Bo czĹowiek gĹupi jest tak bez przyczyny
Każdy z nas marzy o sławie, władzy i pieniądzach. A jeśli temu zaprzecza, to kłamie.
Ciepłe wiosenne dni i wiatry od dalekiego morza, sprawiały że kurz i pył przedwzgórza Żelaznych Szczytów, był bardziej znośny dla krasnoludów. Nic dziwnego, że większość z mieszkańców Ustroni Brana wyległa na ulice granicznej osady handlowej, by cieszyć się z nadejścia wiosny, posłuchać wieści z całego Anuire i przy okazji, mieć oko na dziwnych cudzoziemców. Granaty i szmaragdy były kupowane przez jubilerów ze wszystkich stron świata. Nawet najbardziej krwawi z awnsheghlienów doceniali piękno tutejszych klejnotów.
Jarmark przyciągał także najemników z pobliskich ziem, garstkę krasnoludów nie przepadających za polityką thana, wyrzutków uciekających przed Chimerą, czy też bezrobotnych w okresie pokoju wojowników i rycerzy. W końcu tutaj mogli się dowiedzieć, kto ma zamiar rekrutować najemników. W końcu, od czasu śmierci ostatniego cesarza, Anuire było pogrążone w chaosie.
Gdy zaczęło zmierzchać, większość mieszkańców Ustroni wyjechała z osady, wracając do swych domów. Najemnicy też powoli opuszczali osadę, zwabieni wiadomościami, że baron Ghoere chce podbić kolejną prowincje. Na tego nuworysza wśród władców wyspy, najemnicy zawsze mogli liczyć.
Pozostali przybysze udali się do karczmy, która wydawała się gwarantować spokojny odpoczynek podczas chłodnych wiosennych nocy. Tam też udała się dwójka zakapturzonych podróżnych, która na spienionych koniach wpadła do wsi. Stajennemu, zwykle rozmownemu i rezolutnemu chłopakowi, wystarczył jeden rzut oka, ażeby stwierdzić, iż są wściekli.
Dwójka mężczyzn weszła do środka budynka. Małe pomieszczenie, uchodzące za salonik oberży było wypełnione przez gości jarmarku. Widząc to, młodszy z mężczyzn zaklął i podszedł do karczmarza, który wzruszył ramionami i pokazał na drzwi prowadzące do sąsiedniego pomieszczenia. Trzask zamykanych z hukiem drzwi, spowodował, iż obecni w oberży na chwilę przerwali rozmowy.
- Ktoś miał najwyraźnie zły dzień - wyrwało się czarodziejowi, siedzącemu przy stoliku i wyraźnie odczuwającemu efekty krasnoludzich trunków.
Gospodarz spiorunował maga wzrokiem, a wszyscy powrócili do zajęć. Ładna kobieta, zapewne pochodząca z południowej arystokracji kapłanka, przyglądała się z niesmakiem ciężkostrawnej sztuce mięsa, po czym wzdychając, wzięła sztylet i zaczęła je sprawnie rozdrabniać na możliwe do przeżucia kawałeczki.
Z kolei dwa krasnoludy spierały się głośno o to, która z prowincji powinna triumfować w dorocznym turnieju thane'a. Przysłuchujący się im młody wojownik ze zdziwieniem przyszłuchiwał się argumentom o wyższości powalenia przez biodro nad chwytem za włosy.
Nagle z sąsiedniego pomieszczenia dobiegł przeraźliwy krzyk jakiegoś osobnika. Zebrani natychmiast zerwali się i chwycili za broń. Po chwili, drzwi pokoju, w którym zniknęli wczesniej mężczyźni, otworzyły się z hukiem, a spomiędzy nich wyleciał, jakby rażony piorunem, trzydziestokilkuletni mężczyzna, z sąsiedniego stołu zleciała cała zastawa.
Zanim ktokolwiek z gości oberży zdołał zareagować, z tajemniczego pokoju wyszedł półelf. Wściekłym spojrzeniem zmierzył karczmarza, po czym zaczął się przygotowywać do rzucenia czaru. Krasnoludy sięgały już po swoje topory, gdy dłoń drugiego mężczyzny spoczęła na ramieniu magika.
Parę słów szepniętych półelfowi, sprawiło, że na jego twarzy pojawił się okrutny uśmieszek.
- Spróbujcie, jeśli chcecie być martwi - powiedział krasnoludom, używając ich ojczystego języka. - Moradin ucieszy się pewnie z dwóch martwych wojowników.
Coś przerażająco zimnego w głosie elfa, sparaliżowało wszystkich w pomieszczeniu.
- Mistrz uważa, że nie powinienem was zabijać - mówił beznamiętnym, wypranym z człowieczeństwa głosem.
- Osobiście uważam, że takie ścierwo - tu splunął tna zwijającego się pod ścianą z bólu mężczyznę. - powinno się traktować jak robactwo, którym są.
Z irytacją popatrzył na troje pozostałych ludzi w pomieszczeniu.
- Ale wy zawsze byliście tylko złodziejami - w głosie elfa pojawił się smutek. - Cóż, złodzieje czasami okazują się pożyteczni. Nie możemy was po prostu tak puścić, żeby ktoś dowiedział się o naszym spotkaniu.
Stanowczo, coś wisiało w powietrzu.
- Dlatego wypełnicie dla nas misję - powiedział beznamiętnie. Zabrzmiało to jakby w duchu kpił ze zgromadzonych.
- Chimera ma pewien drobiażdżek, który do niej nie należy w jednej ze swych górskich kryjówek w Lyssan - półelf stwierdził cierpko. - Mistrz Bezoki chciałby go mieć.
W oberży było słychać tylko ciężki oddech pechowego złodziejaszka. Bezoki, jeden z najpotężniejszych czarodziejów Anuire. Bezlitosny dla wrogów i władający potężną magią. To on był zakapturzonym mężczyzną, stojącym za półelfem.
- Nawet niech wam nie przyjdzie do głowy myśleć o zawiadomieniu kogokolwiek o tym spotkaniu - kontynuował mag. - Ten drobiazg może was drogo kosztować. Będziemy was obserwować.
Po chwili obaj mężczyźni zniknęli z oberży. Oszołomiona szóstka stała z niedowierzaniem patrząc na siebie. To wszystko musiało być kiepskim żartem, albo złym snem. Nagle, rozległ się głos.
- A, zapomniałbym - stwierdził, chichocząc półelf. - Macie odnaleźć tą książeczkę.
Na środku pokoju pojawił się wizerunek grubej księgi w niebieskawej skórze.
- I na waszym miejscu, starałbym się ją zdobyć - skończył czarodziej. - I starajcie się nie zginąć... zbyt szybko.
Sadystyczny śmiech półelfa odbijał się jeszcze przez dłuższą chwilę echem od ścian oberży.
- Chimera ma pewien drobiażdżek, który do niej nie należy w jednej ze swych górskich kryjówek w Lyssan, mistrz Bezoki chciałby go mieć.
Krew odpłynęła mi z twarzy a alkohol momentalnie przestał działać. Spojrzałem na kapłankę, która także zdawała sobie sprawę z powagi sytuacji.
- Pomódl się do swego boga - spojrzałem jej w oczy - będziemy potrzebować jego wsparcia. A ty przyjacielu - powiedziałem podchodząc do wciąż leżącego mężczyzny - musisz być na tyle głupi albo na tyle odważny by okradać samego Bezokiego. Jeśliś taki odważny to chętnie zobaczę cię u swego boku w tej... khm... wyprawie - wyciągnąłem do niego dłoń by pomóc mu wstać. Odwróciłem się do reszty i uśmiechnąłem się cierpko - chyba powinniśmy porozmawiać - powiedziałem wskazując do góry gdzie znajdowały się pokoje noclegowe.
- Karczmarzu pokój... KARCZMARZU - mój krzyk przywrócił go do rzeczywistości. Spojrzał na mnie pytająco, był chyba jeszcze bladszy odemnie. Pokój - powtórzyłem.
- Z tak głęboką wiarą w ludzkie dobro daleko nie zajedziemy na tym wspólnym wozie nowy towarzyszu! - mówię podchodząc do mężczyzny pomagającemu wstać złodziejowi. Wyciągam swój topór i przykładam ostrożnie do gardła oszołomionego zaklęciem złodzieja.
- Uważam, że powinniśmy się pozbyć tego gada! Skoro jest na tyle szalony by próbować oszustw z tak potężnym magiem, to myślicie, że pozostanie lojalny wobec nas? Nie sądzę...
Spluwam na podłogę karczmy i mierze wzrokiem mojego jedynego oka złodzieja.
- Kto wie? Może Bezoki go podesłał? Czemu mamy odbyć taką samą karę jak ten złodziejaszek skoro mu nic nie zawiniliśmy? - spoglądam pytająco na nowych towarzyszy niedoli.
Lekko zdezorientowanym wzrokiem powiodłem po karczmie. Ból doskwierał w całym moim ciele, ledwo mogłem się ruszyć. Wtedy podszedł do mnie człowiek i wyciągnął rękę, mówiąc coś, lecz przez to oszołomienie jego słowa wciąż stanowiły dla mnie bełkot. Wyciągnąłem rękę i złapałem go za dłoń próbując coś powiedzieć, gdy nagle poczułem ostrze topora na gardlei kolejny głos, tym razem bardziej wyraźny. Zrozumiawszy słowa, oblizałem usta i odpowiedziałem:
- Kimkolwiek jesteś, nawet Cię nie znam, nie oczekuj zatem ode mnie lojalności. Chcesz czy nie jedziemy teraz na tym samym wozie. Słyszałeś, co powiedzieli magowie. Jeśli chcesz zabij mnie tu i teraz, lecz nie uzyskasz tedy ode mnie żadnych pomocnych informacji, które zasłyszałem będąc w ich pokoju. Męcz się tedy sam i szukaj Chimery na własną rękę, jeśli taka Twoja wola, bo wątpię czy teraz przekonasz Bezokiego, że to tylko moja sprawa.
Położyłem rękę na ramieniu krasnoluda - głupcze opuść topór - powiedziałem w jego ojczystym języku, uśmiechając się przy tym jak bym opowiadał najzabawniejszą anegdotę - zanim wyprawisz nas do tutejszego więzienia.
Karczmarz wzniósł oczy ku sufitowi, lecz po chwili podał czaroziejowi klucz do pokoju. Po chwili odwrócił się i łyknął haust bezbarwnego płynu. Nieco oszołomiony mocnym alkoholem, musiał wesprzeć się na ladzie.
- Nie należało mieszać się w sprawy czarodziejów - powiedział głosno. - Tak mówiła mateczka.
Sięgnął po stojący z tyłu bukłak, wyjął zatyczkę i powąchał. Przez chwilę jakby się zastanawiał nad czymś, jednak szybko wyjął kilka mosiężnych kielichów i rozlał zawartość.
- Wasze zdrowie - stwierdził zrezygnowany. - Nie często zdarza się tu potencjalna stypa.
- Wasze zdrowie - powiedział wskazując na
- Dajmy więc chłystkowi szansę, a później zastanówmy się czy go ukatrupimy! - śmieje się złowrogo. - Choć założę się, że poza otrzymywaniem srogiej dawki bólu nic w pokoju nie zdziałałeś... - wzdycha głośno i odstawia topór.
Poza sesją:
Kiepska ściema. Magowie przyszli do karczmy wnerwieni prosto po Ciebie i dali Ci baty. Sam napisałeś, że nie słyszysz co Nashari do Ciebie mówi, a opowiadasz, że słyszałeś co magowie mówili - byłeś wtedy jeszcze bardziej ogłuszony. Więc teoretycznie powinieneś wiedzieć mniej niż my, a już piszesz, że wiesz gdzie jest chimera. Uważaj na takie szczegóły.
Oczywiście możesz napisać, że opowiedzieli Ci coś w tym pokoju, ale zacząłeś przygodę od tego postu. Ja mógłbym też powiedzieć, że wiem gdzie ta chimera jest
P.S.
Przydałby się osobny temat na dyskusję o tym co się dzieje i przenieść tą część posta tam!
Spojrzałam po moich nowych towarzyszach wystraszonym wzrokiem. Nigdy wcześniej nie spotkało mnie nic podobnego, a teraz? Nagle zostałam wplątana w intrygę Bezokiego.
Podeszłam do karczmarza i dotknęłam opuszkami palców mosiężny kielich.
- Wybacz, ale ja muszę odmówić. Wolę teraz nie tracić świadomości, ale wody bym się chętnie napiła.- westchnęłam odsuwając na kilka centymetrów od siebie kielich.
- Dajmy więc chłystkowi szansę, a później zastanówmy się czy go ukatrupimy! - usłyszałam złowrogi śmiech krasnoluda. Nie podobało mi się takie podejście.
- Pchanie w ramiona śmierci jest łatwo, ale zrozumieć powody, dla których osoba tak postąpiła jest o wiele trudniej.- rzekłam wpatrując się w krasnoluda.
- Jesteśmy teraz jedną drużyną, a strata każdego członka może jedynie oznaczać bliższą śmierć. Laerme pomoże nam w tej misji, ale nie możemy przelewać krewi bez powodu. Wybacz mój przyjacielu, że nie podzielam twoich poglądów, póki nie okaże się zdrajcą, to będę stawała w jego obronie, a jeżeli tak naprawdę jest częścią jakiegoś diabelnego planu, to osobiście cię pobłogosławię.- uśmiechnęłam się czule do krasnoluda. Miałam nadzieję, że nie odbierze tego jako atak. Nie chciałam sporów w drużynie, gdyż ten dzień wystarczająco obfitował w niespodzianki, niekoniecznie miłe niespodzianki.
Stałem cały czas z boku obserwując zdarzenie, grubymi palcami gładząc swą siwą brodę i wyczesując z niej krople krasnoludzkiego piwa
- Na bok odłóż swój młodzieńczy temperament Elesinenie, jeno jeżeli na tym samym wozie jedziemy teraz, musimy również decyzje razem podejmować
Podszedłem do krasnoluda i ręką pomogłem mu opuścić topór. Spoglądnąłem na złodziejaszka marszcząc groźnie gęste brwi.
- A Ty mów... mów czemu teraz odpowiadać mamy za Twoje uczynki, jeno niewiele mi zrozumieć z tego wszystkiego
Wybucham donośnym śmiechem.
- Młodzieńcze? HaHa! Dam sobie stępić topór, że moja broda liczy więcej wiosen niż Twoja towarzyszu. Macie słuszność. Zbyt pochopne byłoby przerobienie tego chłystka na filety. Zobaczmy co ma do powiedzenia wpierw, może coś wyjaśni. Dalejże, chodźmy do tego pokoju obgadajmy całą sprawę.
Podszedłem do stolika przy którym wcześniej przebywałem, podniosłem swój dzbanek i szybko dokończyłem pić trunek jaki się w nim znajdował.
- Jam jest Elesinen, warto byłoby się poznać skoro utknąłem w tym z Wami po same uszy - wyszczerzyłem się ukazując zżółknięte zęby.
Gdy Elesinen opuścił topór, z trudem podniosłem się na nogi i kiwnąłem z podzięką w kierunku Nashariego. Następnie otrzepałem ubranie i podszedłem do karczmarza, stając obok kapłanki i wziąłem kielich do ręki. Lekko bujając kielichem spojrzałem spode łba na drugiego krasnoluda i odpowiedziałem mu:
- Chyba postradałeś rozum przyjacielu, co moje jest teraz moje. Jeśli Wam to powiem, tamten znów mi przystawi topór do gardła - Kiwnąłem głową w kierunku Elesinena. - Wszystko w swoim czasie, nawet nie wiem kim jesteście, nie mam żadnych podstaw aby Wam zaufać. Wierz mi, że mi się to podoba równie mało co Wam. Ale jeśli chcesz składać protest to nie do mnie, a do Bezokiego. Teraz chcąc nie chcąc jesteśmy po tej samej stronie, więc przestańmy na siebie naskakiwać. Nie wiem jak wy, ale ja musze odpocząć. - Kończąc wypowiedź wypiłem zawartość kielicha jednym haustem.
Słysząc to odwróciłem się w stronę Harka i rzekłem:
- A żebyś wiedział, że przystawię. I kto wie, czy nie pójdę o krok dalej. Masz szczęście, że teraz byłem taki powściągliwy - uśmiechnąłem się ponuro.
- Jeżeli nie podzielisz się z nami informacjami jakie posiadasz, to w jaki sposób się na przydasz? Myślę, że nie posiadasz żadnych informacji - kłamiąc próbujesz uratować swoją skórę. Typowe dla złodziejaszków Twojego pokroju.
Zwróciłem się do wszystkich:
- Przez niego tkwimy w tym bagnie i należą nam się jakieś wyjaśnienia!
Splunąłem na ziemię i posłałem wzrok w kierunku Harki.
- No to niezłą "przygodę" nam załatwiłeś - powiedział podchodząc do lady i biorąc kieliszek do ręki.
- Teraz stoimy przed trudnym wyborem, zginąć z ręki Bezokiego czy Chimery - szybko wypił zawartość kieliszka i otrząsnął się.
- No cóż tak właściwie, to nie mamy wyboru, przynajmniej nie my go podejmiemy - zaczął rozglądać się po pomieszczeniu.
- Dwa krasnoludy, czarodziej, kapłanka, złodziejaszek i ja ale kompania się zebrała - powiedział bardziej do siebie niż do reszty.
- Hej, pijcie na mój koszt - powiedział oberżysta.
- Jak ten nie miał dość rozumu, żeby trzymać się z dala od czarodziejów - westchnął, wskazując na Harkę. - To niech przynajmniej reszta ma tyle rozumu, żeby się... znieczulić. A jak nie - to spać na dworze.
- Zdrowie gospodarza! - zawołał wesoło Elesinen. - Chociaż on nam sprzyja w ten zasrany dzień...
Podnosząc do ust kufel z piwem, mamroczę zdenerwowany coś pod nosem. Po opróżnieniu, odkładam kufel do góry dnem.
- Dobra, więc może ktoś ma jakiś pomysł co dalej?
- Dziękujemy oberżysto za twój poczęstunek, a teraz jeśli pozwolisz udamy się na górę gdyż mamy parę spraw do omówienia - spojrzałem wymownie na poturbowanego mężczyznę, po czym skierowałem swe kroki w kierunku schodów.
- Dobra, więc może ktoś ma jakiś pomysł co dalej? (Narsil)
- Szybko żeś skończył przesłuchanie złodziejaszka. Mam nadzieję, żeś nie jest równie twardy w boju - odparłem na pytanie krasnoluda.
Następnie udałem się za Nasharim do pokoju na górze.
- To nie była odpowiedź na moje pytanie...
Wzruszyłem ramionami i spoglądnąłem na złodzieja
- No dalej, na góre, odpowiesz nam na kilka pytań
Ruszyłem po schodach na górę
Westchnęłam dziękując karczmarzowi za jego gościnność, a następnie ruszyłam za resztą na górę.
Marszcząc brwi, bez słowa odprowadziłem wzrokiem Elesinena, po czym odwróciłem się do karczmarza i wymownym gestem kiwnąłem mu aby nalał mi jeszcze jeden kielich. Gdy go wypiłem poprawiłem ubranie i ruszyłem na górę.
- W tej całej sytuacji czegoś brakuje - westchnąłem, po czym ruszyłem za resztą.
Idąc po schodach biłem sie z myślami... Bezoki jeden z najpotężniejszych czarodziejów, wysyła grupkę przypadkowych, nieznających się osób w paszczę... Chimery - uśmiechnąłem się krzywo - jeśli to był Bezoki... jakoś nie mogłem uwierzyć że czarodziej zabijający słowem, puścił łotrzyka wolno. Nie możemy was po prostu tak puścić, żeby ktoś dowiedział się o naszym spotkaniu - słowa elfa nie dawały mi spokoju. Chimera wydrze z nas tę informację niczym troll wyrywający młode drzewo, najprawdopodobniej razem z naszym życiem. Przystanąłem, otworzyłem zwykłe drewniane drzwi i wszedłem do pokoju.
Jakoś całemu towarzystwu nie chciało się iść wyspać, prawdopodobnie ostatni raz przed kilkoma tygodniami spędzonymi na bezdrożach Baruk-Azhik i Chimaerona.
Zasępione miny krasnoludów, zmartwiona twarz kapłanki, która wyglądałaby jakby najpewniej chciałaby znów znaleźć w swoim domu w stolicy, albo nawet nowicjuszką w świątyni. marsowe spojrzenie wojownika i nieco oszołomione łotrzyka, swiadczyły o tym, że mieli współny problem.
Jedynie czarodziej zignorował towarzystwo zgromadzone w patio i ostentacyjnie zamyślony zamknął się w pokoju. Faktycznie, jako jedyny z całą pewnością potrzebował snu.
Pozostali klęli swoją chciwość, swoje pragnienie przygody, nerwowo przechadzając się pomiędzy drzwiami pokojów, a ustawionymi w przejściu bujanymi fotelami.
-Widzę że nikt nie ma pomysłów - drapiąc się po głowie odwraciłem się w stronę drzwi.
- idę się przespać, wam też by się przydało. Jutro może nasze łby będą lepiej pracować.
Wyszedłem z pokoju kierując się do swojego.
Odprowadziłem wzrokiem siwobrodego krasnoluda. Gdy drzwi się za nim zamknęły usiadłem na jednym z bujanych foteli i zapaliłem fajkę. W powietrze poszybowało parę kółek z dymu, a pomieszczenie wypełniło się zapachem fajkowego ziela.
- Najlepszy liść w całej Wschodniej Marchii. - krótko oznajmiłem i puściłem kolejne kółko, które powędrowało pod samo sklepienie i rozproszyło się we wszystkich kierunkach.
- Widzę żeś jeszcze trochę oszołomiony, spróbuj - wyciągam rękę z fajką w stronę Harki. - Pomoże Ci się odprężyć. Jam już się przedstawił. A wy kimże jesteście? - zwracam się do reszty towarzystwa.
Krasnolud jeszcze przez chwilę popatrzył na ziewającą resztę towarzystwa i stwierdził, że nie zostanie mu na to pytanie udzielona odpowiedź. Opary dymu, które szybko zapełniły niewielkie patio spowodowały, że reszta towarzystwa udała się na spoczynek. Cichy syk "przeklęte bagniste ziele" wystarczył za komentarz.
I tak mijały kolejne godziny. W końcu rozjaśniło się i do pokojów oberży przez wąskie okiennice wdarła się najpierw ciemnoczerwona poświata, a później promienie wschodzącego słońca kolejno wyrywały gości z łóżka.
Krwawa poświata mogła być złym omenem. Mogła też nic nie znaczyć.
- Jestem Amelia d'Asan, kapłanka Laerme.- skinęłam głową z lekkim uśmiechem na twarzy. Stałam przy oknie, przez które wpadały czerwone promienie wschodzącego słońca. Cała ta sytuacja nie podobała mi się i nie starałam się tego ukryć. Marszczyłam brwi zastanawiając się co będzie dalej.
Po chwili spojrzałam ponownie na krasnoluda i tak jak wcześniej uśmiechnęłam się.
Zszedłem po schodach akurat by usłyszeć przedstawiającą się kapłankę - a ja Nashari d'Avenger ale mówcie mi Nash - powiedziałem, szukając jednocześnie sakiewki - gospodarzu coś do jedzenia i przygotuj mojego konia do drogi, mam nadzieję ze będziecie mi towarzyszyć w posiłku? - zwróciłem się do kapłanki i krasnoluda. Siadłem przy stole bok krasnala i wyjąłem fajkę i tytoń .
- Częstuj się przyjacielu - powiedziałem do niego, uśmiechając sie - może to nie najlepszy ze wschodnich gatunków ,ale powinieneś docenić jego kwaskowaty posmak. Po chwili w powietrzu unosiła się siwa pachnąca lasem chmura dymu o aromacie, którym rozkoszowałem się w oczekiwaniu na posiłek.
Gdy tylko poranne słońce zaczęło pieścić moją twarz znalazłem ukojenie. Obudziłem się w końcu po męczącej nocy, zlany potem. Otwarłszy oczy, przez chwilę w spokoju syciłem się porankiem. Wyrzuty sumienia powróciły. Dręczyły mnie jeszcze wczoraj, ale przede wszystkim w snach... Mimo wszystko wpędziłem grupę nic nie winnych ludzi w niezłą kabałę... Ale nie było czasu rozczulać się nad sobą, dlatego wstałem szybko, obmyłem się w misie z wodą, po czym nałożyłem ubranie i zebrawszy swoje rzeczy wyszedłem na korytarz. Ruszyłem na dół, a do moich uszu dobiegła toczona w dole rozmowa i przyjemny zapach lasu. Gdy zszedłem na dół uznałem, że również czas się przedstawić:
- Witajcie... - Podrapałem się po głowie. - Nie ma się co oszukiwać, wiemy gdzie stoimy, skończmy więc waśnie i zacznijmy od początku, bo przyjdzie nam spędzić więcej czasu razem. Ja nazywam się Harka i przepraszam, za to co stało się wczoraj, wierzcie mi, że nie było moim zamiarem pakowanie Was w całą tę kabałę. - Uśmiechnąłem się niepewnie unosząc brwi.
- Siadaj przyjacielu - uśmiechnąłem się do Harki - nie masz za co przepraszać. Kiwnąłem na przechodzącego pomocnika karczmarza i poleciłem mu sprowadzenie reszty. Podsunąłem w jego kierunku tytoń - zapal zanim zaczniesz swą opowieść. Odwróciłem się do stojącej wciąż przy oknie kapłanki - dym nie będzie ci przeszkadzać Amelio?
- Oczywiście, że nie.- uśmiechnęłam się serdecznie.
- Dziękuję, że zapytałeś.- uprzejmie skinęłam głową. Poprawiłam włosy i poprosiłam karczmarza o jadło, jednak w miarę lekkostrawne.
- Jak ci minęła noc?- zapytałam Harkę bawiąc się niesfornym kosmykiem, który wydostał się spod wstążki.
Zasiadłem obok Nashariego i przyjąłem od niego podarek. Uśmiechając się pyknąłem fajkę, a wydychając dym westchnąłem. - Obawiam się, że zbyt wiele Wam nie opowiem. Ot tylko, że jestem pechowcem, który znalazł się w złym miejscu, w złym czasie... A co do nocy - Spojrzałem na kapłankę - Po prawdzie, praktycznie jej nie przespałem, dręczony tym co uczyniłem. Wczorajsza sytuacja była dość... niezwykła i wciąż mi na nią głupio. W zaistniałej sytuacji, rad byłbym jakoś wam to wynagrodzić. Ale jako, że nie mam wiele, chciałbym zaoferować Wam moje usługi i pomoc w wyprawie. Mam nadzieję, że razem wiele zdziałamy i wykaraskamy się z tej niefortunnej wpadki.
- Wpadki...
Wszystkim wydawało się, że ktoś coś powiedział, ale nic na to nie wskazywało. W końcu oberżysta cały czas lekko gwizdał przygotowując naleśniki i ser. Po chwili podszedł do siedzącej przy stole trójki z dużym talerzem, na którym pachniały zatopione w serze naleśniki.
Stajenny, który rankami pełnił funkcję pomocnika kuchennego, szybko przyniósł kilka kufli porannego piwa, tego, które było jedynie dobre na kaca i lepsze od cholery, a następnie zniknął w sieni.
Pozostali goście karczmy, albo jeszcze nie zeszli na dół, albo spożyli śniadanie, w każdym razie oberżysta wpatrywał się z uwagą w kapłankę, złodziejaszka i maga.
- Obawiam się, że zbyt wiele Wam nie opowiem. Ot tylko, że jestem pechowcem, który znalazł się w złym miejscu, w złym czasie...
Było dla mnie oczywiste, że Harka kłamie... ktoś kto spędził w pomieszczeniu pół godziny musiał coś usłyszeć. Zachowanie karczmarza też wydawało mi się dziwne, jakby chciał nam coś powiedzieć więc skorzystałem z okazji by do niego podejść i zapytać na osobności.
- Widzę że zapomniano o winie dla ciebie kapłanko pozwól mi cię obsłużyć - powiedziałem wstając od stołu. Podszedłem do karczmarza - poproszę dzban wina dla naszej kapłanki karczmarzu i powiedz czemu się nam tak przyglądasz?
- Częstuj się przyjacielu - powiedziałem do niego, uśmiechając sie - może to nie najlepszy ze wschodnich gatunków ,ale powinieneś docenić jego kwaskowaty posmak.
Odebrałem podarek z rąk Nasha i czym prędzej sięgnąłem po swoją fajeczkę. Nabiłem ją i wypaliłem ziele.
- Niezłe - oznajmiłem wypuszczając dym z ust -, ale wyroby mojego wuja są znacznie dojrzalsze w smaku. Kto wie, może kiedyś dane Ci będzie spróbować - uśmiechnąłem się spod brody do maga.
- Nie ma się co oszukiwać, wiemy gdzie stoimy, skończmy więc waśnie i zacznijmy od początku, bo przyjdzie nam spędzić więcej czasu razem. Ja nazywam się Harka i przepraszam, za to co stało się wczoraj, wierzcie mi, że nie było moim zamiarem pakowanie Was w całą tę kabałę.
- Może i nie było zamiarem, ale tak się stało. Jednak słuszność masz, że musimy działać razem i nie ma co komu win wytykać. Na młot Moradina, siadajże! - posłałem Harce pojednujący uśmiech.
Spożyłem swój posiłek bardzo łapczywie. Nie zwracałem uwagi na maniery, które w większym stopniu były mi obce. Obtarłem usta i brodę przedramieniem, zwilżyłem gardło głębokim łykiem piwska, odprowadziłem wzrokiem Nasha, który udał się do karczmarza i rzekłem tak by nie słyszał:
- Uważaj Amelio, widzi mi się, że nasz czarodziej smali do Ciebie cholewy! - puściłem oczko kapłance. - Nie dziwota, poczciwy to chłopina, ale bacz czy jaką magiczną sztuczką Cię nie omami - uśmiechnąłem się od ucha do ucha.
- Powiedzcie mi towarzysz, co Was sprowadza w to miejsce? Co sprawiło, że nasze przeklęte, od tej pory, losy spotkały się właśnie w tej karczmie?
Jak zwykle spałem dłużej niż reszta chyba jako jedyny zbytnio nie przejąłem się naszą sytuacją ,bo niby po co się przejmować czymś na co nie mam wpływu. Gdy zszedłem do reszty już toczyli jakąś rozmowę.
- Powiedzcie mi towarzysz, co Was sprowadza w to miejsce? Co sprawiło, że nasze przeklęte, od tej pory, losy spotkały się właśnie w tej karczmie?
-Zwą mnie Zeryn Khe’ul i jestem hmm... podróżnikiem więc nie trzeba być wielkim mędrcem by się domyślić ,że przywiodły mnie do tego "poczciwego" przybytku podróże- Powiedziałem zajmując miejsce przy jednym ze stolików.
-Gospodarzu poczciwy podaj no trochę tego co tam na ogniu trzymasz i trochę wina dla tych którzy na tym padole długo już chodzić nie będą.
Zachichotałam.
- Od owijania serc namiętnością jestem tu ja mój drogi przyjacielu, a on nie jest taki zły.- spojrzałam w stronę mężczyzny odgarniając kosmyk włosów za ucho.
- Jestem tu, ponieważ zostałam wysłana przez świątynię na jarmark, gdyż jest to sezon miłości.- zachichotałam. Poprawiłam się na krześle i założyłam nogę na nogę lekko odchylając do tyłu, jednak nadal tak aby nie przestać być pełną gracji. Przyglądałam się uważnie Nashariemu, który rozmawiał z karczmarzem. Liczyłam, że uzyska jakieś informacje, a jeżeli miało mu się nie udać, to zamierzałam poddać na próbę swoje wdzięki.
- Od owijania serc namiętnością jestem tu ja mój drogi przyjacielu...
Usłyszawszy tą nowość zachłysnąłem się piwem i zacząłem krztusić. Kiedy opanowałem oddech zapytałem:
- Cooo? Przeca Ty nie masz nawet brody! I pewnikiem ważysz tyle co nic - ze zdziwieniem obejrzałem kapłankę.
Poszukiwacze przygód jedli dość szybko i pili, jakby domyślając, iż to osadni obfity posiłek przed dłuższą wędrówką.
Na zewnątrz stajennny przygotował konie do wędrówki, smarując ich pęciny, sprawdzając uprzęż muflona, przytraczając paczki z sucharami i zasuszoną baraniną do siodeł. To nie była podróż na kraj świata, ale i tak pewnie czekała ich cięzka wędrówka przez góry i rozpadliny.
Gospodarz patrzył spokojnie na siedzących przy śniadaniu, co i rusz, przynosząc im trunki, podając melasę. Gdy czarodziej podszedł do niego i powiedział -Poproszę dzban wina dla naszej kapłanki karczmarzu i powiedz czemu się nam tak przyglądasz? - roześmiał się serdecznie.
- Bo jestem nauczony, żeby przyglądać się moim pieniążkom - po czym bez słowa podał bukłak wina czarodziejowi, a rozdrobnioną baraninę domagającemu się swej porcji wojownikowi.
- A teraz byłoby miło, gdyby szanowni państwo uregulowali rachuneczki. Po 16 sztuk srebra na głowę - powiedział z przekąsem barman. - Oczywiście pozwoliłem sobie na dodanie po racji podróźnej dla szanownych gości.
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL