Bo czĹowiek gĹupi jest tak bez przyczyny
Nazwa konta postaci: Landariel
Nazwa postaci: Jarod Blackstone
Płeć postaci: mężczyzna
Rasa postaci: człowiek
Klasa postaci: czarodziej
Wiek postaci: 19 lat
Wyznanie postaci: Selune
Pochodzenie postaci: Keczulla
Charakter postaci: neutralny
Wygląd:
Wysoki [186 cm] chudzielec, idzie lekko wychylając się do przodu, rzucając ukradkowe spojrzenia na boki. Co chwila poprawia kruczoczarne włosy, opadające lekko na ramiona. Stara się w ten sposób zasłonić okropną bliznę biegnącą od prawego oka do ucha. Zawsze patrzy rozmówcy w oczy, mrużąc lekko powieki jakby nie chciał zdradzić błękitu swych oczu. Czasem prawa powieka drży mu lekko. Często gestykuluje, rozpamiętuje się w rozmowie jakby świat przestawał istnieć, gdy mowa o magii...
Historia:
20 Kytchorna 1356 roku. Równonoc. Rozdzierający krzyk przeciął ciszę nocy. Narodził się Jarod, obwieszczając ten fakt samym niebiosom. Ojciec - skryba wikariusza Keczulli - pomyślał przez chwilę, że jego syn będzie słynnym bardem, z takim głosem! Historia potoczyła się jednak inaczej i jak to bywa z marzeniami rodziców: legły w gruzach. W dziesiąte urodziny wracali z festynu, kiedy usłyszeli podniesione głosy w bocznej uliczce. Kilka postaci stało naprzeciwko siebie i krzyczało coś w obcym języku. Błysnęło. Uderzający pocisk wyzwolił oktarynową aurę wokół upadającej postaci. Jego towarzysze wyciągnęli zakrzywione szable. W tym momencie pojawili się Zakapturzeni. W jednym momencie od każdego z nich wystrzelił skrzący pocisk energii. Postacie w ciemnej uliczce upadły bezwładnie na bruk. Zakapturzeni zniknęli równie szybko jak się pojawili. Kilku gapiów zbliżyło się do parujących ciał i zaczęło je obszukiwać.
Oniemiała rodzina ruszyła szybkim krokiem w stronę domu. W stronę bezpieczeństwa... Ale Jarod nie widział w tym nic strasznego. Wręcz przeciwnie! Ci cisi panowie byli wspaniali! Postanowił, że pewnego dnia nauczy się magii. Rodzice bezskutecznie próbowali odwieść go od tego pomysłu. Może i nie było w ich rodzinie czarodziei, ale on będzie pierwszym! Tupał nogami rozsypując talię kart - swój pierwszy "magiczny" ekwipunek.
Każdym popołudniem wynosił jedzenie ze spiżarni. W zamian za nie, Sharen - uliczny sztukmistrz nauczył go kilku trików.
Minęło kilka lat. Jarod wkraczał w okres dojrzewania. Ojciec zdawał sobie sprawę, że nie odwiedzie syna od tego szalonego pomysłu. Skoro nie mógł z tym walczyć, postanowił poprzeć jego wysiłki. Choć było to wielkie obciążenie dla budżetu rodzinnego, Jarod zaczął uczęszczać na odpłatne zajęcia u czarodzieja mieszkającego kilka przecznic dalej. Jak sie okazało był pojętnym uczniem. Czynił takie postępy, że pewnego dnia w drzwiach ich domostwa pojawił się mistrz Tallbeat. Zaproponował, by Jarod przeprowadził się do niego, pobierał nauki i jednocześnie zajmował się domostwem. Młodzieniec bez chwili zastanowienia uścisnął dłoń maga i pobiegł się pakować. Rodzice byli co prawda zmartwieni tym, że ich jedyny syn tak szybko ich opuszcza, ale chcieli jego szczęścia, a to była chyba jedyna droga do jego osiągnięcia.
Minęły dwa lata. Jarod wyrósł na wysokiego młodzieńca. Pewnego dnia mistrz zawoła go do swej pracowni i postawił przed nim małą skrzyneczkę.
