Bo czĹowiek gĹupi jest tak bez przyczyny
Konto: doucegato
Imię: Alecto
Nazwisko: Howlfire
Rasa: Półdrow
Płeć: Kobieta
Wiek: 22 lata
Wyznanie: Selune
Pochodzenie: Waterdeep
Charakter: Chaotyczny dobry
Znane języki: Wspólny (?)
Opis:
Twarz tej dziewczyny stanowi mozaikę cech ludzkich i drowich. Jej cera ma popielato szary odcień, a duże oczy barwy jadowitej fuksji zdradzają roztargnienie. Drowie uszy otaczają jasno różowe włosy w stanie nieładu, za który wydaje się odpowiadać niestabilna magiczna aura. Do ludzkiej kobiety upodabniają ją wydatne usta i lekko zadarty nosek. Nieco wymięte, acz gustowne szaty w wyrazistych barwach przydają swojej właścicielce niedbałej elegancji. Robi wrażenie osoby pochłoniętej jakąś ideą w stopniu powodującym lekkie oderwanie od rzeczywistości.
Ja ją tak widzę
Niebo pełne gwiazd zwielokrotniają łagodne morskie fale, tworząc iluzję jego absolutnego bezkresu, jakby cały statek leniwe dryfował po nieboskłonie. Jeszcze nigdy gwiazdy nie wydawały się tak bliskie, niemal na wyciągnięcie ręki. Wiem że to tylko złudzenie, ale jakże pokrzepiające złudzenie mojego celu, zupełnie jakby sama Selune chciała mnie utwierdzić w przekonaniu że wybrałam właściwą drogę.
Gwieździsta noc, delikatne kołysanie statku i słone powiewy morskiej bryzy... Nastrój psuje jedynie przeświadczenie że to moja obecność jest solą w oku pasażerów „Muszelki” spacerujących po pokładzie w tym samym celu, podziwiania piękna letniej nocy. Postanawiam zejść do swojej kajuty, ignorując odprowadzające mnie podejrzliwe, czasem pogardliwe spojrzenia. W półmroku oświetlonym dogasającym ogarkiem, widzę jedyne przyjazne od wielu dni podróży spojrzenie przymrużonych, zielonych oczu Coliara, mojego chowańca. Siedzę na skraju pryczy gładząc sadowiącego się na kolanach kota po gęstym nakrapianym futerku. Pozwalam moim myślom odbiec w przeszłość, do miejsca które porzuciłam dla Aeris i przerastającego mnie zadania.
***
Waterdeep... Urodziłam się w mieście wspaniałości. Tam spędziłam 22 lata swojego życia i muszę stwierdzić że przez ten cały czas nie dane nie dane mi było poznać miasta od tej strony. Odpowiada za to jak sadzę płynąca w moich żyłach problematyczna domieszka krwi drowiego ojca, którego nigdy nie poznałam. Swojej matki dla odmiany nie pamiętam.
A była piękna jeśli wierzyć artyście który wykonał jej portret wiszący nad kominkiem. Musi jednak przynajmniej częściowo przekładać się na prawdę, kobieta miała przecież mój uśmiech i identyczny kształt oczu. Nie zmienia to faktu że dla mnie na zawsze pozostała „kobietą z płótna” rzeczywistą w równej mierze co postacie historii opowiadanych mi przed snem, w latach dziecięctwa.
Ciężko zachorowała i umarła kiedy miałam dwa lata, odtąd trudy związane z wychowaniem półkrwi drowki wziął na swoje barki dziadek. O swoich rodziców zapytałam go tylko raz. Jako sześcioletnie dziecko niewiele zrozumiałam z tego co mi wtedy powiedział, nie sądzę jednak żeby kiedykolwiek zależało mi na odpowiedziach. Wyjaśnił mi w tej kwestii tylko tyle że jestem "owocem burzliwego związku zwanego gwałtem" używając jego własnego określenia. Pewnie właśnie takie dziwaczne poglądy i powiedzonka zyskały mu wśród sąsiadów opinię dziwaka...
Mimo wszystko tęsknie za nim, choć wciąż go widuję, jakby był ponad elementarnymi prawami rządzącymi życiem i śmiercią. Pamiętam długie zupełnie zbielałe włosy, upodabniające jego sędziwa głowę do kwiatu bawełny i dobrotliwy uśmiech który wygładzał rysy, uwydatniając resztki urody które zachował nawet po latach.
Alastor Howlfire był całą moją rodziną w jednej osobie, a ja nigdy tego nie żałowałam. Niewiele miałam uciech właściwych dzieciństwu, nie miałam nadopiekuńczej matki i rozpieszczającego mnie ojca, jak dzieci z sąsiedztwa, które nie chciały mojej przyjaźni. Dziadek czarodziej zapewnił mi o wiele ciekawsze życie, takie o którym reszta moich rówieśników mogła jedynie marzyć. I chłonęłam wszystkie niespodzianki jakie oferowało, żywiąc przeświadczenie o uczestnictwie w czyś doniosłym, magicznym i tajemniczym, co idealnie mieściło się w mistyce dziecięcej wyobraźni...
Pamiętam wrażenie jakie wywierały na mnie magiczne eksperymenty, dla mnie jedynie popisowa, zachwycająca gra wielobarwnych świateł zwielokrotnianych poprzez pryzmat kryształowych kolb i fantazyjnie ukształtowanych butli ustawionych na pulpicie. Czasami mogłam pomagać w niewymagających czynnościach, jak podawanie ingrediencji warzonych mikstur, lub po prostu obserwować odurzające kłęby oparów, czasem ciężkich czasem wzbijających się do sufitu w delikatnych, spiralnych splotach. Księgi, magiczne ustrojstwa i dziwaczne rośliny, wszystko to znajdowało się na wyciągniecie ręki... Przynajmniej dopóki byłam poza zasięgiem wzroku dziadka.
Miałam szansę nauczyć się tylu rzeczy... a jednak wciąż niewiele wiem o magii. To co potrafię nie jest prawdziwą magią. To sztuczki, raczej efektowne niż efektywne. Dnia w którym odkryłam w sobie tę zdolność miałam szesnaście lat, a moja pierwsza nieuświadomiona inkantacja spopieliła drewniany sekretarzyk. Magicznemu potencjałowi odkrytemu tamtego dnia, lepiej niż jakiekolwiek nauki i księgi służyły instynkt i doświadczenia przeprowadzane metodą prób i błędów... z przewagą błędów. Dziadek Alastor patrzał na te „eksperymenty” z politowaniem, zarzucając mi niedbalstwo, wymyślając na krew mojego długowiecznego ojca która powinna mnie zbliżyć bardziej wyrafinowanej, staranniejszej sztuce czarowania. Jednak myślę że był ze mnie zadowolony bardziej niż chciał to wyrazić.
Zainteresował mnie też astronomią, nauczył nazw planet i konstelacji widocznych na tym niebie, opowiadał o ciałach niebieskich część z nich nawet pokazał mi przez teleskop. Jednak było to nic w porównaniu z wiedzą którą on posiadał i wykorzystywał w badaniach. Patrzał w gwiazdy odkąd pamiętam, a przypuszczam że i na długo przed moim pojawianiem się w jego życiu. Skomplikowane obliczenia i wielogodzinne obserwacje miały służyć odnalezieniu nieznanego ciała niebieskiego, przypuszczalnie gwiazdy, wedle jego opowieści zjawiskowo pięknej która zajaśniała wiele lat temu i wygasła z nastaniem świtu, by więcej się nie pojawić. Miało to miejsce w jego młodości, podczas pobytu na wyspie Aeris gdzie wraz z garstką przyjaciół prowadził ekscytujące życie poszukiwacza przygód. Jak wynikało z jednej z tych świetnych historii których chętnie wysłuchiwałam jako dziecko, mimo iż znałam je na pamięć.
Chociaż to wspomnienia szczęśliwych czasów zaprawione są goryczą. Zapomnieć jest tym trudniej kiedy w głębi żywi się na wpół uświadomioną niechęć do odrzucenia przeszłości. Wspomnienia odnajdują mnie ciągle, zwłaszcza w chwilach samotności, których nastało tak wiele, od tamtego dnia.
Tamtego dnia nie było mnie przy nim. Nie zrobiłam nic bo nie dano mi tej szansy. Zresztą nie wiem czy mogłabym zrobić cokolwiek, czy potrafiłabym. Bo co mógłby zrobić niewykwalifikowany czarownik kiedy prawdziwa magia, potężny i pierwotny żywioł wymyka się spod kontroli? Widziałam jedynie efekt tego co się wydarzyło w pracowni... Nie miał szans, wszystko doszczętnie spalone, wyrwa w ścianie w miejscu w którym stał pulpit, płomiennie płożące się po drogocennym starym dywanie i ciężkich zasłonach. Gdybym tam była podzieliłabym jego los.
Próbowałam wygasić ogień promieniem lodu, jednak przerażającą myśl o ciele które musiało spoczywać gdzieś pod resztkami warsztatu nie pozwalała mi się skoncentrować. Wyciągnęłam więc przerażonego Coliara spod szafy i pobiegłam do składu mając nadzieję że znajdę tam berło lodu. Opanowałam pożar w ostatniej chwili, gasząc szafę z miksturami zapobiegłam kolejnej eksplozji i dalszemu rozprzestrzenianiu się płomieni.
A potem... Potem przyszedł czas na łzy, wyrzuty i roztrząsanie przeszłości. Zupełnie niepotrzebnie, nie mogły przecież niczego mi wrócić, a jednak stanowiły pewną konieczność w etapie w którym trzeba mi było odrzucić złudzenia i pozwolić kształtować się pierwszym nieśmiałym planom przyszłości. Tak naprawdę od początku wiedziałam co trzeba było zrobić. Nie brałam nawet pod uwagę możliwości pozostania w naszym domu w Waterdeep, w którym dorastałam i przeżyłam tyle szczęśliwych chwil a po którego opustoszałych pokojach teraz błąkały się jedynie wspomnienia po dziadku. Sprzedałam dom niezbyt korzystnie, choć był bardzo piękny, dobrze utrzymany i umiejscowiony w bogatej dzielnicy, jego wartość znacznie spadla przez wzgląd na zniszczenia gabinetu. Za uzyskane w ten sposób pieniądze zapewniłam dziadkowi więcej niż godny pochówek, mając nadzieję że nie jest to jedyna rzecz jaką zdołam dla niego zrobić. Nie chciałam pozwolić żeby przepadło dzieło wielu lat jego pracy. Więc postanowiłam je ukończyć, udowodnić istnienie gwiazdy i nazwać ją imieniem dziadka, co w wydało mi się najlepszym sposobem na uczczenie jego pamięci. A przy okazji zobaczyć znane mi jedynie z opowieści to fascynujące miejsce, w którym przeżył najlepsze lata swojego życia. I miałam coś na dobry początek, wśród niewielu pamiątek jakie po nim zachowałam, był dziennik astronomiczny którego wprawdzie nie potrafiłam odczytać ale miałam nadzieję nauczyć się tego, albo chociaż znaleźć i nakłonić do współpracy kogoś kto zrozumie więcej z tych dziwnych wyliczeń i współrzędnych, jeśli tym właśnie są.
Postanowiłam rozpocząć poszukiwania od wyspy Aeris. Kto wie, może gwiazda jest widoczna tylko na tamtejszym niebie? Może tam uda mi się znaleźć kogoś kto coś o niej wie, a może nawet sam ją widział.
Ukryłam pieniądze ze sprzedaży domu zostawiając sobie niewiele ponad sumę wystarczającą na bilet. W ten sposób pozwalając sobie na symboliczny przejaw chęci usamodzielnienia się. Zabrałam ze sobą trochę ubrań, dziennik i Coliara który w jakiś sposób stał się moim chowańcem.
***
Morze nie zmieniło się wcale w ciągu tych kilku dni podróży, dając fałszywe wrażenie spoczynku w mojej drodze. Mimo iż wiem że jestem już blisko, ta ułuda nieco mnie uspokaja. Podjęłam decyzję pod wpływem emocji i ciągle zastanawiam się czy słusznie, nie żywiąc jednak zbytniej ochoty na mierzenie się z wątpliwościami i wgłębianie się zawczasu w problem. A jednak trochę się boję chwili w której usłyszę słowo „Ziemia!” wykrzyczane przez chłopca pokładowego, zakładając że rzeczywiście coś takiego usłyszę bo to wizja żywcem wyjęta z książki, przecież dotąd podróże statkiem znałam tylko w ten sposób. Chyba na razie wystarczyć musi mi naiwna wiara w powodzenie, nadzieja że w swoim czasie będę wiedziała co robić... No i że kiedy Coliar opuści kajutę nie zareaguje na widok morza tak samo jak poprzednim razem, dotkliwie drapiąc mnie po rękach kiedy musiałam ściągać go z masztu.
Zastanawiam się czy dałoby się chowańcowi ustawić imię, nie tyle dla mojego kaprysu. Byłoby to pomocne w rozwoju historii postaci. No ale jeśli nie, to imię kota mogę zmienić i wymyślić inne rozwiązanie.
Z mojej strony takie pytanko mam na początku, co to za kolor "jadowita fuksja"
A teraz dalej, półdrow w Waterdeep przeżyłby tylko mając samych lordów za wujków. To miasto jest straszliwie nietolerancyjne. Samo przeżycie do 22 roku życia jest prawdziwym sukcesem. Gdyby dziadek Alecto ją ukrywał dałoby radę, ale jeśli nie zabiliby ją dość szybko. W wypadku gdyby ukrywał ją po śmierci dziadka, przy próbie sprzedania domu, który został spalony, w środku jest martwy człowiek, zaszlachtowali by półdrowkę bez zadania nawet jednego pytania.
Druga sprawa, to dlaczego właśnie Aeris?? Ono jest naprawdę blisko Waterdeep (co Alecto powinna wiedzieć jeśli dziadek uczył ją astronomii) więc niebo tam jest praktycznie identyczne.
Mój ojciec jest malarzem używanie różnych nazw dziwnych kolorów weszło mi w nawyk... zmienię na fuksje po prostu…
Czyli Waterdeep musze zmienić na jakieś bardziej tolerancyjne miasto... ale szczerze mówiąc nie mam pomysłu na jakie, jeśli byłoby oddalone bardziej od Aeris to niebo też by się zmieniło... Może jakaś mała sugestia? bo jak wybiorę coś na ślepo to pewnie z podobnym skutkiem.
W moim zamyśle od sprzedania domu minęło trochę czasu i miało być tam wysprzątane, tylko ze nie chciałam tego opisywać, z oczywistych powodów. Ake faktycznie wyglada to jakby sprzedaż miała miejsce zaraz po wypadku…
poprawię
Jakieś miasto z Cormanthoru najlepiej.
Hm a to nie jest puszcza? Bo wolałabym zostac przy dużym mieście, tak sobie myśle że może Dambrath? jest chyba dośc odległe od aeris a w Cathyrze mieszkają w większości ludzie. tylko ze wtedy zupełnie odpada problem nietolerancji a mi zalezy zeby postac była osamotniona...
Napisałem to tutaj, żeby wyjaśnić pewną kwestje, jeśli ktoś uznaje to za niestosowne proszę o usunięcie, wiem, co jest w regulaminie, ale nie uwzględnia on pewnych kwestii.
Nie ma to na celu niczyjej krytyki, tylko zwrócenie na coś uwagi.
Akurat bliskość Waterdeep i Areis nie ma nic wspólnego z nocnym niebem, bo żeby rzeczywiście nastąpiła zmiana nieboskłonu trzeba byłoby zmienić półkule. Faerun jest na południowej, więc gdziekolwiek w Faerunie nie będzie niebo praktycznie pozostanie bez większych zmian. W Waterdeep i Rashmenie jest takie same niebo, gdyż planeta obraca się w okół własnej osi.
Na ilość gwiazd ma wpływ wysokość, no ale skoro to Areis to raczej nie ma tu zbyt wielkiej różnicy.
Choć moim zdaniem opis ładnie pasuje do supernovej, którą mógł zaobserwować jej dziadek. Bardzo jasna gwiazda, później znikła na zawsze, a chęć poszukiwania jej na Areis może być wynikiem niewiedzy, nawet jak jest ono blisko, czy też nadawanie temu zjawisku magicznego znaczenia.
Hmmm pewnie tak ale Alecto niewiele wie o astronomii. To tylko jej taka naiwna teoria. Aeris wybrała też dlatego że myśli że ktos z wyspy może widziec cos więcej a w dodatku jest ciekawa miejsca które zna jedynie z opowieści. Co do supernovej to one chyba są widoczne przez kilkadziesiąt dni i nie znkaja w ciągu jednej nocy... to zjawisko ma mieć inne podłoże
Tak się zastanawiam... a Silverymoon by nie pasowało? Ja półdrowa z tego miasta potrafię sobie wyobrazić..
To tylko taka mała sugestia
Wiadomo?? ukryta / Hidden messageWiadomość została ukryta, aby ją przeczytać należy odpowiedzieć w temacie.
Wiem ze to skrajne lenistwo z mojej strony (niemal grożące płaskod*piem )
ale czy można po prostu zastąpić Waterdeep Silverymoon? Czy poszłyby za tym jakieś ważniejsze konsekwencje, chodzi mi o to czy ta niechęć/uprzedzenia mieszkańców do półdrowa (w historii mam że postać nie ma przyjaciół)mogą wtedy zostać?
Ekhem, a ja jako osoba od dzieciństwa interesująca się astronomią wtrącę swe trzy grosze...
Night Elf - niebo różni się, zależnie od tego gdzie przebywasz /zmienia się to w kierunku północ-południe/. Przykład? Z Polski nie zobaczysz nigdy Proximy Centauri. Z Czech już tak. Bo w Polsce zawsze znajduje się poza horyzontem, w Czechach jest czasami widoczna. Dla każdego punktu masz obszar gwiazd widoczny zawsze, i obszar widoczny zależnie od pory roku. Dla naszego świata, obszarem takim jest pewna część nieba dookoła Gwiazdy Północnej /dla półkuli północnej/ tym mniejsza im bardziej na południe jesteśmy, lub też wokoło Krzyża Południa /dla półkuli południowej/, również tym mniejsza, im bardziej na północ jesteśmy. Na równiku właściwie całe niebo zmienia się sezonowo.
Teraz - Faerun położony jest na półkuli północnej /nie południowej, jak napisałeś/. Aeris znajduje się ok. 500 mil na południe od Waterdeep /z grubsza/. Zatem niebo będzie się znacząco różniło.
Aż głupio podkreślać to co wyedytowałam biorąc pod uwagę ile tego jest... No więc zgodnie z sugestią Heksagona po prostu zmieniłam Waterdeep na Silverymoon. Jeśli jest coś jeszcze co powinnam poprawić, proszę o wskazówki.
Konto: doucegato
Imię: Alecto
Nazwisko: Howlfire
Rasa: Półdrow
Płeć: Kobieta
Wiek: 22 lata
Wyznanie: Selune
Pochodzenie: Silverymoon
Charakter: Chaotyczny dobry
Znane języki: Wspólny
Opis:
Twarz tej dziewczyny stanowi mozaikę cech ludzkich i drowich. Jej cera ma popielato szary odcień, a duże oczy barwy fuksji zdradzają roztargnienie. Drowie uszy otaczają jasno różowe włosy w stanie nieładu, za który wydaje się odpowiadać niestabilna magiczna aura. Do ludzkiej kobiety upodabniają ją wydatne usta i lekko zadarty nosek. Nieco wymięte, acz gustowne szaty w wyrazistych barwach przydają swojej właścicielce niedbałej elegancji. Robi wrażenie osoby pochłoniętej jakąś ideą w stopniu powodującym lekkie oderwanie od rzeczywistości.
Alecto
Niebo pełne gwiazd zwielokrotniają łagodne morskie fale, tworząc iluzję jego absolutnego bezkresu, jakby cały statek leniwe dryfował po nieboskłonie. Jeszcze nigdy gwiazdy nie wydawały się tak bliskie, niemal na wyciągnięcie ręki. Wiem że to tylko złudzenie, ale jakże pokrzepiające złudzenie mojego celu, zupełnie jakby sama Selune chciała mnie utwierdzić w przekonaniu że wybrałam właściwą drogę.
Gwieździsta noc, delikatne kołysanie statku, słone powiewy morskiej bryzy... Nastrój psuje jedynie przeświadczenie że to moja obecność jest solą w oku pasażerów „Muszelki” spacerujących po pokładzie w tym samym celu, podziwiania piękna letniej nocy. Postanawiam zejść do swojej kajuty, ignorując odprowadzające mnie podejrzliwe, czasem pogardliwe spojrzenia. W półmroku oświetlonym dogasającym ogarkiem, widzę jedyne przyjazne od wielu dni podróży spojrzenie przymrużonych, zielonych oczu Coliara, mojego chowańca. Siedzę na skraju pryczy gładząc sadowiącego się na kolanach kota po gęstym nakrapianym futerku. Pozwalam moim myślom odbiec w przeszłość, do miejsca które porzuciłam dla Aeris i przerastającego mnie zadania.
**
Silverymoon... Spędziłam tam 22 lata swojego życia, choć nie do końca tak, jak bym tego chciała. Odpowiada za to, jak sadzę, płynąca w moich żyłach problematyczna domieszka krwi drowiego ojca, którego nawet nigdy nie poznałam. Swojej matki dla odmiany nie pamiętam.
A była piękna jeśli wierzyć artyście który wykonał jej portret wiszący nad kominkiem. Musi jednak przynajmniej częściowo przekładać się na prawdę, kobieta miała przecież mój uśmiech i identyczny kształt oczu. Nie zmienia to faktu że dla mnie na zawsze pozostała „kobietą z płótna” rzeczywistą w równej mierze co postacie historii opowiadanych mi przed snem, w latach dziecięctwa.
Ciężko zachorowała i umarła kiedy miałam dwa lata, odtąd trudy związane z wychowaniem półkrwi drowki wziął na swoje barki dziadek. O swoich rodziców zapytałam go tylko raz. Jako sześcioletnie dziecko niewiele zrozumiałam z tego co mi wtedy powiedział, nie sądzę jednak żeby kiedykolwiek zależało mi na odpowiedziach. Wyjaśnił mi w tej kwestii tylko tyle że jestem „owocem burzliwego związku zwanego gwałtem” używając jego własnego określenia. Pewnie właśnie takie dziwaczne poglądy i powiedzonka zyskały mu wśród sąsiadów opinię dziwaka...
I wciąż go widuję, jakby był ponad elementarnymi prawami rządzącymi życiem i śmiercią. Pamiętam długie zupełnie zbielałe włosy, upodabniające jego sędziwa głowę do kwiatu bawełny i dobrotliwy uśmiech który wygładzał rysy uwydatniając resztki urody które zachował nawet po latach.
Alastor Howlfire był całą moją rodziną w jednej osobie, a ja nigdy tego nie żałowałam. Niewiele miałam uciech właściwych dzieciństwu, nie miałam nadopiekuńczej matki i rozpieszczającego mnie ojca, jak dzieci z sąsiedztwa które nie chciały mojej przyjaźni. Dziadek czarodziej zapewnił mi o wiele ciekawsze życie, takie o którym reszta moich rówieśników mogła jedynie marzyć. I chłonęłam wszystkie niespodzianki jakie oferowało, żywiąc przeświadczenie o uczestnictwie w czyś doniosłym, magicznym i tajemniczym, co idealnie mieściło się w mistyce dziecięcej wyobraźni...
Pamiętam wrażenie jakie wywierały na mnie magiczne eksperymenty, dla mnie jedynie popisowa, zachwycająca gra wielobarwnych świateł zwielokrotnianych poprzez pryzmat kryształowych kolb i fantazyjnie ukształtowanych butli ustawionych na pulpicie. Czasami mogłam pomagać w niewymagających czynnościach, jak podawanie ingrediencji warzonych mikstur, lub po prostu obserwować odurzające kłęby oparów, czasem ciężkich czasem wzbijających się do sufitu w delikatnych, spiralnych splotach.
Księgi, magiczne ustrojstwa i dziwaczne rośliny, wszystko to znajdowało na wyciągniecie ręki... Przynajmniej dopóki byłam poza zasięgiem wzroku dziadka.
Miałam szansę nauczyć się tylu rzeczy... a jednak wciąż niewiele wiem o magii. To co potrafię nie jest prawdziwą magią. To sztuczki, raczej efektowne niż efektywne. Dnia w którym odkryłam w sobie tę zdolność miałam szesnaście lat, a moja pierwsza nieuświadomiona inkantacja spopieliła drewniany sekretarzyk. Magicznemu potencjałowi odkrytemu tamtego dnia, lepiej niż jakiekolwiek nauki i księgi służyły instynkt i doświadczenia przeprowadzane metodą prób i błędów... z przewagą błędów. Dziadek Alastor patrzał na te „eksperymenty” z politowaniem, zarzucając mi niedbalstwo, wymyślając na krew mojego długowiecznego ojca która powinna mnie zbliżyć bardziej wyrafinowanej, staranniejszej sztuce czarowania. Jednak myślę że był ze mnie zadowolony bardziej niż chciał to wyrazić.
Zainteresował mnie też astronomią, nauczył nazw planet i konstelacji widocznych na tym niebie, opowiadał o ciałach niebieskich część z nich nawet pokazał mi przez teleskop. Jednak było to nic w porównaniu z wiedzą którą on posiadał i wykorzystywał w badaniach. Patrzał w gwiazdy odkąd pamiętam, a przypuszczam że i na długo przed moim pojawianiem się w jego życiu. Skomplikowane obliczenia i wielogodzinne obserwacje miały służyć odnalezieniu nieznanego ciała niebieskiego, przypuszczalnie gwiazdy, wedle jego opowieści zjawiskowo pięknej która zajaśniała wiele lat temu i wygasła z nastaniem świtu, by więcej się nie pojawić. Miało to miejsce w jego młodości, podczas pobytu na wyspie Aeris gdzie wraz z garstką przyjaciół prowadził ekscytujące życie poszukiwacza przygód. Jak wynikało z jednej z tych świetnych historii których chętnie wysłuchiwałam jako dziecko, mimo iż znałam je na pamięć.
Chociaż to wspomnienia szczęśliwych czasów zaprawione są goryczą. Zapomnieć jest tym trudniej kiedy w głębi żywi się na wpół uświadomioną niechęć do odrzucenia przeszłości. Wspomnienia odnajdują mnie ciągle, zwłaszcza w chwilach samotności, których nastało tak wiele, od tamtego dnia.
Tamtego dnia nie było mnie przy nim. Nie zrobiłam nic bo nie dano mi tej szansy. Zresztą nie wiem czy mogłabym zrobić cokolwiek, czy potrafiłabym. Bo co mógłby zrobić niewykwalifikowany czarownik kiedy prawdziwa magia, potężny i pierwotny żywioł wymyka się spod kontroli? Widziałam jedynie efekt tego co się wydarzyło w pracowni... Nie miał szans, wszystko doszczętnie spalone, wyrwa w ścianie w miejscu w którym stał pulpit, płomiennie płożące się po drogocennym starym dywanie i ciężkich zasłonach. Gdybym tam była podzieliłabym jego los.
Próbowałam wygasić ogień promieniem lodu, jednak przerażającą myśl o ciele które musiało spoczywać gdzieś pod resztkami warsztatu nie pozwalała mi się skoncentrować. Wyciągnęłam więc przerażonego Coliara spod szafy i pobiegłam do składu mając nadzieję że znajdę tam berło lodu. Opanowałam pożar w ostatniej chwili, gasząc szafę z miksturami zapobiegłam kolejnej eksplozji i dalszemu rozprzestrzenianiu się płomieni.
Dni które nadeszły potem upłynęły mi na wyrzutach i roztrząsaniu przeszłości. Zupełnie niepotrzebnie, łzy nie mogły przecież niczego mi wrócić, a jednak stanowiły pewną konieczność w etapie w którym trzeba mi było odrzucić złudzenia i pozwolić kształtować się pierwszym nieśmiałym planom przyszłości. Tak naprawdę od początku wiedziałam co trzeba było zrobić. Nie brałam nawet pod uwagę możliwości pozostania w naszym domu w Silverymoon, w którym dorastałam i przeżyłam tyle szczęśliwych chwil a po którego opustoszałych pokojach teraz błąkały się jedynie wspomnienia po dziadku. Sprzedałam dom niezbyt korzystnie, choć był bardzo piękny, dobrze utrzymany i umiejscowiony w bogatej dzielnicy, jego wartość znacznie spadla przez wzgląd na zniszczenia gabinetu. Za uzyskane w ten sposób pieniądze zapewniłam dziadkowi więcej niż godny pochówek, mając nadzieję że nie jest to jedyna rzecz jaką zdołam dla niego zrobić. Nie chciałam pozwolić żeby przepadło dzieło wielu lat jego pracy. Więc postanowiłam je ukończyć, udowodnić istnienie gwiazdy i nazwać ją imieniem dziadka, co w wydało mi się najlepszym sposobem na uczczenie jego pamięci. A przy okazji zobaczyć znane mi jedynie z opowieści to fascynujące miejsce, w którym przeżył najlepsze lata swojego życia. I miałam coś na dobry początek, wśród niewielu pamiątek jakie po nim zachowałam, był dziennik astronomiczny którego wprawdzie nie potrafiłam odczytać ale miałam nadzieję nauczyć się tego, albo chociaż znaleźć i nakłonić do współpracy kogoś kto zrozumie więcej z tych dziwnych wyliczeń i współrzędnych, jeśli tym właśnie są.
Postanowiłam rozpocząć poszukiwania od wyspy Aeris. Kto wie, może gwiazda jest widoczna tylko na tamtejszym niebie? Może tam uda mi się znaleźć kogoś kto coś o niej wie, a może nawet sam ją widział.
Ukryłam pieniądze ze sprzedaży domu zostawiając sobie niewiele ponad sumę wystarczającą na bilet. W ten sposób pozwoliłam sobie na symboliczny przejaw mojej chęci usamodzielnienia się. Zabrałam ze sobą trochę ubrań, dziennik i Coliara który w jakiś sposób stał się moim chowańcem.
***
Morze nie zmieniło się wcale w ciągu tych kilku dni podróży, dając fałszywe wrażenie spoczynku w mojej drodze. Mimo iż wiem że jestem już blisko, ta ułuda nieco mnie uspokaja. Podjęłam decyzję pod wpływem emocji i ciągle zastanawiam się czy słusznie, nie żywiąc jednak zbytniej ochoty na mierzenie się z wątpliwościami i wgłębianie się zawczasu w problem. A jednak trochę się boję chwili w której usłyszę słowo „Ziemia!” wykrzyczane przez chłopca pokładowego, zakładając że rzeczywiście coś takiego usłyszę bo to wizja żywcem wyjęta z książki, przecież dotąd podróże statkiem znałam tylko w ten sposób. Chyba na razie wystarczyć musi mi może i naiwna nadzieja, że wszystko się jakoś ułoży, że w swoim czasie będę wiedzieć co mam zrobić... No i że kiedy Coliar opuści kajutę nie zareaguje na widok morza tak samo jak poprzednim razem, dotkliwie drapiąc mnie po rękach kiedy musiałam ściągać go z masztu.
Alecto
Przepraszam, że tak długo to trwa....
Hmm... dodam tylko, iż większość ludzi weźmie półdrowa za egzotycznego półelfa
Co do nietolerancyjności Waterdeep - wśród Tajnych Lordów tego miasta jest półdrow.
Jeśli chodzi o teleskop - owszem, jest to rzadkie i drogie urządzenie. Cena takiego ustrojstwa idzie w setki albo tysiące sztuk złota - zależnie od jakości i wielkości. Głównym problemem są oczywiście soczewki
Pozostanę więc przy Waterdeep skoro wolno
Alecto to niezbyt popularne imię angielskie. Zdaje się że w poradniku dla tego regionu były przypisane min. imiona anglosaskie. Podoba mi się i nie chciałabym go zmieniać gdyby nie było to konieczne.
Co do teleskopu... mogę wyciąć ten fragment. Widziałam go w jakimś laboratorium czarodzieja w nwn jedynce ale jakoś nie pomyślałam że to może być... towar luksusowy. Z drugiej strony Howlfire mieli być zamożni. Więc czy może zostać? (zakładając że niebyły jakiś wypasiony)
To nie był opis konkretnego stroju, wiem że te będą się zmieniać w trakcie gry ale niemal wszystkie szaty czarodziei które znalazłam w grze miały krzykliwe barwy i były na swój sposób eleganckie. To raczej opis sposobu ubierania się co (w moim zamyśle) miało dyskretnie wskazywać na status majątkowy czy nawet stopień dbałości postaci o wygląd.
Powinno być chyba roztargnione spojrzenie
Co do nazwy statku… tak pewnie nazwałaby go jakaś Kapitanowa
Alecto to imię greckie http://pl.wikipedia.org/wiki/Alekto
Teleskop - bezpieczniej będzie wyciąć.
Ten opis - niech po prostu brzmi bardziej jak opis stylu ubierania się
A w Waterdeep można spotkać osoby pochodzące z różnych regionów /chociaż bezpieczniej wtedy wspomnieć o pochodzeniu rodzica z Chessenty/.
P.S. "Kapitanowa" mogłaby nazwać swój statek np. "Uśmiech Selune" /ale nazwa zajęta / lub coś w tym rodzaju
III podejście. Z nowym opisem, Waterdeep, próbą uzasadnienia imienia i wyciętym teleskopem. Nazwę statku postanawiam przemilczeć (poddałam się po wymyśleniu całej serii nazw pasujących bardziej do rosyjskiego tankowca zbierającego odpady nuklearne na Bałtyku).
Konto: doucegato
Imię: Alecto
Nazwisko: Howlfire
Rasa: Półdrow
Płeć: Kobieta
Wiek: 22 lata
Wyznanie: Selune
Pochodzenie: Waterdeep
Charakter: Chaotyczny dobry
Znane języki: Wspólny, Chondathski
Akceptuję
Akceptuję
PS. Jako wyznawczyni Selune z Waterdeep, Alecto powinna wiedzieć kim jest Kyriani Agrivar - czarodziejka przewodząca kongregacji wiernych z Domu Księżyca w Waterdeep
Pięknie dziękuje za akceptacje, rady i za poświęcony mi czas
*Rozczula się*
To mi Alecto w świat poszła…
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL