana, przywódcy Seldarine, takiego elfiego odpowiednika Garla Świetlistozłotego. Trzy posągi za nim symbolizują trzy twarze królowej Arvandoru, Sehanine Księżycowy Łuk, Hanali Celanil i Aerdire Faenya. Dopytywał się też o Baravara, i porównał go z elfim bóstwem o imieniu Erevan Ilesare, który ponoć jest również bogiem iluzji, i również lubi psoty. Potem udaliśmy się do przepięknego elfiego ogródka, weszliśmy w labirynt krzewów jednak pan Alaverl chodził po nim jak by znał go na pamięć. W końcu weszliśmy na pagórek, a ja z zachwytem podziwiałem ten cud natury. Zdradziłem panu Alaverlowi swoje marzenie, te które dotyczy zwiedzenia Evermeet. Pan Alaverl powiedział że jest to możliwe, ale będzie trudne, powiedział też że widzi iż moja fascynacja elfią architekturą i zwyczajami jest szczera, a jeśli mi na tym zależy naprawdę, to powinienem porozmawiać z ambasadorem Evermeet na Aeris, mistrzem Saevalem. Udało mi się wyprosić pana Alaverla aby się za mną wstawił, choć wiem że szansa jest minimalna to wiem że warto. Jeśli elfi krąg mnie tak zachwycił, to myślę że gdybym ujrzał kryształowy zamek w Leuthilspar, to bym po prostu oniemiał. To chyba moje największe marzenie. W każdym razie droga powrotna przebiegała również spokojnie, gdy doszliśmy do Aulos, podziękowałem i pożegnałem się z panem Alaverlem i jego przyjacielem. I tak zakończyła się chyba najwspanialsza przygoda w moim życiu.
Wpis Osiemdziesiąty Drugi - Wojna domowa. - 6 Flamerule 1376 KD

Gdy wstałem dość późnym rankiem, a może wczesnym przedpołudniem, usłyszałem dość ciekawą, ale jednocześnie przerażającą rzecz. Okazało się że znajduję się w samym centrum wojny domowej, choć sam o tym nie wiedziałem. Dorwałem parę ulotek, porozmawiałem z kilkoma osobami i dowiedziałem się jakie są przyczyny tego całego zamieszania. Otóż rebelianci, którzy stoją po stronie straży Aeris oskarżają burmistrza Marvdona Ancrown'a o spisek przeciwko wikariuszom, porwanie ich i bezprawne przejęcie władzy, oraz nadanie urzędnika UNG jakiś wielgachnych uprawnień i wynagrodzeń, co miało na celu uniemożliwić straży wszelkiego rodzaju działania wymierzone w UNG. Zwolennicy burmistrza uważają natomiast że straż chce przejąć władze na wyspie, a swoimi ulotkami i zapowiedziami walki o wolność ogłupiać mieszkańców wyspy. Ja tam postaram się w to wszystko nie mieszać, szczerze mówiąc jestem zbyt krótko na tej wyspie, by wiedzieć kto kłamie a kto nie. Mam tylko nadzieje że któraś ze stron mnie nie aresztuje za współprace z drugą. Na razie posiedzę sobie w karczmie, nie będę się wychylał i rzucał w oczy. Do czasu aż nie wymyśle co zrobić to jest najlepszy plan.

Wpis Osiemdziesiąty Trzeci - Krasnoludy pomóżcie. - 7 Flamerule 1376 KD

Wiem już co zrobię z tym całym bigosiastym bigosem, którego natworzyła ta wojna domowa. Postanowiłem że pójdę do Eiverhow i poproszę o azyl. Mam nadzieje że mi go udzielą, inaczej to chyba będę się musiał kryć po lasach, a z tego co wiem to chodzi po nich - szczególnie nocą - zbyt dużo rożnych niemilców i beboków bym przeżył tam dłużej niż jeden dzień.

Wpis Osiemdziesiąty Czwarty - Krótkonoga solidarność, a raczej jej niedobór. - 7 Flamerule 1376 KD

Co prawda nie wiedziałem jak dojść do Eiverhow, ale i na to znalazł się sposób, poprosiłem Friba by mnie tam zaprowadził, podróż minęła bez najmniejszych problemów, co prawda obawiałem się bardzo że pojmą nas rebelianci, ale całe szczęście nic się nie stało. Wejście do krasnoludzkiego miasta prowadziło poprzez kopalnie, na początku pomyślałem że tak będzie wyglądać cała reszta, a szczerze mówiąc ten widok zbytnio mi się nie podobał. Wszystko zaczęło być co raz piękniejsze, wspanialsze, i niezwykłe z każdym krokiem w dół. Wąskie korytarze i ślepe groty zamieniły się w końcu na największą wydrążoną w skale grotę jaką w życiu widziałem, była tak olbrzymia że spokojnie zmieściło by się w niej całe Aulos, naprawdę robiła niesamowite wrażenie. Podziwiałem, i nadal podziwiam piękno elfiej architektury, ale teraz muszę przyznać że krasnoludy nie są wcale gorsze, ich budowle są po prostu inne, choć równie okazałe i niezwykłe. W końcu doszliśmy do bram miast, wrażenie jakie na mnie zrobiły było równie ogromne jak one same, baszty z kamienia wśród skał, naprawdę niezwykłe. W każdym razie, po wejściu do miasta udałem się do ratusza, całe szczęście że spotkałem burmistrza Eiverhow, Khaluma, był to średniego wzrostu, ale za to postawnej budowy, krasnolud o blond brodzie. Po krótkiej rozmowie doszliśmy do konsensusu, ponieważ w Eiverhow został ogłoszony stan wyjątkowy, nie-krasnoludy miały zakaz wstępu do niego, chyba że starszyzna klanu zdecyduje inaczej. Ponieważ starszyzna klanu nie mogła się w tamtym momencie zająć moją sprawą, zostałem wyproszony z samego miasta. Pozwolono mi jednak zostać w kopalni, tam jeden z wysłanych przez pana Khaluma krasnoludów przyniósł mi coś do jedzenia i posłanie. Teraz będę musiał czekać na decyzje starszyzny. Szkoda tylko że będę na nią czekał w ciemnej i zimnej kopalni, od której bardziej milusi jest niejeden loch. Choć może to i dobrze, z braku innych zajęć teraz pewnie większość czasu poświecę na naukę, kto wie, może opanuje wreszcie zaklęcie przemieszczenia, nad którym pracuje już dłuższy czas.

Wpis Osiemdziesiąty Piąty - Nauka... i nauka... i nauka... - 9 Flamerule 1376 KD

Od dwóch dni nie robie nic innego prócz nieustannego studiowania, wszelakich posiadanych przeze mnie ksiąg dotyczących w jakikolwiek sposób magii. Jak tak dalej pójdzie to przeczytam więcej niż kiedykolwiek przeczytał sam Elminster. Czuje jednak że to coś naprawdę daje, już od dawna nie miałem czasu by tak naprawdę przysiąść nad księgą, a potem się dziwiłem czemu zaklęcie przemieszczenia nie wychodzi mi po raz n-ty. Chyba już wiem gdzie robiłem błąd, powoli go poprawiam, przed chwilką mi się co prawda udało, ale po kilku sekundach, gdy przestałem się koncentrować, z niewyjaśnionych przyczyn się rozproszyło. W każdym razie robię postępy, to się liczy, myślę że jeszcze trochę tu posiedzę, poczytam, i owe zaklęcie będę miał opanowane do perfekcji.

Wpis Osiemdziesiąty Szósty - Pan Brottor, piwowar. - 9 Flamerule 1376 KD

Nareszcie skończy się samotne siedzenie w tej strasznie niemilusiej kopalni, przyszedł po mnie pan Brottor i zaprowadził do browaru, gdzie mam na siebie zapracować, musiałem też podpisać jakiś pergamin, w którym zarzekłem się że nie zdradzę nikomu tajników produkcji miejscowego piwa. Mam nadzieje że praca nie będzie zbyt ciężka, ale nawet jeśli by była to i tak nie ma się co zniechęcać, mam do wyboru jeszcze rzucić się w sam środek wojny domowej, nie mam co wybrzydzać. W ogóle jestem teraz ciekaw co dzieje się na powierzchni, mam nadzieje że żadnemu z moich przyjaciół nic się nie stało. Szkoda że oni są tacy nie odpowiedzialni i żadni przygody, czuje w kościach że dla któregoś z nich to się źle skończy.
Wpis Osiemdziesiąty Siódmy - Bratkowe odwiedziny. - 13 Flamerule 1376 KD

Zmęczony nieustannym produkowaniem krasnoludkowego piwa, wyszedłem sobie na przerwę i siadłem sobie na ławeczce. Jakże miło zaskoczyły mnie odwiedziny jednego z bratków, dokładnie Merina. Porozmawialiśmy trochę o różnych różnistościach, pochwaliłem się swoimi postępami w nauce, poprosiłem go by kupił mi parę zwojów w Silwood lub Aulos - gdyż sam postanowiłem że puki wojna się nie skończy to nie ruszę się z Eiverhow nawet o krok -, a na koniec pokazałem mu co mi krasnoludki za robotę zleciły, oprowadziłem go po browarze i opisałem dokładnie każdy poszczególny etap produkcji piwa. Merin obiecał mi że wymyśli jakiś wymyślny wynalazek, co by mi prace ułatwić. Gdy tylko zobaczył kocioł w którym pasteryzujemy piwo, powiedział że skrętka z miedzianej rurki, przez która płynęło by piwo, umieszczona w owym kotle przyspieszyła by proces jakieś dwa do trzech razy, a w dodatku zwiększyło by znacznie trwałość piwa nie zmieniając przy tym smaku. Teraz pozostaje mi tylko czekanie, no i harówka, niestety.

Wpis Osiemdziesiąty Ósmy - Odwiedziny Adi: Wejście gnoma. - 14 Flamerule 1376 KD

Niektórzy powiadają że najważniejsze jest dobre wejście, takie dzisiaj miała Adi. Stałem sobie na mostu do ratusza, i przeglądałem z nudów po raz wtóry tą samą księgę. Wtedy to znienacka pojawiła się Adi. Gdy tylko ją zobaczyłem od razu poprawił mi się humorek, który powoli mi się psuł przy niezbyt lekkiej pracy w browarze. Jak dobrze mieć kogoś bliskiego przy sobie, nawet na chwilkę.

Wpis Osiemdziesiąty Dziewiąty - Odwiedziny Adi: Najazd Orków. - 14 Flamerule 1376 KD

Bardzo zaniepokoiła mnie jedna informacja. Adi powiedziała że w Aulos osiedliło się około dziesięciu orków, którzy szydzą z gnomów, nazywają je pchłami, pogardzają nimi i ogółem są niemilusie. Dobrze że zdążyłem się wynieść z Aulos i przenieść do krasnoludkowego miasta, w którym orkowie są ostatnią z mile widzianych ras.

Wpis Dziewięćdziesiąty - Odwiedziny Adi: Fribo uwięziony? - 14 Flamerule 1376 KD

Od siostrzyczki dowiedziałem się też jeszcze jednej, równie niemilusiej rzeczy. Otóż ponoć Friba, podczas pobytu w Silwood, wtrącił do lochu jeden żywiołowczek, Kyrus, ten sam Kyrus który zasiada w radzie trzech Konwentu Wiedzy Mistycznej. Z relacji siostrzyczki wynika że został pojmany zupełnie za nic, całe szczęście już go wypuścili, ale zdaje mi się że Adi mówiła coś o tym że Fribo dostał zakaz wstępu do Silwood. Niemożliwe są te długonogi, jak by mogły to by tylko wojowały, szkoda, naprawdę szkoda.

Wpis Dziewięćdziesiąt Pierwszy - Odwiedziny Adi: Jak Adi smakuje piwo Lopdowej produkcji? - 14 Flamerule 1376 KD

Po jakimś czasie, oboje z Adi stwierdziliśmy że mostek nie jest zbyt wygodnym, ani sprzyjającym konwersacją miejscem. Postanowiliśmy się przejść do karczmy. W karczmie oczywiście poczęstowałem Adi piwem własnej roboty. Bardzo mnie ucieszyło to jak jej ono zasmakowało, mimo tego że było to dość mocne piwo. Popijając je powoli rozmawialiśmy o różnistych rzeczach, pochwaliłem się jej nowo opanowanym zaklęciem przemieszczenia, a także pod płaszczykiem niewidzialności, próbowałem jej spłatać figla, co jednak nie wyszło mi zbytnio, gdyż podchodząc do stołu kopnąłem przypadkiem w jego nogę, a Adi natychmiast obróciła się w stronę mojej niewidzialnej osoby.

Wpis Dziewięćdziesiąt Drugi - Bratki łączcie się! Czyli wielkie gnomie zebranie. - 14 Flamerule 1376 KD

Na czternastego Flamerule, o godzinie 16 czasu gnomiego zostało zaplanowane spotkanie wszystkich gnomów. Celem zebrania miało być utworzenie silnej gnomiej społeczności, mającej zapewnić każdemu gnomowi wsparcie w tych trudnych czasach wojny domowej. Największym problemem okazały się jednak same bratki, połowa z nas opowiadała się po stronie burmistrza Aulos, a połowa pragnęła zachować neutralność i przeczekać tą sytuacje. Żaden nie chciał zmienić zdania mimo ponad godzinnej dyskusji, i podania setek argumentów. Tak więc niestety plan upadł, przynajmniej na razie, chwilowo razem z Merinem mamy zamiar wypożyczyć krasnoludzki sklep magiczny, który chwilowo i tak stoi pusty, i otworzyć tam drobny warsztat rzemieślniczo-wynalazczy.

Wpis Dziewięćdziesiąt Trzeci - Gnomolotnia. - 14 Flamerule 1376 KD

Odkąd tylko wzbiłem się w powietrze z Valyssą po raz pierwszy, moim wielkim marzeniem było nauczyć się latać samemu. Szukałem jakiegokolwiek sposobu na to wszędzie, próbowałem znaleźć zanielający krąg, co nie skończyło się dla mnie zbyt dobrze, szukałem maga który mógłby mnie w aniołka zamienić. Gdy dowiedziałem się od mistrza Saevala, że istnieje zaklęcie pozwalające na swobodny lot, próbowałem je zdobyć za wszelką cenę ale i to spełzło na niczym. A pomyśleć że rozwiązania było tuż przed moim nosem, tak blisko że gdybym spróbował je dojrzeć to bym chyba zeza dostał. Rozwiązaniem okazała się bratek Merin, latający gnom. Jak się dowiedziałem, już jakiś czas temu skonstruował on gnomolotnie, latającą maszyne, pozwalająca na szybowanie każdemu gnomowi który o tym zamarzy. Gnomolotnia jest zadziwiająco prostym gnomim cudeńkiem, z tego co mówił Merin wiem że do wykonania jej potrzebne jest jedynie trochę gwoździ, desek i sporo płótna. Wystarczy przenieść gnomolotnie na jakieś wzniesienie, rozpędzić się i skoczyć ze skarpy, a potem pozostaje już tylko delektowanie się lotem. Bratek mówił jednak że są drobne problemy z lądowaniem, cytując: „Trzeba schodzić delikatnie, pod odpowiednim kątem, inaczej można zostać bardzo płaskim gnomem”. Mimo że niezbyt podoba mi się opcja zmiany w placek, postanowiłem spróbować, w końcu taka okazja może się nie powtórzyć. Zresztą mam chyba rozwiązanie, postanowiłem ułożyć do lądowania stertę około stu poduszek, tak na wszelki wypadek, myślę że jedna, zamówiona u krawcowej nie powinna kosztować więcej niż trzy, do czterech złotych monet, a taki lot jest dla mnie sporo więcej warty niż czterysta sztuk złota. Merin pozwolił mi nawet przerysować swój projekt owej gnomolotni.

*Pod spodem znajduje się szkic gnomolotni.*



Wpis Dziewięćdziesiąt Czwarty - Nowe zaklęcia. - 14 Flamerule 1376 KD

Tak jak go o to prosiłem, bratek Merin kupił mi trzy zwoje z zaklęciami trzeciego kręgu. Owe zaklęcia to, przyspieszenie, ochrona przed żywiołami i kula niewidzialności. Po tym jak skończyłem prace przy produkcji krasnoludkowego piwa, poszedłem położyć się do swojego pokoju, a tam spać nie dawała mi myśl że o czymś zapomniałem, po chwili coś mnie olśniło, przypomniałem sobie o zwojach od Merina, chwilowo nie wypróbowałem jeszcze żadnego z zaklęć, na razie tylko przepisałem je do swojej księgi.
Wpis Dziewięćdziesiąt Piąty - Arcygnom jak się patrzy. - 18 Flamerule 1376 KD

Od kiedy siedzę u krasnoludków, i prócz robienia piwa nie mam nic do roboty, zgłębiam tajniki sztuki w tempie tak dużym że nie sądziłem że to w ogóle możliwe. Dzisiaj samodzielnie opracowałem dwa nowe zaklęcia, rozproszenie magii oraz ostrą krawędź. Myślę że zaklęcia trzeciego kręgu, oraz wszystko co z owym kręgiem związane, mam już opanowane prawie do perfekcji. Nie warto więc stać w miejscu, trzeba iść dalej, od jutra rozpoczynam przygotowania do opanowania kolejnego z kręgów, czwartego. Mam nadzieje że zadanie mnie nie przerośnie i uda mi się opracować jakąś ciekawą iluzje, w końcu nawet tatko nigdy nie opanował trzeciego kręgu, a władał biegle magią zanim ja się jeszcze urodziłem. Wiem jedno, jeśli mi się to uda to tatko na pewno będzie ze mnie dumny, gdziekolwiek teraz się znajduję.

*Poniższy charakter pisma jest dużo bardziej chaotyczny i niestaranny, słowa zapisane są otchłannym wspak.*


Druxukrliakriusa nowa pani, Druxukrliakriusa nowa pani. Pani co martwa, martwa a nie śpi, pani co martwa, martwa a nie śpi. On będzie jej wierny, tak, będzie jej wierny, bo ona mu powie, tak! Ona mu powie, obiecała, wytłumaczy, wytłumaczy czemu on? Czemu sam? Obiecała, jego pani mu obiecała a on jej ufa, ufa bo ona, ona dba, dba o niego, dba o Druxukrliakriusa. Obroniła go, tak! Obroniła! Obroniła go przed czarodziejem, czarodziejem co skrywał się pod postacią karła, brodatego karła. On obudził się pod stołem, nie wie czemu ale obudził się pod stołem, tam stał on, mówił do niego a on rozumiał! On go rozumiał i on go też rozumiał, mówił że ma za nim pójść, mówił że znał jego pan, i kazał wejść, wejść w magiczne wrota, więc on wszedł. I znów, znów znalazł się w cieniu, świat bez barw, świat bez koloru, świat martwych, martwych co nie śpią. On chciał go sprawdzić, tak, chciał go sprawdzić, więc nasłał na niego martwych, ale on nie mógł ich uśpić, nie mógł ich uśpić. Wtedy pojawiła się ona, jego pani, jego nowa pani, powiedziała żeby on go nie słuchał, że on zrobi mu krzywdę, a ona powie mu czemu on? Czemu sam? Tak, ona obiecała, powie mu to, więc on podszedł do niej, podszedł tak jak kazała. Ale mag się wściekł, tak, wściekł się, wpadł w furię i próbował go zabić. Próbował go zabić! Ale jego pani go obroniła, obroniła go i odesłała, odesłała go tam skąd wzięła go magiczna brama, właśnie stamtąd. Mówiła że gdy on będzie potrzebny to go znajdzie, wtedy on się dowie, czemu on? Czemu sam? Czemu tam? Czemu pan? On się dowie, dowie się wszystkiego, on już się nie może doczekać.

*Poniżej znajduje się szkic wampira płci żeńskiej.*



*Następny wpis zapisany jest znowu starannym charakterem pisma, we wspólnym. *


Wpis Dziewięćdziesiąt Szósty - Brodaty wampir? - 18 Flamerule 1376 KD

Gdy siedziałem sobie spokojnie na ławeczce niedaleko browaru, zaczepił mnie jakiś dziwny krasnolud. Na początku przyglądał mi się dziwnie, pytał się co chwile czy: „To ty?”, a pod koniec zaczął szeptać do mnie w jakimś dziwnym języku. Co prawda cała sytuacja zdziwiła mnie mocno, ale nie przejąłem się tym zbytnio i zaproszony przez owego krasnoluda do karczmy, poszedłem bez wahania. Jak się jednak okazał to był błąd, ten krasnolud nie był chyba do końca krasnoludem, gdy podszedł do karczmarza i poprosił klucz do pokoju zauważyłem że rzucił na niego zaklęcie dominacji. Zniewidzialniłem się więc natychmiast, podejrzewałem próbę podbicia Eiverhów przez rebeliantów albo lojalistów, jednak to nic nie dało, krasnolud powiedział że nadal mnie widzi. Krzyknąłem wiec „Ratunku! Pomocy!”, i poinformowałem pozostałe, obecne w karczmie krasnoludy o tym że ten ich bratkiem nie jest na pewno. Te chyba nie uwierzyły do końca bo chciały to sprawdzić w konkursie picia, nie mogłem na to pozwolić więc powiedziałem że on zatruje im piwo. Wtedy to jeden z krasnoludów uderzył z pięści w twarz owego przebierańca. Jednak ku ob ogólnemu zdziwieniu, jego pięść odbiła się od twarzy krasnoluda, jakby od kamienia. Widząc to począłem przeczuwać coraz większe kłopoty więc schowałem się pod stół, to jednak tylko pogorszyło sprawę, zacząłem słyszeć głos owego krasnoluda w swojej głowie, groził że jeśli nie wyjdę i wszystkiego nie odwołam pozabija wszystkich łącznie ze mną. To ostatnie co pamiętam, obudziłem się w tej samej karczmie, co prawda już nie pod stołem ale całkiem niedaleko. Gdy otworzyłem pamiętniczek by zapisać tą wątpliwie przyjemną przygodę, zobaczyłem kolejne dziwne notatki w nieznanym mi języku, atrament był jeszcze świeży, tak jak by ktoś zapisał to przed chwilą. Same niezrozumiałe dla mnie litery nie przestraszyły mnie jednak najbardziej, bardziej zląkłem się tego co było naszkicowane pod nimi, wampira, a właściwie wampirzycy. Zastanawiam się czy ten oszukaniec przebrany za krasnoluda to była właśnie ta wampirzyca, pewnie tak, choć z drugiej strony wolał bym żeby tak nie było. Nie chce mieć żadnych kontaktów z wampirami, to dość niebezpieczne.
Wpis Dziewięćdziesiąt Siódmy - Smok - 27 Flamerule 1376 KD

Dziś po raz kolejny widziałem się z Adi, to co od niej usłyszałem było równie przestraszniste, jak ciekawe. Otóż ponoć na Aeris jest smok, czerwony w dodatku, z tego co wiem to te są najgorsze. Ponoć niedawno zaatakował las elfów, choć tam jeszcze nie byłem od tego momentu, to ponoć wygląda teraz jak wielkie pogorzelisko, wszystkie drzewa są spalone, a ziemia jest zbrukana elfią krwią. Szczęście że siedzę w Eiverhow. Tutaj smok na pewno nie wejdzie, gdyż nie zmieści się w wejściu. Poza tym zawsze mam przy sobie wielu dzielnych krasnoludzkich wojowników w takiej liczbie, że poradzili by sobie nawet z dwoma smokami, a przynajmniej taką mam nadzieje. Coraz częściej jednak myślę nad powrotem na Lantan, wojna domowa, smoki i jeszcze te ciągłe utraty pamięci, to zbyt wiele jak dla takiego małego gnoma jak ja. Szkoda tylko że nie mogę wejść do żadnego z portów, w Aulos wcielą mnie przymusowo do milicji, a w Silwood mogą mnie złapać i powiesić rebelianci. Sam już nie wiem co mam robić.

*Od tego momentu charakter pisma staje się zupełnie inny, przypomina po trochu każdy z dwóch poprzednich.*

*Na kilkunastu kolejnych stronach znajduje się co chwile poskreślany tekst, niektóre kartki są częściowo wyrwane, a na innych znajdują się kleksy lub plamy krwi.*


Wpis Dziewięćdziesiąt Ósmy - Ugoda z kleszczem. - 27 Flamerule 1376 KD

Od czasu gdy ten przeklęty pasożyt, porządnie zadomowił się w mojej głowie, nie mogłem już nawet pisać. Tyle szczęścia w nieszczęściu że to ja mam władze nad prawą ręką, a on nie potrafi pisać lewą. Umówiłem się z nim w następujący sposób: on mi nie przeszkadza pisać, a w zamian ja zapisuje te jego „myśli”, o ile taki kleszcz może myśleć. W każdym razie mam nadzieje że będę już mógł w spokoju pisać.

Wpis Dziewięćdziesiąt Dziewiąty - Sam na sam, z sobą samym, ostatnie chwile tego stanu rzeczy. - 27 Flamerule 1376 KD

Pamiętam to jeszcze, choć pamiętam to jak przez mgłę, wtedy byłem głupi, wtedy nic nie wiedziałem, wtedy żyłem marzeniami. Teraz to już się zmieniło. Podeszła do mnie ma pani, ona jest wszystkim dobrym co mnie jeszcze kiedykolwiek spotka, podeszła do mnie pod postacią krasnoludzkiej kobiety, gdyż wtedy byłem jeszcze zbyt głupi by pojąć że chce dla mnie dobrze. Nic nie mówiła, pokazywała tylko że mam za nią iść. Ja choć byłem wtedy jeszcze głupi, choć byłem nieświadomy, wykazałem się inteligencją i podążyłem za nią. Pamiętam jeszcze jak mnie uścisnęła, jak próbowałem się wyrwać, wrzeszczeć, prosić o pomoc. Ona jednak nie uległa, zatkała mi usta i przeniosła w miejsce równie niezwykłe jak to co się miało zaraz zdarzyć. Wtedy jeszcze nie wiedziałem że ciało krasnoludzkiej kobiety było jedynie kokonem, wyszła z niej ma pani, rozrywając je i zostawiając na ziemi, wtedy byłem jeszcze głupi, wtedy byłem jeszcze nieświadomy, wtedy się jeszcze bałem zamiast wielbić, zamiast wychwalać i dziękować. W twarzy mej pani rozpoznałem jedną z paladynów Mystry którzy „uratowali mnie”, i zabili tego, który zabił mą rodzinę. Podeszła do mnie i chciała porozmawiać z tym drugim, z tym kleszczem. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, kim jest drugi, wtedy jeszcze byłem nieświadomy, wtedy jeszcze byłem głupi. W końcu jednak zrobiła to za co ją wielbię, wskrzesiła go, wskrzesiła tatkę. Pierw z głazu wyszedł szkielet, potem kazała mi patrzeć na to co się dzieje, a działy się niezwykłe rzeczy które ukazują potęgę nekromancji. Na pustym szkielecie zaczęły powoli wyrastać organy, kończyny zaczęły porastać mięśniami, a potem całość pokryła skóra. Po chwili stanął przede mną mój ukochany tatko, nie mogłem powstrzymać łez, przytulałem go, płakałem mu w ramie, chciałem żeby ta chwila trwała wiecznie. Choć wtedy byłem jeszcze głupi, nieświadomy i wolny od drugiego, teraz zrobił bym to samo, dokładnie to samo. Jednak po tym zmieniło się wszystko i nic, drugi do mnie dołączył, choć tak naprawdę od dawna byliśmy razem. To były ostatnie chwile beztroskiego gnoma, zmieniło się już wszystko, wszystko i nic.

Wpis Setny - Scalenie jaźni. - 27 Flamerule 1376 KD

Pani jednak znała umiar w tym co robiła, nie mogłem oczekiwać, że zrobi to za darmo, że będzie utrzymywać go przy życiu wiecznie. Tatko rozpadł się w ten sposób w który powstał a jego kości wróciły do kamienia. Wtedy poczułem coś dziwnego, coś niezwykłego, to właśnie wtedy zrozumiałem, zrozumiałem czemu traciłem pamięć, zrozumiałem że nie jestem sam, zrozumiałem że istnieje drugi. Nagle zobaczyłem najprawdziwszą iluzje na świecie, iluzje która była moimi wspomnieniami, wspomnieniami których nie pamiętałem. Nawet sam Elminster nie był by wstanie wywołać czegoś równie prawdziwego, było jak sen, sen w którym czułem ból, sen w którym czułem zapachy, sen który był prawdą, prawdą której nie pamiętałem. Ten sen był matką drugiego, to on go zrodził, choć fizycznie on nie istniał i nadal nie istnieje. Dzięki temu zrozumiałem, wiedziałem już wszystko, co tak naprawdę wiedziałem już dawno, a jednak nie byłem tego świadomy. Teraz już wiem, czemu zbudziłem się, po dwóch latach, w obdartych i śmierdzących szatach. Teraz już rozumiem te tajemnicze teksty, które znikąd pojawiały się w moim pamiętniku, rozumiem je, rozumiem już otchłanny, rozumiem już piekielny. Teraz to ja mogę odpowiedzieć na pytanie: „Czemu on? Czemu sam?”, odpowiedź była blisko, a jednocześnie daleko. Gdyby nie pani, nigdy nie poznał bym prawdy, nigdy nie wrócił by tatki do życia, nigdy bym już nie był szczęśliwy. Teraz muszę zgłębiać tajniki nekromancji, pani rozkazała mi znaleźć zwłoki, i spróbować je ożywić. To jest początek długiej drogi, ale gdy dojdę na jej koniec wskrzeszę tatkę, wskrzeszę mamcie, wskrzeszę Olffmuta, Dorgana i Falrina, wskrzeszę Eriss, Nathee i Jaree. Wskrzeszę wszystkich, i wrócę z nimi na Lantan, wrócimy do Sambar, do naszej chatki.

*Od tej chwili, tekst zapisywany jest w języku otchłannym, tym samym charakterem pisma.*

Dziś był wielki dzień dla drugiego, on przejmie kontrole, pierwszy jest tego świadomy i będzie mu chciał przeszkodzić, ale nie uda mu się, pani jest po stronie drugiego, bo to on zna magie zmarłych, zna ją lepiej niż pierwszy. Pani ich złączyła, teraz on i pierwszy są jednością, choć są oddzielnie. Drugi próbuje go zniszczyć, nie dawał mu pisać, kreślił wyrywał kartki, ale wtedy drugi też nie mógł pisać, więc przestał, a za to pierwszy oddaje mu piszącą rękę, gdy drugi chce pisać. Drugi jednak musi się kryć, tak mu rozkazała pani, musi się kryć i dać mówić pierwszemu, gdy słuchają inni, bo inaczej zginą oboje, i drugi, i pierwszy. Choć drugi wolał by mówić, to nie potrafi mówić w języku innych, mówi tylko w języku demonów, lub języku diabłów. Drugi rozumie co mówi pierwszy w języku innych, drugi rozumie co mówią inni, ale sam nie potrafi mówić, on sam nie wie czemu, pierwszy będzie musiał mówić za niego. Dobrze że teraz myśli drugiego są inne, są spokojne, on teraz wie czemu on? Czemu sam? Tak wie, wie to wszystko, będzie mógł się skupić, skupić na zniszczeniu pierwszego.
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • latwa-kasiora.pev.pl