- Mam dla Ciebie zadanie - powiedział uśmiechając się zagadkowo.
- Tak Mistrzu?
- Jeszcze dzisiaj wyruszysz z karawaną do Alkhatli. Dostarczysz to Mistrzowi Samborro z Północnej Wieży. Idź, pożegnaj się z rodzicami. Masz godzinę.
Młodzieniec pokiwał głową i wybiegł z pracowni.
Jedenastego dnia karawana dotarła do gwarnego i kolorowego jak tęcza miasta Alkhatli. Jarod od razu zaczął wypytywać przechodniów o drogę do Północnej Wieży. Od celu dzieliła go jedna przecznica, gdy niespodziewanie otoczyły go trzy postaci. Poczuł ukłucie pod żebrami.
- Paczuszka chuderlaku... teraz... - usłyszał chrapliwy głos.
- Ale... - urwał, gdy poczuł ostrze przecinające skórę. Wyciągnął zawiniątko z dna sakwy, i... zrobiło się ciemno. Nie wiedział ile czasu leżał w rynsztoku. Jakiś pies obwąchiwał mu nogę. Odbiegł spłoszony kopniakiem. Jarod podniósł się powoli. Kręciło mu się w głowie, twarz piekła go niemiłosiernie. Pomacał się po czole: całą twarz miał we krwi.
- Co ja teraz pocznę? - zastanawiał się gorączkowo - Mistrz pokładał we mnie takie nadzieje! A ja to wszystko zniszczyłem! Nie jestem czarodziejem! I nie jestem godny by wrócić do rodziny... do miasta... muszę uciec! - myśl zapłonęła jasnym światłem.
Napastnicy nie mieli chyba czasu na dokładne przeszukanie ubrania Jaroda, gdyż ciężkie złote monety otrzymane od rodziców nadal tkwiły bezpiecznie wszyte w pas. W najbliższej karczmie wziął pokój. Kiedy obmył twarz i zobaczył swoje odbicie krzyknął cicho. Wielka blizna biegła od skroni do ucha. Wyglądał okropnie. Grozy dodawała blada twarz. Długo nie mógł zasnąć, bijąc się z myślami. Cały ranek błąkał się po porcie, aż w końcu odnalazł to, czego szukał. Jakiś podpity bosman oferował "niezwykłą podróż w nieznane". Celem miała być jakaś wyspa... Arezis... czy jakoś tak... Nieważne.
- Płynę.
poprawki podkreślone
Nazwa konta postaci: Landariel
Nazwa postaci: Jarod Blackstone
Płeć postaci: mężczyzna
Rasa postaci: człowiek
Klasa postaci: czarodziej
Wiek postaci: 19 lat
Wyznanie postaci: SUNE
Pochodzenie postaci: Keczulla
Charakter postaci: neutralny
Wygląd:
Wysoki [186 cm] chudzielec, idzie lekko wychylając się do przodu, rzucając ukradkowe spojrzenia na boki. Co chwila poprawia kruczoczarne włosy, opadające lekko na ramiona. Stara się w ten sposób zasłonić okropną bliznę biegnącą od prawego oka do ucha. Zawsze patrzy rozmówcy w oczy, mrużąc lekko powieki jakby nie chciał zdradzić błękitu swych oczu. Czasem prawa powieka drży mu lekko. Często gestykuluje, rozpamiętuje się w rozmowie jakby świat przestawał istnieć, gdy mowa o magii...
Historia:
20 Kytchorna 1356 roku. Równonoc. Rozdzierający krzyk przeciął ciszę nocy. Narodził się Jarod, obwieszczając ten fakt samym niebiosom. Ojciec - pomocnik zarządcy kopalni diamentów - pomyślał przez chwilę, że jego syn będzie słynnym bardem, z takim głosem! Historia potoczyła się jednak inaczej i jak to bywa z marzeniami rodziców: legły w gruzach. W dziesiąte urodziny wracali z festynu, kiedy usłyszeli podniesione głosy w bocznej uliczce. Kilka postaci stało naprzeciwko siebie i krzyczało coś w obcym języku. Błysnęło. Uderzający pocisk wyzwolił oktarynową aurę wokół upadającej postaci. Jego towarzysze wyciągnęli zakrzywione szable. W tym momencie pojawili się Zakapturzeni. W jednym momencie od każdego z nich wystrzelił skrzący pocisk energii. Postacie w ciemnej uliczce upadły bezwładnie na bruk. Zakapturzeni zniknęli równie szybko jak się pojawili. Kilku gapiów zbliżyło się do parujących ciał i zaczęło je obszukiwać.
Oniemiała rodzina ruszyła szybkim krokiem w stronę domu. W stronę bezpieczeństwa... Ale Jarod nie widział w tym nic strasznego. Wręcz przeciwnie! Ci cisi panowie byli wspaniali! Postanowił, że pewnego dnia nauczy się magii. Rodzice bezskutecznie próbowali odwieść go od tego pomysłu. Może i nie było w ich rodzinie czarodziei, ale on będzie pierwszym! Tupał nogami rozsypując talię kart - swój pierwszy "magiczny" ekwipunek.
Każdym popołudniem wynosił jedzenie ze spiżarni. W zamian za nie, Sharen - uliczny sztukmistrz nauczył go kilku trików.
Minęło kilka lat. Jarod wkraczał w okres dojrzewania. Ojciec zdawał sobie sprawę, że nie odwiedzie syna od tego szalonego pomysłu. Skoro nie mógł z tym walczyć, postanowił poprzeć jego wysiłki. Choć było to wielkie obciążenie dla budżetu rodzinnego, Jarod zaczął uczęszczać na odpłatne zajęcia u czarodzieja mieszkającego kilka przecznic dalej. Jak sie okazało był pojętnym uczniem. Czynił takie postępy, że pewnego dnia w drzwiach ich domostwa pojawił się mistrz Tallbeat. Zaproponował, by Jarod przeprowadził się do niego, pobierał nauki i jednocześnie zajmował się domostwem. Młodzieniec bez chwili zastanowienia uścisnął dłoń maga i pobiegł się pakować. Rodzice byli co prawda zmartwieni tym, że ich jedyny syn tak szybko ich opuszcza, ale chcieli jego szczęścia, a to była chyba jedyna droga do jego osiągnięcia.
Minęły dwa lata. Jarod wyrósł na wysokiego młodzieńca. Pewnego dnia mistrz zawoła go do swej pracowni i postawił przed nim małą skrzyneczkę.
- Mam dla Ciebie zadanie - powiedział uśmiechając się zagadkowo.
- Tak Mistrzu?
- Jeszcze dzisiaj wyruszysz z karawaną do Alkhatli. Dostarczysz to Mistrzowi Samborro z Północnej Wieży. Idź, pożegnaj się z rodzicami. Masz godzinę.
Młodzieniec pokiwał głową i wybiegł z pracowni.
Jedenastego dnia karawana dotarła do gwarnego i kolorowego jak tęcza miasta Alkhatli. Jarod od razu zaczął wypytywać przechodniów o drogę do Północnej Wieży. Od celu dzieliła go jedna przecznica, gdy niespodziewanie otoczyły go trzy postaci. Poczuł ukłucie pod żebrami.
- Paczuszka chuderlaku... teraz... - usłyszał chrapliwy głos.
- Ale... - urwał, gdy poczuł ostrze przecinające skórę. Wyciągnął zawiniątko z dna sakwy, i... zrobiło się ciemno. Nie wiedział ile czasu leżał w rynsztoku. Jakiś pies obwąchiwał mu nogę. Odbiegł spłoszony kopniakiem. Jarod podniósł się powoli. Kręciło mu się w głowie, twarz piekła go niemiłosiernie. Pomacał się po czole: całą twarz miał we krwi.
- Co ja teraz pocznę? - zastanawiał się gorączkowo - Mistrz pokładał we mnie takie nadzieje! A ja to wszystko zniszczyłem! Nie jestem czarodziejem! I nie jestem godny by wrócić do rodziny... do miasta... muszę uciec! - myśl zapłonęła jasnym światłem.
Napastnicy nie mieli chyba czasu na dokładne przeszukanie ubrania Jaroda, gdyż ciężkie złote monety otrzymane od rodziców nadal tkwiły bezpiecznie wszyte w pas. W najbliższej karczmie wziął pokój. Kiedy obmył twarz i zobaczył swoje odbicie krzyknął cicho. Wielka blizna biegła od skroni do ucha. Wyglądał okropnie. Grozy dodawała blada twarz. Długo nie mógł zasnąć, bijąc się z myślami. Cały ranek błąkał się po porcie, aż w końcu odnalazł to, czego szukał. Jakiś podpity bosman oferował "niezwykłą podróż w nieznane". Celem miała być jakaś wyspa... Arezis... czy jakoś tak... Nieważne.
- Płynę.
Jarod kojarzy mi sie z imieniem z sagi Icewind Dale, w pierwszej części, ale kto to był nie powiem dokładnie.
Takiego imienia nie mogę, nie zawetować.
Był wymieniany w trakcie gr /nie jest to postać z gry, ale legendarny wojownik, wspominany przez wiele postaci/.
ale to imię - nie nazwisko - rodzice mogli mi dać imię po kimś słynnym - prawda?
..czy nie?
Dokładnie to był Jerod więc nie wiem o co tyle krzyku... Imię jak imię ja osobiście nie widzę problemu...
DZIĘKOWAĆ :D:D:D:D
więc postać jest akceptowalna czy coś jeszcze jest do poprawienia?
THX za odp!
pozdrowienia :)
1. Ciągle to wyznanie.
2. W Keczulli sytuacja czarodziejów wygląda nieco inaczej niż w reszcie Amnu. Poza tym Zakapturzeni nie są zazwyczaj skrytobójcami.
3. Historia wskazuje na względnie niską jak na czarodzieja inteligencję postaci (w granicach 12). Jeśli chcesz odgrywać postać, dla której ściezka czarodzieja okazała się ślepym zaułkiem, jeśli nie, to przemyśl jej historię i zachowanie.
Osobiście mi imię i nazwisko nie brzmią zupełnie na Amnitę (nawet mieszanego pochodzenia), ale wetować z tego powodu nie będę.
ad1 - dlaczego wyznanie nie pasuje?
ad2 - z historii nie ma wynikać że są skrytobójcami - pojawili się, załatwili swoje sprawy i odeszli - pamiętaj że to wydarzenie jest widziane oczyma 10-cio latka
ad3 - tego najbardziej nie rozumiem: dlaczego opowieść wskazuje na niską inteligencję mojego magusa? [może ja jestem za głupi by to umiejętnie opisać... :]
ps.: gdzie mógłbym znaleźć jakieś bardziej szczegółowe wiadomości na temat Keczulli?
bo szukałem na necie i znalazłem jedynie oględne informacje. Z góry dzięki za odp
http://www.wizards.com/de...d/dnd/downloads
Podręcznik nazywa się "Lands of Intrigue".
Po zapoznaniu się z warunkami panującymi w sektorze, postanowiłem przenieść akcję do innego miejsca, choć krainy nie zmieniłem.
Mam nadzieję, że ta historia bardziej się Wam spodoba!
Nazwa konta postaci: Landariel
Nazwa postaci: Jarod Blackstone
Płeć postaci: mężczyzna
Rasa postaci: człowiek
Klasa postaci: czarodziej
Wiek postaci: 19 lat
Wyznanie postaci: Waukeen
Pochodzenie postaci: Athkatla
Charakter postaci: neutralny
Języki: Chondathski, Illuskański, Elfi
Wygląd:
Wysoki [186 cm] chudzielec, idzie lekko wychylając się do przodu. Ma niebieskie oczy, pociągłą, wręcz wychudzoną twarz. Kruczoczarne włosy, opadają lekko na ramiona. Czasem prawa powieka drży mu lekko. Często gestykuluje, gdy mowa o magii - rozpamiętuje się w rozmowie jakby świat przestawał istnieć...
><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><
*malutka kajuta, oświetlona jedynie mały łuczywem, na koi leży młody człowiek, notuje nieprzerwanie, mrucząc co jakiś czas do siebie*
Moja historia zaczyna się na długo przed moimi narodzinami. Mój ojciec przybył do Athkatli około 1350 roku. Nie mam zbyt wielu informacji na ten temat: jedyne, co mi zdradził to fakt, iż cała rodzina została zabrana przez zarazę z 45-tego roku, a on w przypływie wielkiej rozpaczy ruszył w świat. Do Miasta Monety przybył z karawaną z północy. Nigdy się już chyba nie dowiem, skąd pochodzi moja rodzina, jedyne co wiem to fakt, iż był Illuskaninem
Ojciec był raczej skrytym człowiekiem, co bardzo ułatwiło mu życie – jak się później okazało. Jako że był człowiekiem dość majętnym, po przybyciu do miasta zatrzymał się w The Mithrest. Tam też poznał moją matkę, córkę drobnego kupca sprzedającego biżuterię w jednej z uliczek odchodzących od wspaniałej promenady Waukeen. Jednak uczucie rodzące się pomiędzy młodym Illuskaninem i zaledwie 15-letniej Tethyrki, nie podobało się jej ojcu. Dużo czasu zajęło ojcu wkupienie się w łaski dziadka. Jednak w końcu zgodził się na zaślubiny. Przez pierwsze lata mieszkali z rodzicami matki, ojciec zainwestował większość swoich oszczędności w rozbudowę sklepu. Na szczęście dla niego, nigdy nie zdradził przed nową rodziną swego prawdziwego talentu i powołania. Mój ojciec był magiem. Wielce wykwalifikowanym czarodziejem specjalizującym się w magii iluzji i przywołań. Jednak specyfika miasta Monety nie sprzyjała rozgłaszaniu tego światu. Tak więc, oprócz mojej matki, każdy uważał go za skromnego, choć dobrze prosperującego wspólnika dziadka.
Mógłbym więc powiedzieć, że urodziłem się w rodzinie kupieckiej. Moja matka wydała mnie na świat bez większych komplikacji w nocy 20 Kythorna 1356 roku. Dzieciństwo było spokojne i w miarę dostatnie. Uczęszczałem do szkoły przyklasztornej, dziadek uczył mnie podstaw handlu, często pomagałem ojcu w sklepie. Jednak siódmy rok mego życia odmienił wszystko, co do tej pory znałem. Ojciec pokazał mi magię. Byłem zafascynowany możliwościami, jakie dawało tworzenie czegoś z niczego. Musiałem jednak przysiąc, że nigdy nikomu nie zdradzę naszych wieczornych zajęć w składziku na tyłach sklepu. Matce się to nie podobało, ale po moich gorących zapewnieniach o utrzymaniu wszystkiego w tajemnicy, w końcu przestała się przeciwstawiać. Może sprawił to żar w moich oczach, może ciepłe prośby mojego ojca…
Mijały lata, a ojciec był ze mnie coraz bardziej dumny. Rzeczywiście czyniłem wielkie postępy, choć nie chciałem skupiać się na jednej czy dwóch ścieżkach magii. Nie wiem jak Rada dowiedziała się o umiejętnościach ojca. Próbowali zmusić go do współpracy, raz nawet grozili mu otwarcie w sklepie. Wówczas uznał, iż powinienem opuścić miasto jak najszybciej. Na początku nie chciałem nawet o tym myśleć – było mi tu dobrze, czułem się szczęśliwy. Jednak rodzice byli nieugięci. Dziś rano ojciec obudził mnie wczesnym rankiem i kazał się spakować. Miałem już wykupione miejsce na statku.
Płynę na Aeris. Mam jedynie nadzieję, że mojej rodzinie nic nie grozi. I że niedługo do mnie dołączą. Oby…
powoli tracę nadzieję że kiedykolwiek uda mi się pograć na OPSie
Warunkowo Akceptuję
Jeszcze dwie poproszę.
Warunkowo akceptuję
W liście języków brakuje wspólnego
Warunkowo akceptuję
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL