ďťż
[ Czarodziej ]Aesheila Moonstaff


Bo człowiek głupi jest tak bez przyczyny

Imię: Yasha Moonstaff-Wands
Konto: Morrie
Wiek: 18
Rasa: Człowiek
Klasa: Czarodziej (nekromanta)
Płeć: Kobieta
Wyznanie: Mystra
Charakter: Praworządny Neutralny
Pochodzenie: Waterdeep
 
Oto młoda, szczupła i niewysoka dziewczyna. Kruczoczarne włosy nosi spięte z tyłu w kucyk. Jej cera jest niezwykle blada. Oczy mają kolor wody w górskim jeziorze.
 
Nazywam się Yasha Moonstaff-Wands. Czy me nazwisko ma jakieś znaczenie? Raczej nie. Ród z którego pochodzi mój ojciec do znanych nie należy. Nazwisko panieńskie mej matki – Wands - okryte jest jednak pewną sławą. Kareina Wands - gdyż tak właśnie nazywała się ma matka przed ślubem - jest wnuczką słynnego Maskara. Pokrewieństwo to zaważyło na jej losie, losie mego ojca - i na moim.
Jak wiedzą wszyscy w Waterdeep, oraz wielu poza nim, Wandsowie słyną z jednej rzeczy. Z magii. Nieomal wszyscy z mego rodu praktykują Sztukę, dochodząc w niej do niemałej wprawy. Właśnie dzięki Sztuce poznali się moi rodzice. Mój ojciec, Thaneir Moonstaff, terminował bowiem u mej ciotecznej babki, Olanhar. Gdy się urodziłam, wielu mych krewniaków spodziewało się, iż będę kontynuowała tradycje rodzinne. Nie pomylili się.
Mym pierwszym nauczycielem był mój ojciec. Mając niecałe cztery lata, z jego pomocą opanowałam „podstawowy czar" – naukę czytania i pisania. On też podsunął mi pierwsze książki. Chociaż nie można oczekiwać od dziecka, jakim byłam, by rozumiało zaawansowane traktaty o magii, to zanim ukończyłam siódmy rok życia, przeczytałam nieomal wszystkie książki przygodowe, traktaty historyczne i wszelkie inne księgi, jakie mogłam znaleźć w domu. Przy okazji w me ręce wpadły ze dwa romanse, nudnawy traktat, opisujący uzbrojenie straży i gwardii Waterdeep na przestrzeni stuleci. Pamiętam też, jak raz matka, z dziwnym rumieńcem na twarzy, w ostatniej chwiii wyrwała mi mi z rąk pewną księgę, którą przypadkiem znalazłam w sypialni u rodziców.
 
***
 
Gdy już ukończyłam lat siedem, zaczęła się moja edukacja magiczna. Zaczęłam poznawać symbole, terminy i pojęcia, które w konsekwencji miały umożliwić mi korzystanie z mocy Splotu. Chłonęłam tę fascynującą wiedzę, niczym gąbka wodę.
Oczywiście, w tamtych latach nauka magii nie pochłaniała mi całego mojego czasu. Spędzałam wiele godzin z licznym rodzeństwem, kuzynostwem i wujostwem. Ów czas poświęcałam między innymi na zabawy i – cóż tu ukrywać – psoty.
Bardzo lubiłam słuchać opowieści jednego z mych wujów, Marcusa. Opowiadał on o swych podróżach, nieomal po całym Faerunie. Jedna rzecz nie dawała mi jednak spokoju. Medalion, jaki wuj nosił na szyi. O nim nigdy nie chciał mówić. Pytany o jego pochodzenie milknął, odmawiając odpowiedzi. Zagadka ta nie dawała mi spokoju.
Ten właśnie medalion stał się obiektem jednej z moich psot. Psoty, która zaważyła na mym dalszym życiu. Otóż wiedziona zdrożną ciekawością, postanowiłam ów medalion ukraść.
Miałam wtedy dziesięć lat. Moi rodzice przebywali wówczas poza Waterdeep, zaś ja spędzałam kilka dekadni w posiadłości Wandsów. Przypadła mi sypialnia na trzecim piętrze, położona niedaleko pokoju wuja. Gdy mogłam mieć nadzieję, iż wszyscy w domu już śpią – a przynajmniej ja nie słyszałam żadnych rozmów i kroków – wyszłam cichutko z pokoju. Moje nagie stopy nie powodowały nieomal żadnego dźwięku na posadzce korytarza. Starając się nie oddychać, powoli uchyliłam drzwi sypialni Marcusa, modląc się w duchu do Tymory, by drzwi nie zaskrzypiały. Na paluszkach podeszłam do łóżka, wpatrując się w śpiącego wuja i błyszczący na jego szyi medalion. Wspięłam się na łóżko chwytając błyskotkę w palce i wtedy...
Ból, cierpienie, krzyk! Ogień, ogień! Śmierć! Poczułam w sobie to wszystko, zaś w mym umyśle rozbłysły potworne wizje cierpienia i zniszczenia, płonących miast i spustoszonych ziem. Zaczęłam krzyczeć, powoli pogrążając się w mroku nieświadomości...
Ocknęłam się, leżąc na łożu wuja, który wpatrywał się we mnie smutnym wzrokiem. Widząc, iż ocknęłam się odetchnął z pewną ulgą. Tego właśnie wieczoru poznałam prawdę o medalionie. Oku, jak nazwał je Marcus.
“Więc nie mogłaś się powstrzymać, Aeshi...” Zaczął swą opowieść. “Mam nadzieję, iż powodowała tobą tylko dziecinna ciekawość, nie zaś mroczniejsze siły. By jednak ową ciekawość zaspokoić i uniknąć przyszłych prób, opowiem ci skąd mam tę błyskotkę.”
“Kilka lat temu ja sam ukradłem Oko Smoczego Króla – bo tak ów medalion się nazywa - pewnemu magowi. Tak, widzę, iż poznajesz tą nazwę, lecz zanim zadasz swe pytania, powiem cóż mną kierowało i jak skończyła się ta historia. Otóż powodowała mną zwykla chciwość. Spodobał mi się ten drobiazg, zaś możliwość, iż mag będzie mnie szukał dodawała temu dreszczyku emocji. Dość szybko ukryłem łup nieopodal Cienistej Doliny, sam zaś udałem się do Waterdeep, czekając aż sprawa przyschnie.“
“Po kilku spędzonych tu tygodniach, wynajęła mnie grupa awanturników. Miałem być ich przewodnikiem w drodze do Cienistej Doliny. Licząc, iż mag już dawno przestał szukać mnie i łupu, zgodziłem się. Planowałem porzucić ich po drodze, odzyskać przedmioty i sprzedać temu, kto da najwięcej. Nie wiedziałem jednak trzech rzeczy. Po pierwsze, mag wiedział kto go okradł i wynajął zbirów by zajęli się mną. Po drugie, awanturnicy, którzy mnie wynajęli, byli na usługach dziadka Maskara. Mieli dopilnować, by nie stała mi się krzywda. A po trzecie... Oko miało własne plany.”
“W skrócie, walcząc z licznymi zbirami nasłanymi przez maga, dotarłem – z pomocą przyjaciół – do Cienistej Doliny, tylko po to by przekonać się, iż mag znalazł Oko przede mną – i został przez nie opętany. Od sprowadzenia do Krain czegoś potwornego uratowała nas jedynie dziecinna kołysanka. Tak, ta sama którą zapewne wiele razy śpiewała ci twa matka, Aeshi. Wykonałem to, co tam powiedziano i...” tu wuj wziął głęboki oddech.
“To co wtedy zobaczyłem, zmieniło mnie na zawsze. Ujrzałem trójkę bogów, w pełni ich chwały. Sune, Tyr i Corellon Larethian uwięzili istotę będącą esencją Oka ponownie w medalionie, mnie i mym spadkobiercom powierzając zadanie pilnowania artefaktu.”
“Dlaczego ci to opowiadam? Po pierwsze, wiem, że nikomu tego nie opowiesz. Po drugie po to, byś nauczyła się jednego – iż należy przy każdym uczynku zważać na konsekwencje.”
Wuj skinął raz jeszcze głową, po czym odesłał mnie do łóżka, pewien iż przeszła mi ochota na psoty związane z medalionem.
Miał rację w tej kwestii. Niemniej jednak tej nocy nie mogłam zasnąć, rozmyślając o czymś co zobaczyłam, gdy Oko zsyłało swe wizje. Wśród obrazów cierpienia i zniszczenia, dostrzegłam coś, co nie dawało mi spokoju. Artefakt pokazał mi mą własną starość i śmierć. Mając zaledwie dziesięć lat uzmysłowiłam sobie, iż zestarzeję się i umrę... Od tego dnia byłam pewna jednego. Tego, iż pragnę uniknąć takiego losu.
 
***
 
Minęło kilkanaście miesięcy. Czyniłam kolejne postępy w nauce, lecz me zainteresowanie coraz bardziej przyciągały opisy dość szczególnych zaklęć. Chociaż me opanowanie gestów i prawidłowej intonacji dalekim było od doskonałości, rzucałam się na wszelkie wzmianki dotyczące transmutacji przedmiotów martwych i żywych... jak również niedoskonałych metod manipulowania żywą tkanką.
Niestety, bardziej zaawansowane księgi dotyczące tej tematyki były dla mnie niedostępne. Niemniej moi rodzice zaczęli wyrażać pewne zaniepokojenie mymi zainteresowaniami. Zainteresowaniami, graniczącymi nieomal z obsesją. Decyzję o mym dalszym losie podjęli jednak w związku z innym wydarzeniem.
W dniu Dożynek 1369 roku obudziłam się nagle, nad ranem. Obudziła mnie potworna siła. Przez sen widziałam mroczną sylwetkę, schowaną pod ciemnym płaszczem. Postać ta krzyczała przeraźliwie „Szukajcie mnie w Akiszokrun”. Krzyk, z jakim się obudziłam, ściągnął mych rodziców do mego pokoju. Gdy doszłam do siebie, zobaczyłam ich, przyglądających mi się z niepokojem.
Nie widziałam ich już przez resztę dnia – całe Waterdeep stało się obiektem ataku, zaś moi rodzice, jako członkowie Zakonu zobowiązani byli do pomocy miastu. Jednak wieczorem zostałam zaproszona na rozmowę, usłyszałam wtedy słowa które zdeterminowały me życie przez następnych kilka lat. Począwszy od następnego dnia, miałam przeprowadzić się do posiadłości Wandsów, gdzie czekała mnie prawdziwa nauka magii. Mą nauczycielką i mistrzynią została ma cioteczna babka, Olanhar.
Przez następnych pięć lat każdy kolejny dzień był nieomal bliźniaczo podobny do poprzedniego. Praca i nauka. Poznawanie podstaw magii i czyszczenie magicznych kociołków. Doskonalenie techniki i ścieranie kurzy. Szlifowanie wymowy magicznych formuł i szorowanie podłóg.
Moje pytania na interesujące mnie tematy były jednak zbywane. Zamiast logicznych odpowiedzi, słyszałam jedynie banały o niebezpieczeństwie i zagrożeniach. Jakbym nie poznała podstaw wystarczająco. Moja babka była zdeterminowana trzymać mnie z dala od tej wiedzy. Ja sama jednak, byłam coraz bardziej zdeterminowana by ową wiedzę posiąść.
W końcu doszło do burzy, chociaż nikt postronny obserwując mą dyskusję z Olanhar nie nazwał by tak tego. Rozmowa była chłodna i spokojna. Moje argumenty zdawały się mi logiczne, lecz trafiały w próżnię. W końcu usłyszałam autorytatywny zakaz zajmowania się dalej „tymi sprawami” i nakaz „zajęcia się poważną nauką”. Przyjęłam to ze spokojną twarzą, tłumiąc gotujące się we mnie emocje, chłodno planując już dalsze kroki.
Tego właśnie dnia postanowiłam pójść swoją drogą. Przez kilka następnych dekadni w sekrecie kopiowałam pewne zaklęcia z księgi Olanhar. Ucieczka wydawała mi się jedynym logicznym wyjściem. Przygotowywałam się starannie do tego, co planowałam. Zebrałam tylko rzeczy najniezbędniejsze z mego punktu widzenia. Zapasową suknię, bieliznę, księgi, zniszczony od nadmiernego czytania egzemplarz drugiego wydania „Przewodnika Vola po Wszystkich Rzeczach Magicznych”, nieco osobistej biżuterii, którą planowałam opłacić mą podróż. Nie planowałam jednak dokąd ucieknę. Chociaż na co dzień oddawałam cześć Pani Magii, w tej sytuacji postanowiłam zdać się na Tymorę. Wydawało się to najlogiczniejsze – przypadkowego wyboru nie da się w logiczny sposób przewidzieć – lub odtworzyć. A nie chciałam, by za mną podążono.
Wreszcie nadszedł właściwy dzień. Olahnar, prawdopodobnie uśpiona moim spokojnym zachowaniem, zdecydowała się spędzić kilka poza rodzinną posiadłością. Wymknęłam się na tyle niepostrzeżenie, na ile zdołałam, udając się ku dokom. Podeszłam do pierwszego statku, który zdał mi się godny zaufania. Weszłam na pokład, pytając o przewóz. Nie dbałam dokąd popłynę, zaś nazwa, jaką wymienił kapitan niewiele mi powiedziała. Niemniej zgodziłam się na jego warunki, oddając w jego ręce połowę swej biżuterii. Drugą połowę miał otrzymać po dotarciu na miejsce. Gdy statek zaczął odbijać od brzegu, stanęłam przy relingu, nieopodal rufy, obserwując oddalający się ląd. Byłam wolna.


Brak statystyk i znanych języków, muehehehe.
Prawda Napisane prawie dwa lata temu, wg. ówczesnych wymagań

Imię: Aesheila Moonstaff
Konto: Morrie
Wiek: 18
Rasa: Człowiek
Klasa: Czarodziej (nekromanta)
Płeć: Kobieta
Wyznanie: Mystra
Charakter: Praworządny Neutralny
Pochodzenie: Waterdeep
Języki: Wspólny, Chondathski, Smoczy (czarodziej), Illuskański, Elfi, Krasnoludzki (premiowe dla Waterdeep - Wandsów stać na nauczycieli )

No tak, kolejny żuk - tak to jest, jak się po prostu kopiuje stare dane z notatnika

Imię: Aesheila Moonstaff
Konto: Black_kitten
Wiek: 18
Rasa: Człowiek
Klasa: Czarodziej (nekromanta)
Płeć: Kobieta
Wyznanie: Mystra
Charakter: Praworządny Neutralny
Pochodzenie: Waterdeep
Języki: Wspólny, Chondathski, Smoczy (czarodziej), Illuskański, Elfi, Krasnoludzki (premiowe dla Waterdeep - Wandsów stać na nauczycieli )



Akceptuję.
Akceptuję
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • latwa-kasiora.pev.pl