ďťż
[ Wojownik ] Yor Karre


Bo człowiek głupi jest tak bez przyczyny

Nazwa konta: mallpighii
Nazwa postaci: Yor Karre
Płeć: mężczyzna
Rasa: Człowiek
Wiek: 19
Klasa: Wojownik
Wyznanie: Kossuth
Charakter: Chaotyczny dobry
Pochodzenie: Królestwa graniczne
Język: Shaarski, Tashalski, Płomienny

Statystyki:
Siła 16
Zręczność 14
Kondycja 14
Inteligencja 10
Mądrość 10
Charyzma 14

Opis:
Trochę wyższy niż przeciętny mężczyzna w jego wieku, mocno opalona skóra kontrastuje z jasnym tatuażem na obliczu młodego Yora. Ma nietypowe stalowo szare oczy, również odcinające się od karnacji, włosy koloru hebanu, teraz jednak zgolone.

Historia:
Urodziłem się w małej wiosce Taghra nad brzegiem Jeziora Pary. Matki nie znałem, zmarła przy porodzie. Z tego co mówili wioskowi wynika, że była przeciętnie urodziwa, jednak dla ojca była najpiękniejszą kobietą jaką w życiu widział. Moim ojcem był Uhgar - najsilniejszy mąż w całej wsi, no ale w końcu był płatnerzem. Jego wyroby docierały daleko i sprzedawały się drogo, dlatego byliśmy jedną z najbogatszych tutejszych rodzin, mimo że w mieście ledwo by nas było stać na małe mieszkanie w dokach.

W tamtych niespokojnych czasach, najazdy goblinów zdażały się coraz częściej. Zaczęło się od zaginięcia kilku karawan przewożących wyroby mojego ojca i kilku innych rzemieślników. Później zaczęły się zaginięcia w lasach, tak przynajmniej sądzono, bo żadnych ciał nigdy nie odnaleziono. Kiedy jawnie już gobliny zaczęły szargać obrzeża wioski, przybył Jakhari. Patrzyłem jak oczarowany, kiedy z końców jego palców trysnął czysty żar, nieosmalając nawet jego rękawic, kiedy nagle bez żadnego widocznego znaku na przeciwników spadł słup ognia, który krążył wśród nich omijając mieszkańców wioski i zabijając samych zielonoskórcyh tak, jakby sam wielki Kossuth prowadził płomień, później wszyscy ruszyli by razem z naszym wybawcą siekącym druręcznym toporem dobić maruderów. Po tej bitwie o Taghrę, Jakhari oznajmił, że może nauczyć nas jak kożystać z mocy żywiołu ognia, bysmy nie pozostawali bezbronni. Oczywiście ani myśląc wystąpiłem, zaś w moje kroki poszło kilku urzeczonych równie mocno jak ja chłopaków z wioski. Stałem ostatni w szeregu, kiedy zaczął nas obserwować i chyba badać.. Mając w pamięci płonące żywcem gobliny i żażące się dłonie tego człowieka, ani myślałem drgnąć kiedy ręka Jaghariego opadła na moją głowę, potem pierś a w końcu na ramię i usłyszałem słowa, których do dziś dźwięczą w mojej głowie, słowa które zmieniły moje życie:
- Jak się nazywacie?- wskazał mnie, mojego sąsiada z szeregu i chłopaka Starego Hafra.
- Utraw, Ho'oni - usłyszałem ich odpowiedzi. - Karre - mimowolnie odpowiedziałem i ja.
- Będziecie uczyć się uczciwej walki w słusznej sprawie, nauczycie się odróżniać dobro od zła i nauczycie się również jak niszczyć to zło, którego mocą ludzką zniszczyć się nie da.

W czasie naszego szkolenia poznałem się lepiej z tą dwójką wybrańców, którymi się staliśmy. Joki Ho'oni był przysadzisty, miał kótkie włosy koloru hebanowego, jak moje, oczy z kolei zupełnie różne od moich, prawie całkowicie czarne. Był przyjacielski i roześmiany, zawsze lubiłem jego towarzystwo, to on opowiadał najlepsze historie do wieczerzy. Gahri Utraw był dryblasem, chudy, wyższy odemnie o stopę, o nim nie jestem w stanie powiedziec czegoś konkretnego, ponieważ cały czas zachowywał się inaczej, jednak nie dało się nie lubić jego zmian charakterów, tak jakby siedziało w nim kilka dusz walczących o to która teraz będzie prowadzić poczynaniami Ghariego. Jego oczy także nie były typowe. właściwie za każdym razem kiedy próbowałem doszukac się jakiejś konkretnej barwy, zaraz wydawało mi się że zmienia się na przeciwną. Te nasze oczy były różne od wiekszości przeciętnych mieszkańców naszych ziem i teraz dostrzegłem to, ponieważ nasz mistrz także miał dziwne oczy. były one koloru głębokiego żółtego, jakby nieco zacienionego. Później dopiero mistrz wyjaśnił nam, iż jest to oznaka naznaczenia mocą, jednak nie każdy naznaczony będzie nad tą mocą w stanie zapanować.

Nasz mistrz Jaghari nauczał nas walki wręcz. Każdemu z nas przydzielił inną broń do treningów. Joriemu przypadła najcięższa - młot dwuręczny, było to jednak oczywiste, gdyż ani ja ani nasz trzeci towarzysz niebyłby w stanie podnieść tego z ziemi. Gahri otrzymał włucznię, co również nikogo nie zdziwiło. Ja dostałem dość ciężki, jednak w granicach rozsądku, topór obosieczny. Z racji na pamięć o bitwie o Taghrę czułem się wyróżniony, choć może niepotrzebnie, ponieważ mistrz nikogo nie faworyzował.

Co pewien czas udawaliśmy się do kapłanów Kosshuta, pobierać od nich nauki o naszym bogu. Nie wiem czy dobrze zrozumiałem ich nauki, jednak wiem napewno, że mamy służyć przedewszystkim dobru, chroniąc je przed każdą złą istotą, która zagraża życiu innych, tak by pozbyć się zła zagrażającego ludziom bezpośrednio, poniewaz tylko ono jest w naszym zasięgu. Zapamiętałem także że nie wszystkie prawa są dobre, ale nie wszystkie należy łamać, a także iż walka nie jest koniecznością, kiedy zna się sposoby prowadzenia dyskusji nie umniejszające nikomu.

Pewnego dnia Jaghari powiedział, że nasz czas szkolenia dobiega już końca, co zaskoczyło mnie, ponieważ nie potrafiliśmy jeszcze przyzywac mocy płomieni. Oznajmił jednak, iż on nie może nauczyć nas niczego więcej, wiedzę o mocy ognia musimy poznać bez jego pomocy. Mógł nas jedynie ukierunkować, prawdę musielismy odkryć kontemplując nauki Kossutha i poszukując istoty ognia tak w naszych umysłach, sercach jak i w świecie. Jori udał się do Thay, Gahri został wysłany do Samarach, mnie zaś mistrz polecił udać się do miasta Waterdeep, na wybrzeżu mieczy i wsiąść na statek, który miał mnie zabrać do miejsca, w którym miałem odnalesc swoją drogę wojownika ognia, do Aeris..


proszę jakiegoś moderatora o skasowanie dwóch innych topiców z tą samą postacią, powstały przez przypadek (utrata połączenia z internetem [jest burza a mam radiówkę]) przepraszam za niepotrzebny bałagan.
1. Kilka literówek i błędów, chociaż to nie problem (przecinki, korzystać, włócznia).
2. Skąd Jaghri wiedział o Aeris, dlaczego właśnie tam wysłał Yora?
3. Czy wioska mieści się w tzw. kanonie, czy raczej sam ją wymyśliłeś?
4. Zdaje się, że wybrałeś sobie za dużo języków - postać nie ma premii z intelektu, a więc nie może znać premiowych języków.
5. Skąd cała koncepcja 'wojowników ognia'?
6. Od razu informuję, że taka kombinacja nie będzie mogła zostać Uczniem Smoka, tak pro forma.

PS. Skasowałem bonusowe tematy.
Nazwa konta: mallpighii
Nazwa postaci: Yor Karre
Płeć: mężczyzna
Rasa: Człowiek
Wiek: 19
Klasa: Wojownik
Wyznanie: Kossuth
Charakter: Chaotyczny dobry
Pochodzenie: Królestwa graniczne
Język: Shaarski, Tashalski, Płomienny

Statystyki:
Siła 16
Zręczność 14
Kondycja 14
Inteligencja 10
Mądrość 10
Charyzma 14

Opis:
Trochę wyższy niż przeciętny mężczyzna w jego wieku, mocno opalona skóra kontrastuje z jasnym tatuażem na obliczu młodego Yora. Ma nietypowe stalowo szare oczy, również odcinające się od karnacji, włosy koloru hebanu, teraz jednak zgolone.

Historia:
Urodziłem się w małej wiosce Taghra nad brzegiem Jeziora Pary. Matki nie znałem, zmarła przy porodzie. Z tego co mówili wioskowi wynika, że była przeciętnie urodziwa, jednak dla ojca była najpiękniejszą kobietą jaką w życiu widział. Moim ojcem był Uhgar - najsilniejszy mąż w całej wsi, no ale w końcu był płatnerzem. Jego wyroby docierały daleko i sprzedawały się drogo, dlatego byliśmy jedną z najbogatszych tutejszych rodzin, mimo że w mieście ledwo by nas było stać na małe mieszkanie w dokach.

W tamtych niespokojnych czasach, najazdy goblinów zdażały się coraz częściej. Zaczęło się od zaginięcia kilku karawan przewożących wyroby mojego ojca i kilku innych rzemieślników. Później zaczęły się zaginięcia w lasach, tak przynajmniej sądzono, bo żadnych ciał nigdy nie odnaleziono. Kiedy jawnie już gobliny zaczęły szargać obrzeża wioski, przybył Jakhari. Patrzyłem jak oczarowany, kiedy z końców jego palców trysnął czysty żar, nieosmalając nawet jego rękawic, kiedy nagle bez żadnego widocznego znaku na przeciwników spadł słup ognia, który krążył wśród nich omijając mieszkańców wioski i zabijając samych zielonoskórcyh tak, jakby sam wielki Kossuth prowadził płomień, później wszyscy ruszyli by razem z naszym wybawcą siekącym druręcznym toporem dobić maruderów. Po tej bitwie o Taghrę, Jakhari oznajmił, że może nauczyć nas jak kożystać z mocy żywiołu ognia, bysmy nie pozostawali bezbronni. Oczywiście ani myśląc wystąpiłem, zaś w moje kroki poszło kilku urzeczonych równie mocno jak ja chłopaków z wioski. Stałem ostatni w szeregu, kiedy zaczął nas obserwować i chyba badać.. Mając w pamięci płonące żywcem gobliny i żażące się dłonie tego człowieka, ani myślałem drgnąć kiedy ręka Jakhariego opadła na moją głowę, potem pierś a w końcu na ramię i usłyszałem słowa, których do dziś dźwięczą w mojej głowie, słowa które zmieniły moje życie:
- Jak się nazywacie?- wskazał mnie, mojego sąsiada z szeregu i chłopaka Starego Hafra.
- Utraw, Ho'oni - usłyszałem ich odpowiedzi. - Karre - mimowolnie odpowiedziałem i ja.
- Będziecie uczyć się uczciwej walki w słusznej sprawie, nauczycie się odróżniać dobro od zła i nauczycie się również jak niszczyć to zło, którego mocą ludzką zniszczyć się nie da.

W czasie naszego szkolenia poznałem się lepiej z tą dwójką wybrańców, którymi się staliśmy. Jori Ho'oni był przysadzisty, miał kótkie włosy koloru hebanowego, jak moje, oczy z kolei zupełnie różne od moich, prawie całkowicie czarne. Był przyjacielski i roześmiany, zawsze lubiłem jego towarzystwo, to on opowiadał najlepsze historie do wieczerzy. Gahri Utraw był dryblasem, chudy, wyższy odemnie o stopę, o nim nie jestem w stanie powiedziec czegoś konkretnego, ponieważ cały czas zachowywał się inaczej, jednak nie dało się nie lubić jego zmian charakterów, tak jakby siedziało w nim kilka dusz walczących o to która teraz będzie prowadzić poczynaniami Ghariego. Jego oczy także nie były typowe. właściwie za każdym razem kiedy próbowałem doszukac się jakiejś konkretnej barwy, zaraz wydawało mi się że zmienia się na przeciwną. Te nasze oczy były różne od wiekszości przeciętnych mieszkańców naszych ziem i teraz dostrzegłem to, ponieważ nasz mistrz także miał dziwne oczy. były one koloru głębokiego żółtego, jakby nieco zacienionego. Później dopiero mistrz wyjaśnił nam, iż jest to oznaka naznaczenia mocą, jednak nie każdy naznaczony będzie nad tą mocą w stanie zapanować.

Nasz mistrz Jakhari nauczał nas walki wręcz. Każdemu z nas przydzielił inną broń do treningów. Joriemu przypadła najcięższa - młot dwuręczny, było to jednak oczywiste, gdyż ani ja ani nasz trzeci towarzysz niebyłby w stanie podnieść tego z ziemi. Gahri otrzymał włucznię, co również nikogo nie zdziwiło. Ja dostałem dość ciężki, jednak w granicach rozsądku, topór obosieczny. Z racji na pamięć o bitwie o Taghrę czułem się wyróżniony, choć może niepotrzebnie, ponieważ mistrz nikogo nie faworyzował.

Co pewien czas udawaliśmy się do kapłanów Kosshuta, pobierać od nich nauki o naszym bogu. Nie wiem czy dobrze zrozumiałem ich nauki, jednak wiem napewno, że mamy służyć przedewszystkim dobru, chroniąc je przed każdą złą istotą, która zagraża życiu innych, tak by pozbyć się zła zagrażającego ludziom bezpośrednio, poniewaz tylko ono jest w naszym zasięgu. Zapamiętałem także że nie wszystkie prawa są dobre, ale nie wszystkie należy łamać, a także iż walka nie jest koniecznością, kiedy zna się sposoby prowadzenia dyskusji nie umniejszające nikomu.

Pewnego razu po wieczerzy nasz mistrz opowiedział nam swoją historię. Wychował się w dokach wielkiego miasta Waterdeep. Jego matka i ojciec niedomagali już i nieporadziliby sobie bez pomocy syna. Ciężko pracował żeby utrzymać rodzinę, kiedy oboje w końcu odeszli, załamał się, bez poczucia obowiązku odpowiedzialności za rodzinę, stał sie stałym bywalcem karczm i więziennego lochu. Kiedy pewnego ranka został wypuszczony z ciemnego więzienia, zatrzymał się przed nim mężczyzna - Deris - kapłan Kossutha, przebywający w mieście przejazdem. Przekonał naszego mistrza obietnicą celu w życiu, by ten udał się z nim do Thay. Deris wpoił mu zasady i nauczył wiary we Władcę ognia Kossutha. Jakhari odszedł z Thay a jego nogi, zaprowadziły go do Królestw Granicznych. Z czasu tej wędrówki wspomina jedynie o nauce walki bronią, którą sam opracowywał, by w długiej samotnej podróży nie stracić jasności myślenia.

Wkrótce potem, Jakhari powiedział, że nasz czas szkolenia dobiega już końca, co zaskoczyło mnie, ponieważ nie potrafiliśmy jeszcze przyzywac mocy płomieni. Oznajmił jednak, iż on nie może nauczyć nas niczego więcej, wiedzę o mocy ognia musimy poznać bez jego pomocy. Mógł nas jedynie ukierunkować, prawdę musielismy odkryć kontemplując nauki Kossutha i poszukując istoty ognia tak w naszych umysłach, sercach jak i w świecie. Jori udał się do Thay, Gahri został wysłany do Samarach, mnie zaś mistrz polecił udać się do miasta Waterdeep, na wybrzeżu mieczy i wsiąść na statek, który miał mnie zabrać do miejsca, w którym miałem odnalesc swoją drogę wojownika ognia, do Aeris..



no i zapomniałem o redukcji języków. mam to jednak w pamięci i jeśli nie macie nic przeciwko, zrobię to przy najbliższej poprawce w razie niejasności, ewentualnie, przy wersji końcowej.

tekst na czerwono - jakhari był synem dokera z Waterdeep, gdzie usłyszał plotki o Aeris.
Nazwa konta: mallpighii
Nazwa postaci: Yor Karre
Płeć: mężczyzna
Rasa: Człowiek
Wiek: 19
Klasa: Wojownik
Wyznanie: Kossuth
Charakter: Chaotyczny dobry
Pochodzenie: Królestwa graniczne
Język: Shaarski, Płomienny (podstawy)

Statystyki:
Siła 16
Zręczność 14
Kondycja 14
Inteligencja 10
Mądrość 10
Charyzma 14

Opis:
Trochę wyższy niż przeciętny mężczyzna w jego wieku, mocno opalona skóra kontrastuje z jasnym tatuażem na obliczu młodego Yora. Ma nietypowe stalowo szare oczy, również odcinające się od karnacji, włosy koloru hebanu, teraz jednak zgolone.

Historia:
Urodziłem się w małej wiosce Taghra nad brzegiem Jeziora Pary. Matki nie znałem, zmarła przy porodzie. Z tego, co mówili wioskowi wynika, że była przeciętnie urodziwa, jednak dla ojca była najpiękniejszą kobietą, jaką w życiu widział. Moim ojcem był Uhgar - najsilniejszy mąż w całej wsi, no ale w końcu był płatnerzem. Jego wyroby docierały daleko i sprzedawały się drogo, dlatego byliśmy jedną z najbogatszych tutejszych rodzin, mimo że w mieście ledwo by nas było stać na małe mieszkanie w dokach.

W tamtych niespokojnych czasach, najazdy goblinów zdarzały się coraz częściej. Zaczęło się od zaginięcia kilku karawan przewożących wyroby mojego ojca i kilku innych rzemieślników. Później zaczęły zaginięcia nasiliły się, tak przynajmniej sądzono, bo żadnych ciał nigdy nie odnaleziono. Kiedy jawnie już gobliny zaczęły szargać obrzeża wioski, przybył Jakhari. Patrzyłem jak oczarowany, kiedy z końców jego palców trysnął czysty żar, nie osmalając nawet jego rękawic, kiedy nagle bez żadnego widocznego znaku na przeciwników spadł słup ognia, który krążył wśród nich omijając mieszkańców wioski i zabijając samych zielonoskórcyh tak, jakby sam wielki Kossuth prowadził płomień, później wszyscy ruszyli, by razem z naszym wybawcą siekącym dwuręcznym toporem dobić maruderów. Po tej bitwie o Taghrę, Jakhari oznajmił, że może nauczyć nas jak korzystać z mocy żywiołu ognia, byśmy nie pozostawali bezbronni. Oczywiście ani myśląc wystąpiłem, zaś w moje kroki poszło kilku urzeczonych równie mocno jak ja chłopaków z wioski. Stałem ostatni w szeregu, kiedy zaczął nas obserwować i.. Chyba badać.. Mając w pamięci płonące żywcem gobliny i żarzące się dłonie tego człowieka, ani myślałem drgnąć, kiedy ręka Jakhariego opadła na moją głowę, potem pierś a w końcu na ramię i usłyszałem słowa, które do dziś dźwięczą w mojej głowie, słowa, które zmieniły moje życie:
- Jak się nazywacie?- Wskazał mnie, mojego sąsiada z szeregu i chłopaka Starego Hafra.
- Utraw, Ho'oni - usłyszałem ich odpowiedzi. - Karre - mimowolnie odpowiedziałem i ja.
- Będziecie uczyć się uczciwej walki w słusznej sprawie, nauczycie się odróżniać dobro od zła i nauczycie się również jak niszczyć to zło, którego mocą ludzką zniszczyć się nie da.

W czasie naszego szkolenia poznałem się lepiej z tą dwójką wybrańców, którymi się staliśmy. Jori Ho'oni był przysadzisty, miał krótkie włosy koloru hebanowego, jak moje, oczy z kolei zupełnie różne od moich, prawie całkowicie czarne. Był przyjacielski i roześmiany, zawsze lubiłem jego towarzystwo, to on opowiadał najlepsze historie do wieczerzy. Gahri Utraw był dryblasem, chudy, wyższy ode mnie o stopę, o nim nie jestem w stanie powiedzieć czegoś konkretnego, ponieważ cały czas zachowywał się inaczej, jednak nie dało się nie lubić jego zmian charakterów, tak jakby siedziało w nim kilka dusz walczących o to, która teraz będzie prowadzić poczynaniami Ghariego. Jego oczy także nie były typowe. Właściwie za każdym razem, kiedy próbowałem doszukać się jakiejś konkretnej barwy, zaraz wydawało mi się, że zmienia się na przeciwną. Te nasze oczy były różne od większości przeciętnych mieszkańców naszych ziem i teraz dostrzegłem to, ponieważ nasz mistrz także miał dziwne oczy. Były one koloru głębokiego żółtego, jakby nieco zacienionego. Później dopiero mistrz wyjaśnił nam, iż jest to oznaka naznaczenia mocą, jednak nie każdy naznaczony będzie nad tą mocą w stanie zapanować.

Nasz mistrz Jakhari nauczał nas walki wręcz. Każdemu z nas przydzielił inną broń do treningów. Joriemu przypadła najcięższa - młot dwuręczny, było to jednak oczywiste, gdyż ani ja ani nasz trzeci towarzysz nie byłby w stanie podnieść tego z ziemi. Gahri otrzymał włócznię, co również nikogo nie zdziwiło. Ja dostałem dość ciężki, jednak w granicach rozsądku, topór obosieczny. Z racji na pamięć o bitwie o Taghrę czułem się wyróżniony, choć może niepotrzebnie, ponieważ mistrz nikogo nie faworyzował.

Co pewien czas udawaliśmy się do kapłanów Kosshuta, pobierać od nich nauki o naszym bogu. Nie wiem czy dobrze zrozumiałem ich nauki, jednak wiem na pewno, że mamy służyć przede wszystkim dobru, chroniąc je przed każdą złą istotą, która zagraża życiu innych, tak by pozbyć się zła zagrażającego ludziom bezpośrednio, ponieważ tylko ono jest w naszym zasięgu. Zapamiętałem także, że nie wszystkie prawa są dobre, ale nie wszystkie należy łamać, a także, iż walka nie jest koniecznością, kiedy zna się sposoby prowadzenia dyskusji nieumniejszające nikomu.

Pewnego razu po wieczerzy nasz mistrz opowiedział nam swoją historię. Wychował się w dokach wielkiego miasta Waterdeep. Jego matka i ojciec niedomagali już i nie poradziliby sobie bez pomocy syna. Ciężko pracował żeby utrzymać rodzinę, kiedy oboje w końcu odeszli, załamał się, bez poczucia obowiązku odpowiedzialności za rodzinę, stał sie stałym bywalcem karczm i więziennego lochu. Kiedy pewnego ranka został wypuszczony z ciemnego więzienia, zatrzymał się przed nim mężczyzna - Deris - kapłan Kossutha, przebywający w mieście przejazdem. Przekonał naszego mistrza obietnicą celu w życiu, by ten udał się z nim do Thay. Deris wpoił mu zasady i nauczył wiary we Władcę ognia Kossutha. Jakhari odszedł z Thay a jego nogi, zaprowadziły go do Królestw Granicznych. Z czasu tej wędrówki wspomina jedynie o nauce walki bronią, którą sam opracowywałby w długiej samotnej podróży nie stracić jasności myślenia.

Wkrótce potem, Jakhari powiedział, że nasz czas szkolenia dobiega już końca, co zaskoczyło mnie, ponieważ nie potrafiliśmy jeszcze przyzywać mocy płomieni. Oznajmił jednak, iż on nie może nauczyć nas niczego więcej, wiedzę o mocy ognia musimy poznać bez jego pomocy. Mógł nas jedynie ukierunkować, prawdę musieliśmy odkryć kontemplując nauki Kossutha i poszukując istoty ognia tak w naszych umysłach, sercach jak i w świecie. Jori udał się do Thay, Gahri został wysłany do Samarach, mnie zaś mistrz polecił udać się do miasta Waterdeep, na wybrzeżu mieczy i wsiąść na statek, który miał mnie zabrać do miejsca, w którym miałem odnaleźć swoją drogę wojownika ognia, do Aeris..

pardon, napisałem że błędy poprawione, ale teraz dopiero są, tam omyłkowo przekleiłem nie z tego pliku, w którym nie była stara wersja. od razu zredukowałem języki.
*rozgląda się w poszukiwaniu zainteresowania*
*tupie ze zniecierpliwienia nogą*
Wiesz, często moce czarownika objawiają się już wcześniej w jakiś sposób (w czasie dojrzewania głównie). Możesz dodać jakąś wzmiankę, że kiedyś przypadkiem podpaliłeś stóg siana czy coś w ten deseń, i wtedy będzie chyba ok:).
Nazwa konta: mallpighii
Nazwa postaci: Yor Karre
Płeć: mężczyzna
Rasa: Człowiek
Wiek: 19
Klasa: Wojownik
Wyznanie: Kossuth
Charakter: Chaotyczny dobry
Pochodzenie: Królestwa graniczne
Język: Shaarski, Płomienny (podstawy)

Statystyki:
Siła 16
Zręczność 14
Kondycja 14
Inteligencja 10
Mądrość 10
Charyzma 14

Opis:
Trochę wyższy niż przeciętny mężczyzna w jego wieku, mocno opalona skóra kontrastuje z jasnym tatuażem na obliczu młodego Yora. Ma nietypowe stalowo szare oczy, również odcinające się od karnacji, włosy koloru hebanu, teraz jednak zgolone.

Historia:
Urodziłem się w małej wiosce Taghra nad brzegiem Jeziora Pary. Matki nie znałem, zmarła przy porodzie. Z tego, co mówili wioskowi wynika, że była przeciętnie urodziwa, jednak dla ojca była najpiękniejszą kobietą, jaką w życiu widział. Moim ojcem był Uhgar - najsilniejszy mąż w całej wsi, no ale w końcu był płatnerzem. Jego wyroby docierały daleko i sprzedawały się drogo, dlatego byliśmy jedną z najbogatszych tutejszych rodzin, mimo że w mieście ledwo by nas było stać na małe mieszkanie w dokach.

Pomimo, że wychowywał mnie tylko mój ojciec, miałem raczej szczęśliwe dzieciństwo, nielicząc pojedyńczych utarczek z rówieśnikami, jak to zawsze wśród młodych bywało. W pamięci, szczególnie utkwiło mi jedno z nich. O ile dobrze sobie przypominam, miałem około 14 lat. Pokłuciłem się z synem miejscowej zielarki o parę miedziaków znalezionych na drodze do wioski. Chciał zagarnąć znalezisko tylko dla siebie, pomimo że znaleźliśmy je razem. Jeszcze chwila a byśmy się pobili, ale nagle, w zupełnie niezrozumiały dla mnie sposób, zapaliła się trawa między nami, instynktownie zaczął gasić iskry, sam również zapominając o nieprzyjemniej sytuacji, pomogłem mu. Wtedy jak później miało się okazać, moja ukryta moc, zaczęła dawać o sobie znać. Zdarzyło się jeszcze kilkakrotnie w moim życiu niewytłumaczalnych zapruszeń ognia, lub poprostu rozbitych dzbanów, jednak ojciec nie miał mi tego nigdy za złe, tak jakby było to coś najnormalniejszego w świecie. Dlatego sam również nie zwracałem uwagi na takie zdarzenia, zresztą byłem zbyt zajęty pomaganiem ojcu w kuźni. Lubiłem to, lubiłem rozpalać ogień i wpatrywac się weń. Potem nastały gorsze dni..

Otóż w tamtych niespokojnych czasach, najazdy goblinów zdarzały się coraz częściej. Zaczęło się od zaginięcia kilku karawan przewożących wyroby mojego ojca i kilku innych rzemieślników. Później zaczęły zaginięcia nasiliły się, tak przynajmniej sądzono, bo żadnych ciał nigdy nie odnaleziono. Kiedy jawnie już gobliny zaczęły szargać obrzeża wioski, przybył Jakhari. Patrzyłem jak oczarowany, kiedy z końców jego palców trysnął czysty żar, nie osmalając nawet jego rękawic, kiedy nagle bez żadnego widocznego znaku na przeciwników spadł słup ognia, który krążył wśród nich omijając mieszkańców wioski i zabijając samych zielonoskórcyh tak, jakby sam wielki Kossuth prowadził płomień, później wszyscy ruszyli, by razem z naszym wybawcą siekącym dwuręcznym toporem dobić maruderów. Po tej bitwie o Taghrę, Jakhari oznajmił, że może nauczyć nas jak korzystać z mocy żywiołu ognia, byśmy nie pozostawali bezbronni. Oczywiście ani myśląc wystąpiłem, zaś w moje kroki poszło kilku urzeczonych równie mocno jak ja chłopaków z wioski. Stałem ostatni w szeregu, kiedy zaczął nas obserwować i.. Chyba badać.. Mając w pamięci płonące żywcem gobliny i żarzące się dłonie tego człowieka, ani myślałem drgnąć, kiedy ręka Jakhariego opadła na moją głowę, potem pierś a w końcu na ramię i usłyszałem słowa, które do dziś dźwięczą w mojej głowie, słowa, które zmieniły moje życie:
- Jak się nazywacie?- Wskazał mnie, mojego sąsiada z szeregu i chłopaka Starego Hafra.
- Utraw, Ho'oni - usłyszałem ich odpowiedzi. - Karre - mimowolnie odpowiedziałem i ja.
- Będziecie uczyć się uczciwej walki w słusznej sprawie, nauczycie się odróżniać dobro od zła i nauczycie się również jak niszczyć to zło, którego mocą ludzką zniszczyć się nie da.

W czasie naszego szkolenia poznałem się lepiej z tą dwójką wybrańców, którymi się staliśmy. Jori Ho'oni był przysadzisty, miał krótkie włosy koloru hebanowego, jak moje, oczy z kolei zupełnie różne od moich, prawie całkowicie czarne. Był przyjacielski i roześmiany, zawsze lubiłem jego towarzystwo, to on opowiadał najlepsze historie do wieczerzy. Gahri Utraw był dryblasem, chudy, wyższy ode mnie o stopę, o nim nie jestem w stanie powiedzieć czegoś konkretnego, ponieważ cały czas zachowywał się inaczej, jednak nie dało się nie lubić jego zmian charakterów, tak jakby siedziało w nim kilka dusz walczących o to, która teraz będzie prowadzić poczynaniami Ghariego. Jego oczy także nie były typowe. Właściwie za każdym razem, kiedy próbowałem doszukać się jakiejś konkretnej barwy, zaraz wydawało mi się, że zmienia się na przeciwną. Te nasze oczy były różne od większości przeciętnych mieszkańców naszych ziem i teraz dostrzegłem to, ponieważ nasz mistrz także miał dziwne oczy. Były one koloru głębokiego żółtego, jakby nieco zacienionego. Później dopiero mistrz wyjaśnił nam, iż jest to oznaka naznaczenia mocą, jednak nie każdy naznaczony będzie nad tą mocą w stanie zapanować.

Nasz mistrz Jakhari nauczał nas walki wręcz. Każdemu z nas przydzielił inną broń do treningów. Joriemu przypadła najcięższa - młot dwuręczny, było to jednak oczywiste, gdyż ani ja ani nasz trzeci towarzysz nie byłby w stanie podnieść tego z ziemi. Gahri otrzymał włócznię, co również nikogo nie zdziwiło. Ja dostałem dość ciężki, jednak w granicach rozsądku, topór obosieczny. Z racji na pamięć o bitwie o Taghrę czułem się wyróżniony, choć może niepotrzebnie, ponieważ mistrz nikogo nie faworyzował.

Co pewien czas udawaliśmy się do kapłanów Kosshuta, pobierać od nich nauki o naszym bogu. Nie wiem czy dobrze zrozumiałem ich nauki, jednak wiem na pewno, że mamy służyć przede wszystkim dobru, chroniąc je przed każdą złą istotą, która zagraża życiu innych, tak by pozbyć się zła zagrażającego ludziom bezpośrednio, ponieważ tylko ono jest w naszym zasięgu. Zapamiętałem także, że nie wszystkie prawa są dobre, ale nie wszystkie należy łamać, a także, iż walka nie jest koniecznością, kiedy zna się sposoby prowadzenia dyskusji nieumniejszające nikomu.

Pewnego razu po wieczerzy nasz mistrz opowiedział nam swoją historię. Wychował się w dokach wielkiego miasta Waterdeep. Jego matka i ojciec niedomagali już i nie poradziliby sobie bez pomocy syna. Ciężko pracował żeby utrzymać rodzinę, kiedy oboje w końcu odeszli, załamał się, bez poczucia obowiązku odpowiedzialności za rodzinę, stał sie stałym bywalcem karczm i więziennego lochu. Kiedy pewnego ranka został wypuszczony z ciemnego więzienia, zatrzymał się przed nim mężczyzna - Deris - kapłan Kossutha, przebywający w mieście przejazdem. Przekonał naszego mistrza obietnicą celu w życiu, by ten udał się z nim do Thay. Deris wpoił mu zasady i nauczył wiary we Władcę ognia Kossutha. Jakhari odszedł z Thay a jego nogi, zaprowadziły go do Królestw Granicznych. Z czasu tej wędrówki wspomina jedynie o nauce walki bronią, którą sam opracowywałby w długiej samotnej podróży nie stracić jasności myślenia.

Wkrótce potem, Jakhari powiedział, że nasz czas szkolenia dobiega już końca, co zaskoczyło mnie, ponieważ nie potrafiliśmy jeszcze przyzywać mocy płomieni. Oznajmił jednak, iż on nie może nauczyć nas niczego więcej, wiedzę o mocy ognia musimy poznać bez jego pomocy. Mógł nas jedynie ukierunkować, prawdę musieliśmy odkryć kontemplując nauki Kossutha i poszukując istoty ognia tak w naszych umysłach, sercach jak i w świecie. Jori udał się do Thay, Gahri został wysłany do Samarach, mnie zaś mistrz polecił udać się do miasta Waterdeep, na wybrzeżu mieczy i wsiąść na statek, który miał mnie zabrać do miejsca, w którym miałem odnaleźć swoją drogę wojownika ognia, do Aeris..
No cóz, nikt się do tego nie pali, ale ja akceptuję.
*trochę niezgrabnie, jednak ze szczerą radością na twarzy, uprzejmnie kłąnia się Covaleekowi*
Kilka ortów nieco razi, ale Akceptuję
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • latwa-kasiora.pev.pl